wtorek, 5 czerwca 2018

Earthworms (PC) - recenzja



Earthworms to klasyczny pod kątem mechaniki point and click, lecz przedstawiona tu historia bynajmniej nie należy do tradycyjnych opowieści. Fabularny kierunek gry wynika zaś z tego, iż autorzy niezależnego projektu – rzeszowskie studio All Those Moments – zdecydowali się na tematyczną mieszankę oraz mocno surrealistyczną otoczkę.

Co ciekawe, pobieżne spojrzenie na sylwetkę głównego i zarazem grywalnego bohatera nie sugeruje nic zbytnio odstającego od normy. Ot, prywatny detektyw w charakterystycznym płaszczu oraz kapeluszu. Fucha, jaką w trakcie rozgrywki weźmiemy na swoje barki, też może wpierw pod pewnymi względami sprawiać dość zwyczajne wrażenie, ponieważ chodzi o odnalezienie zaginionej dziewczyny Lidii. Wystarczy jednak ociupinkę bardziej wgryźć się w wybrane elementy produkcji, by dostrzec specyficzną naturę Earthworms. I to nie tylko dlatego, że Daniel White, bo tak nazywa się nasz śledczy, dysponuje parapsychicznymi zdolnościami, prowadząc dochodzenia z wykorzystaniem doświadczanych wizji.


W ekscentrycznym świecie

Do korowodu osobliwości, jakie przyszykowali dla graczy polscy deweloperzy, zalicza się chociażby zleceniodawca protagonisty. Mianowicie jegomość, który przekracza progi detektywistycznego biura, paraduje przebrany za drzewo. Mało tego, szybko lądujemy na enigmatycznej wyspie Dar, gdzie nie poprzestaniemy na zwiedzaniu tamtejszej wioski rybackiej i jej okolic. Jak nietrudno się domyślić, śledztwo wykroczy również poza typowe węszenie za poszukiwaną osobą. W różnych miejscach napotkamy bowiem ogromne i długie robale, a także inne mackowate stwory. Przyjdzie nam ponadto zawitać do tajemniczego wymiaru, zobaczyć ślady starożytnego kultu czy pobuszować po sceneriach wzbudzających skojarzenia ze Strefą 51. Słowem, staniemy w obliczu zagadki rzeczywiście grubego kalibru.

Twórcy zafundowali odbiorcom dziwność w bardzo dużym stężeniu, co może być zarówno zaletą, jak i niekiedy wadą. Wszystko zależy od osobistych preferencji graczy, a konkretnie prywatnego progu tolerancji dla takich pokręconych klimatów. Za sprawą dalekiej od normalności atmosfery, rodzima przygodówka przypomina poniekąd podróż po wyjątkowo cudacznym śnie, opartym na różnego rodzaju motywach. Dostajemy wszak wieloskładnikowe danie, które obejmuje wątki rodem z fantastyki naukowej, porcję kryminału, szczyptę grozy, groteskę oraz humor. I mimo że całokształt nie okazał się do końca moją bajką, przyznać muszę, że przy konstrukcji owego miszmaszu zdołano w ogólnym rozrachunku zachować odpowiednią spójność. Co najistotniejsze, scenariusz potrafił mnie zaintrygować na tyle, bym chciała śledzić dalszy rozwój wypadków.


Nietuzinkowy nastrój z powodzeniem podkreśla warstwa audiowizualna. Owszem, czuć niski budżet, ale pokuszono się o niebanalną stylizację. Ręcznie malowana grafika zwraca uwagę onirycznym posmakiem i pastelową kolorystyką. Co więcej, przywodzi na myśl ożywione obrazy, które zdają się niemal oddychać, a to głównie dzięki interesującemu efektowi delikatnej mgiełki. Są też swoiste maźnięcia pędzlem, jakie wprawiają w lekki ruch wodę tudzież trawę. Nie uświadczymy jednak bogatych animacji postaci ani cut-scenek z prawdziwego zdarzenia. Daniel raczej sunie po ekranie niż idzie, a wejście do nowej lokacji skutkuje wyświetleniem statycznej planszy z oszczędną ilustracją i tekstem. Co do muzyki, klimatyczny soundtrack nierzadko wplata dźwięki, które słusznie uwypuklają dość nieswoją atmosferę. Dialogi i monologi występują za to wyłącznie formie tekstowej. Tak na marginesie, w polskiej wersji językowej zaskakuje obecność angielskiego napisu „Things to do” wewnątrz notatnika, zamiast „Rzeczy do zrobienia”. Na szczęście, ów mankament nie uprzykrza życia, podobnie jak sporadyczne chochliki, np. brak przecinka.


Z przygodówkowymi regułami za pan brat

Jak zasygnalizowałam we wstępie, gameplay wykazuje klasyczne dla obranej formuły podejście. Earthworms dochowuje wierności zasadzie „wskaż i kliknij”, co ucieszy miłośników tradycyjnych przygodówek. Niektórzy weterani gatunku mogą wprawdzie kręcić trochę nosem na generalnie niewygórowany poziom trudności, aczkolwiek równocześnie zaznaczam, iż gra nie przechodzi się sama. Mimo że twórcy przygotowali przeważnie proste zadania, te zazwyczaj pociągają za sobą przynajmniej chwilę zastanowienia. Dodatkowo na ich korzyść przemawia zadowalające zróżnicowanie, bo prócz zbierania i używania przedmiotów czekają nas takie łamigłówki jak obsługa rozmaitych mechanizmów. Przyczepię się natomiast do nadnaturalnego talentu protagonisty, który cierpi na syndrom zmarnowanego potencjału. Otóż symboliczne wizje, jakie to pojawiają się w pewnych momentach, trafiają do oddzielnego inwentarza. Można je tam przeglądać, lecz niestety nie znajdują praktycznego zastosowania na polu rozgrywki ani nie przydają się szczególnie jako faktyczna pomoc.


Na jednokrotne zaliczenie produkcji potrzeba średnio około pięciu godzin, co jest przyzwoitym wynikiem w zestawieniu z atrakcyjną ceną, wynoszącą na Steamie 21,99 zł. Oczywiście więcej czasu poświęcimy niecodziennemu uniwersum gry wtedy, kiedy spróbujemy poznać wszystkie trzy zakończenia tej historii. Komu zatem poleciłabym niezależne Earthworms? Ano takim odbiorcom, którzy lubią sięgać po point and clicki, a także nie stronią od emanujących wręcz aurą dziwności opowieści.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – Ultimate Games.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.