Z jednej strony,
fajnie być królem – nie dość, że tak prestiżowy tytuł wpływa budująco na
samoocenę, to można przecież liczyć na podwładnych, gotowych do wypełniania
naszych rozkazów. Z drugiej jednak, lepiej zachować zdrowy umiar i unikać
nadużyć, a ponadto trzeba pamiętać o ogarnianiu różnych spraw, by wszystko
funkcjonowało bez zarzutu. Dochodzi też ryzyko, jakie stanowią wszak intryganci,
pragnący zagarnąć koronę dla siebie. Tacy zresztą spiskowcy pojawiają się w
grze Kingmaker: Droga do Tronu (Kingmaker: Rise to the Throne).
Gwoli
ścisłości, knowania wichrzycieli przybrały niebezpiecznie na sile po części z
winy władcy, sprawującego rządy nad królestwem Gryfogrodu. Niestety, facet sam
kiedyś namącił i zasłużenie się na tym przejechał. Ileś lat przed właściwą
akcją gry, królowi nie podpasowała bowiem luba jego syna – prosta dziewczyna z
ludu. Nawet ślub zakochanych nie skłonił króla do zaniechania planów
zniszczenia tego związku, w efekcie czego wnerwiony tatusiek nieroztropnie
wysłał swojego potomka na wojenną wyprawę. Książę dokonał zaś żywota na polu
walki, a jego małżonka, która została w międzyczasie wygnana, także zmarła,
zdążywszy urodzić przed śmiercią dziecko. Sęk w tym, że po młodziutkim
dziedzicu ślad zaginął. Monarsze z kolei smutek jeszcze bardziej przytępił
zmysły, przez co mężczyzna nie dostrzegł gromadzących się wokół niego zdrajców.
Na ratunek sobie
i ojczyźnie
I
tak po latach przychodzi poniekąd jego wysokości zapłacić za dawne błędy, tyle
że przykre konsekwencje dotykają zarazem najwierniejszych ludzi króla. Niemniej
na skutek zaistniałych wydarzeń, to właśnie owi słudzy podejmują się misji odkręcenia
wielkiego bałaganu. A są nimi dwaj dzielni rycerze – bracia Edmund i Randall
Ulmerowie, przy czym rola grywalnego bohatera przypada pierwszemu z
wymienionych wojaków. Fałszywie oskarżeni o przeprowadzenie udanego zamachu na
władcę, muszą wpierw szybko uciekać, zwłaszcza że stojący za spiskiem osobnicy zasłaniają
się maską oficjalnej praworządności. Braterski odwrót służy oczywiście temu, by
móc przypuścić pomyślny kontratak. Kierując poczynaniami Edmunda, gracz
spróbuje zatem odzyskać dobre imię familii Ulmerów i ukrócić działania
uzurpatorów, co zakłada jednocześnie przekazanie korony w odpowiednie ręce. Jak
nietrudno przewidzieć, wątek zaginionego królewiątka nie zostaje zapomniany, odzywając
się w najbardziej stosownym ku temu momencie.
Mimo
że recenzowany tytuł opracowało nieznane mi studio Cordelia Games, zabawę
rozpoczęłam z nadzieją na co najmniej przyzwoicie spędzony czas. I to nie tylko
ze względu na przynależność produkcji do lubianego przeze mnie gatunku HOPA,
lecz również wydawniczy mecenat firmy Artifex Mundi, która zrobiła dużo pozytywnych
rzeczy dla casualowej branży. Jak się okazało, nie musiałam żałować udzielonego
ekipie z Cordelia Games kredytu zaufania. Deweloperzy przyszykowali wciągającą
pozycję, a do jej zalet zalicza się chociażby zgrabnie opowiedziana historia.
Odbiorcy prędko zostają wplątani w sieć konspiracji, dostając scenariusz, który
można by określić swoistą „Grą o tron” w wersji light, czyli bez scen
podpinających się pod kategorię 18+. Motyw intryg z powodzeniem napędza także
rozdział bonusowy, który pokazuje, iż spiskowców nie da się wyplenić w jeden
dzień. Oprócz tego, Kingmaker różni się od wielu niedzielnych krewniaków ograniczeniem wątków nadprzyrodzonych. Czynnik
nadnaturalny został bardzo delikatnie zarysowany i egzystuje w sferze legend,
ale za to takich, który nie powinno się ignorować.
