Earthworms to
klasyczny pod kątem mechaniki point and click, lecz przedstawiona tu historia
bynajmniej nie należy do tradycyjnych opowieści. Fabularny kierunek gry wynika
zaś z tego, iż autorzy niezależnego projektu – rzeszowskie studio All Those
Moments – zdecydowali się na tematyczną mieszankę oraz mocno surrealistyczną
otoczkę.
Co
ciekawe, pobieżne spojrzenie na sylwetkę głównego i zarazem grywalnego bohatera
nie sugeruje nic zbytnio odstającego od normy. Ot, prywatny detektyw w
charakterystycznym płaszczu oraz kapeluszu. Fucha, jaką w trakcie rozgrywki weźmiemy
na swoje barki, też może wpierw pod pewnymi względami sprawiać dość zwyczajne
wrażenie, ponieważ chodzi o odnalezienie zaginionej dziewczyny Lidii. Wystarczy
jednak ociupinkę bardziej wgryźć się w wybrane elementy produkcji, by dostrzec
specyficzną naturę Earthworms. I to nie tylko dlatego, że Daniel White, bo tak
nazywa się nasz śledczy, dysponuje parapsychicznymi zdolnościami, prowadząc
dochodzenia z wykorzystaniem doświadczanych wizji.
W ekscentrycznym
świecie
Do
korowodu osobliwości, jakie przyszykowali dla graczy polscy deweloperzy,
zalicza się chociażby zleceniodawca protagonisty. Mianowicie jegomość, który
przekracza progi detektywistycznego biura, paraduje przebrany za drzewo. Mało
tego, szybko lądujemy na enigmatycznej wyspie Dar, gdzie nie poprzestaniemy na
zwiedzaniu tamtejszej wioski rybackiej i jej okolic. Jak nietrudno się
domyślić, śledztwo wykroczy również poza typowe węszenie za poszukiwaną osobą.
W różnych miejscach napotkamy bowiem ogromne i długie robale, a także inne
mackowate stwory. Przyjdzie nam ponadto zawitać do tajemniczego wymiaru,
zobaczyć ślady starożytnego kultu czy pobuszować po sceneriach wzbudzających
skojarzenia ze Strefą 51. Słowem, staniemy w obliczu zagadki rzeczywiście
grubego kalibru.
Twórcy
zafundowali odbiorcom dziwność w bardzo dużym stężeniu, co może być zarówno
zaletą, jak i niekiedy wadą. Wszystko zależy od osobistych preferencji graczy,
a konkretnie prywatnego progu tolerancji dla takich pokręconych klimatów. Za
sprawą dalekiej od normalności atmosfery, rodzima przygodówka przypomina
poniekąd podróż po wyjątkowo cudacznym śnie, opartym na różnego rodzaju
motywach. Dostajemy wszak wieloskładnikowe danie, które obejmuje wątki rodem z
fantastyki naukowej, porcję kryminału, szczyptę grozy, groteskę oraz humor. I
mimo że całokształt nie okazał się do końca moją bajką, przyznać muszę, że przy
konstrukcji owego miszmaszu zdołano w ogólnym rozrachunku zachować odpowiednią spójność.
Co najistotniejsze, scenariusz potrafił mnie zaintrygować na tyle, bym chciała
śledzić dalszy rozwój wypadków.
Nietuzinkowy
nastrój z powodzeniem podkreśla warstwa audiowizualna. Owszem, czuć niski
budżet, ale pokuszono się o niebanalną stylizację. Ręcznie malowana grafika zwraca
uwagę onirycznym posmakiem i pastelową kolorystyką. Co więcej, przywodzi na
myśl ożywione obrazy, które zdają się niemal oddychać, a to głównie dzięki interesującemu
efektowi delikatnej mgiełki. Są też swoiste maźnięcia pędzlem, jakie wprawiają
w lekki ruch wodę tudzież trawę. Nie uświadczymy jednak bogatych animacji
postaci ani cut-scenek z prawdziwego zdarzenia. Daniel raczej sunie po ekranie
niż idzie, a wejście do nowej lokacji skutkuje wyświetleniem statycznej planszy
z oszczędną ilustracją i tekstem. Co do muzyki, klimatyczny soundtrack nierzadko
wplata dźwięki, które słusznie uwypuklają dość nieswoją atmosferę. Dialogi i
monologi występują za to wyłącznie formie tekstowej. Tak na marginesie, w
polskiej wersji językowej zaskakuje obecność angielskiego napisu „Things to do”
wewnątrz notatnika, zamiast „Rzeczy do zrobienia”. Na szczęście, ów mankament nie
uprzykrza życia, podobnie jak sporadyczne chochliki, np. brak przecinka.
Z
przygodówkowymi regułami za pan brat
Jak
zasygnalizowałam we wstępie, gameplay wykazuje klasyczne dla obranej formuły
podejście. Earthworms dochowuje wierności zasadzie „wskaż i kliknij”, co ucieszy
miłośników tradycyjnych przygodówek. Niektórzy weterani gatunku mogą wprawdzie
kręcić trochę nosem na generalnie niewygórowany poziom trudności, aczkolwiek
równocześnie zaznaczam, iż gra nie przechodzi się sama. Mimo że twórcy
przygotowali przeważnie proste zadania, te zazwyczaj pociągają za sobą
przynajmniej chwilę zastanowienia. Dodatkowo na ich korzyść przemawia
zadowalające zróżnicowanie, bo prócz zbierania i używania przedmiotów czekają
nas takie łamigłówki jak obsługa rozmaitych mechanizmów. Przyczepię się natomiast
do nadnaturalnego talentu protagonisty, który cierpi na syndrom zmarnowanego
potencjału. Otóż symboliczne wizje, jakie to pojawiają się w pewnych momentach,
trafiają do oddzielnego inwentarza. Można je tam przeglądać, lecz niestety nie
znajdują praktycznego zastosowania na polu rozgrywki ani nie przydają się szczególnie
jako faktyczna pomoc.
Na
jednokrotne zaliczenie produkcji potrzeba średnio około pięciu godzin, co jest
przyzwoitym wynikiem w zestawieniu z atrakcyjną ceną, wynoszącą na Steamie 21,99
zł. Oczywiście więcej czasu poświęcimy niecodziennemu uniwersum gry wtedy, kiedy
spróbujemy poznać wszystkie trzy zakończenia tej historii. Komu zatem
poleciłabym niezależne Earthworms? Ano takim odbiorcom, którzy lubią sięgać po point
and clicki, a także nie stronią od emanujących wręcz aurą dziwności opowieści.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – Ultimate Games.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.