Film w reżyserii
Daniela Stamma nie próbuje stawać w szranki z niedoścignionym „Egzorcystą”
Williama Friedkina. Zamiast rzucać rękawicę legendarnemu już obrazowi, żeni
motyw egzorcyzmów ze stylistyką found footage i przywdziewa szaty paradokumentu.
Jak się okazuje, nawet nieźle mu to wychodzi.
„Ostatni
egzorcyzm” opowiada o losach Cottona Marcusa, pastora Kościoła Ewangelickiego.
Mężczyzna kontynuuje pracę ojca kaznodziei, który szkolił go od najmłodszych
lat. Głównemu bohaterowi bliżej jednak do showmana czy iluzjonisty niż
poważnego sługi bożego. Do swojej roli podchodzi z pewnym dystansem, a w
trakcie kazań potrafi nawet sięgnąć po karciane sztuczki. Wierni bynajmniej nie
czują się zdegustowani popisami wielebnego. Wręcz przeciwnie, wpatrują się w
charyzmatycznego pastora niczym zaślepieni fani na występy gwiazdy estrady.
Tymczasem Cotton traktuje swoje obowiązki jak każdą inną pracę zarobkową,
której podstawę stanowi umiejętne sprzedanie oferowanej usługi czy towaru.
Co
ciekawe, protagonista obrazu nie wierzy w demony, aczkolwiek pierwszy egzorcyzm
przeprowadził w wieku zaledwie 10 lat. Jednocześnie nie uważa, aby oszukiwał ludzi.
Jak sam tłumaczy, oferuje im, to czego chcą, udając wiarę w siły nieczyste.
Zdaniem Cottona, wielu po prostu uroiło sobie bycie opętanym. Odprawiając
obrzędy w celu wypędzenia demonów, najzwyczajniej w świecie odstawia więc teatrzyk
i raczy nieświadomych wiernych trikami w stylu groźnych odgłosów czy trzęsącego
się łóżka. Egzorcyzm działa zaś na klientów jak lekarstwo, po wzięciu którego
czują się ozdrowieni. Zadowolony jest również sam wielebny, przeliczając
otrzymaną wypłatę. W końcu musi zarabiać na utrzymanie rodziny.
Nadchodzi
jednak czas, kiedy pod wpływem pewnych wydarzeń pastora dopada kryzys. W
związku powyższym, postanawia on udowodnić, że wypędzanie demonów to bujda i
powinno się zaprzestać tego typu praktyk. Dlatego też decyduje się na przeprowadzenie
tytułowego ostatniego egzorcyzmu pod okiem dwuosobowej ekipy telewizyjnej. Trzeba
przyznać, że paradokumentalna konwencja pasuje do takiego scenariusza i nadaje
historii autentyczności. Na początku poznajemy samego wielebnego, jego życie
codzienne, rodzinę oraz pracę. Główny bohater chętnie opowiada dziennikarce o
sobie, a także o celu, dla którego rejestrują cały materiał. Później natomiast odwiedzamy
wraz z Cottonem i zespołem filmowców małe miasteczko na terenie Luizjany, gdzie
mężczyzna ma zająć się przypadkiem domniemanego opętania.
Zanim
bohaterowie dojadą na farmę niejakiego Sweetzera, który prosił kaznodzieję o
pomoc, twórcy fundują nam krótkie sceny, przywodzące nieco na myśl podobne
fragmenty z kultowego „Blair Witch Project”. Mianowicie widzowie raczeni są
wypowiedziami wybranych przez grupę Cottona mieszkańców Luizjany. Owe wstawki
dotyczą lokalnych plotek oraz przesądów (UFO, sekty itp.), które z powodzeniem
budują fabularne tło, podkreślając, iż miejsce akcji sprzyja wierze w demony.
Tę samą rolę dobrze spełnia również wspomniana wcześniej farma, której właścicielem
jest owdowiały dewota Louis Sweetzer.
Osoba,
która potrzebuje egzorcyzmów, to nastoletnia córka farmera – Nell. Jak łatwo
zgadnąć, Cotton ma własną, bardziej racjonalną opinię na temat przypadku owej
dziewczyny. Oczywiście nie odmawia klientom wyświadczenia usługi i odprawia
stosowne obrzędy, uprzednio informując ekipę telewizyjną o przygotowanych przez
siebie efektach specjalnych. Niestety działania pastora nie przynoszą
spodziewanego rezultatu, co zmusi protagonistę do zrewidowania słuszności swoich
poglądów. Film wywołuje też podobne odczucia u widzów, nieustannie każąc
zastanawiać się nad właściwą diagnozą stanu Nell. To dzieło diabła czy choroba
psychiczna? Za pierwszą opcją przemawiają oznaki typowe dla osoby opętanej, a
za drugą – warunki, w jakich żyje dziewczyna, a także przesłanki o patologii w rodzinie
Sweetzerów. Siła takiego lawirowania zostaje osłabiona dopiero w okolicach
nieco kiczowatego finału, który nosi oznaki tzw. przedobrzenia.
Wśród
obsady nie znajdziemy znanych nazwisk, ale ów fakt przemawia na korzyść produkcji,
zważywszy na obraną przez twórców stylistykę. Dzięki temu całość staje się
jeszcze bardziej wiarygodna, mimo że widzowie w gruncie rzeczy zdają sobie
sprawę z iluzorycznej autentyczności tytułów pokroju „[Rec]” czy „Paranormal
Activity”. Co do oceny gry aktorskiej, na szczególne wyróżnienie zasługują dwie
osoby, na których spoczywała największa odpowiedzialność. Pierwszą z nich jest
Patrick Fabian, wcielający się w Cottona Marcusa. Aktor świetnie wykreował
postać wygadanego i pełnego uroku osobistego kaznodziei. Równie dobrze wypada
Ashley Bell, której powierzono rolę Nell Sweetzer. Aktorka wypada przekonująco
jako skromna i nieśmiała dziewczyna z prowincji. Ponadto sprawdza się w momentach,
kiedy zachowanie jej bohaterki znacząco odbiega od normy.
Chociaż
w obrazie Daniela Stamma nie brakuje paru dość ogranych motywów i mniej udanych
pomysłów, w ogólnym rozrachunku film zdołał potrzymać moją uwagę przez cały
czas trwania seansu. Swoje robi formuła found footage, a psychologiczno-obyczajowa
otoczka nie najgorzej zgrywa się z elementami charakterystycznymi dla opowieści
grozy. Mimo że nie uświadczymy tu strachu na miarę najbardziej przerażających
horrorów, „Ostatni egzorcyzm” to przyzwoity reprezentant sfingowanych
dokumentów w stylu „Blair Witch Project”.
Ocena:
6/10
Tytuł
polski: Ostatni egzorcyzm
Tytuł
oryginalny: The Last Exorcism
Reżyseria:
Daniel Stamm
Scenariusz:
Huck Botko, Andrew Gurland
Obsada: Patrick Fabian, Ashley Bell, Iris Bahr, Louis
Herthum, Caleb Landry Jones
Gatunek:
horror, dramat, dokumentalizowany
Produkcja:
USA
Rok
premiery: 2010
Czas
trwania: ok. 85 minut
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.