Rycerska dola na
znajomych ścieżkach
Co
do aspektów technicznych, charakterystycznym elementem gier HOPA jest ulokowany
pod oddzielną ikoną dziennik, w którym to znajdziemy na bieżąco aktualizowaną
listę celów do wykonania. Kingmaker też posiada takowy przycisk, aczkolwiek
twórcy zdecydowali się tu na inny sposób wyświetlania naszych zadań. Mianowicie
jeśli zechcemy skorzystać z tejże opcji, zobaczymy wyłącznie jeden aktualny cel
u góry ekranu, zamiast mieć dostęp do całego spisu, który pozwalałby przejrzeć
odhaczone już obowiązki. Owszem, to raczej kosmetyka, lecz warta odnotowania,
bo niewątpliwie rzuca się w oczy. Realizacja poszczególnych wytycznych odbywa
się natomiast wedle przyjemnego i sprawdzonego przepisu na rozgrywkę. Gameplay
tradycyjnie żeni więc wypatrywanie ukrytych obiektów z klasyczną przygodówką, opartą
przede wszystkim na zbieraniu i używaniu przedmiotów oraz rozwiązywaniu nieskomplikowanych
łamigłówek.
Droga
do Tronu od początku zwraca na siebie uwagę elegancką integracją warstwy
zagadkowej z narracyjną. Jako przykład przytoczę pewną sytuację, kiedy zostawiamy
Randalla w jednej lokacji, idziemy zrobić coś na sąsiedniej planszy, a po
powrocie brat oświadcza, czym sam się wtedy zajął i pyta o postępy Edmunda,
rzecz jasna niezbędne do dalszego popchnięcia fabuły. Spodobały mi się również
sekwencje typu hidden object, gdyż nie poprzestano na najbardziej podstawowych
scenach z kilkunastoma nazwami fantów. Otóż dostaniemy jeszcze takie
urozmaicenia jak m.in. szukanie fragmentów większego rekwizytu, wyznaczanie
punktów orientacyjnych na kolejnych partiach mapy czy wskazywanie obiektów na
ilustracjach kroniki rozszerzającej tło fabularne. W zasadzie jedyne, co mi nie
przypadło do gustu na gruncie mechaniki, to walki. Nie mam pretensji o ogólną obecność
bitek (sterujemy wszakże rycerzem) ani o podanie tych sekcji pod postacią
logicznych minigierek. Trochę jednak boli powtarzalność owych wstawek, ponieważ
za każdym razem stajemy przed zadaniem konkretnego łączenia kropek.
O plusach ciąg
dalszy
Jeśli
chodzi o oprawę audiowizualną, mamy tutaj do czynienia ze zdecydowanym atutem
omawianej produkcji. Naszą podróż odbywamy wśród potraktowanej pędzlem pietyzmu
scenerii, które cieszą oko zarówno widokiem jesiennej przyrody, jak i miejskich
ulic, zamkowych murów czy majestatycznych podziemi. Co ciekawe, często będziemy
wędrować po planszach, na których pada deszcz. Tak na marginesie, efekt ten
zdaje się korespondować z problemami, jakie trapią rodzeństwo Ulmerów oraz
ziemie Gryfigrodu. W grze nie wadziły mi oszczędne animacje postaci, tym
bardziej że sama aparycja bohaterów nie wzbudza zastrzeżeń. Co prawda natkniemy
się na mniej urodziwe przypadki, ale to świadome posunięcie ze strony twórców.
Jakichkolwiek powodów do skrzywienia nie dostarcza też angielski voice acting,
wespół z nastrojowym i dopasowanym do przedstawionej opowieści soundtrackiem.
W
przeciągu około 3 godzin, które to potrzebowałam na ukończenie gry (włącznie z
30-minutową przygodą dodatkową), dane mi było zasmakować solidnej zabawy spod
znaku Hidden Object Puzzle Adventure. Pomijając średnio trafiony pomysł z
przebiegiem walk, otrzymałam przemyślaną rozgrywkę, gdzie brak gatunkowych
rewolucji absolutnie nie przeszkadza w doświadczaniu jak najbardziej pozytywnych
wrażeń. Do tego Kingmaker odznacza się atrakcyjną estetyką oraz interesującym
scenariuszem, który nie zawiera momentów przestoju. Zamykającym podsumowanie
słowem, Droga do Tronu to apetyczny dla fanów takiej rozrywki kąsek.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.