środa, 20 czerwca 2018

"We wspólnym rytmie", Jojo Moyes - recenzja


Powieść „We wspólnym rytmie” ukazała się na angielskojęzycznych rynkach kilka lat przed tym, jak Jojo Moyes wypuściła w świat bestsellerowe „Zanim się pojawiłeś”. Polski debiut pierwszego z powyższych tytułów nastąpił jednak dopiero wtedy, gdy ta brytyjska autorka zdążyła już zadomowić się wśród pisarzy o ugruntowanej pozycji na międzynarodowych listach sprzedaży. Czy rodzimy wydawca dokonał słusznej decyzji, sprowadzając ową pozycję do naszego kraju? Tak, i to nie tylko dlatego, że fani danego twórcy z reguły chcą dokładnie poznać literackie portfolio swojego ulubieńca. Perypetie Natashy Macauley i Sarah Lachapelle złożyły się bowiem na udaną życiową historię, z miłością do koni oraz sztuką jeździecką w tle.

Natasha pracuje na co dzień w kancelarii jako radca prawny i adwokat, a jej specjalizację stanowią nieletni. Prywatnie spotyka się obecnie z Conorem, również zatrudnionym w tejże firmie, lecz nie można uznać osobistego życia bohaterki za pasmo sukcesów. Otóż pani Macauley poślubiła niegdyś mężczyznę o imieniu Mac. Zawarty przed paroma laty związek aktualnie istnieje jedynie na papierze, a i ów fakt szykuje się na rychłą melodię przeszłości, bo małżonkowie planują rozwód. Ich drogi rozeszły się jakiś czas temu, przy czym wina leży właściwie po obu stronach. Z kolei Sarah, druga główna protagonistka, to czternastolatka, która mieszka ze swoim dziadkiem Henrim w uboższej części miasta. Starszy pan, tak na marginesie noszący ksywkę Kapitan, trzyma wnuczkę krótko, lecz chce dla dziewczyny jak najlepiej. On zresztą zaszczepił w sercu Sarah pasję do jeździectwa i sprezentował jej konia Boo, z którym to treningi pozwalają nastolatce zapomnieć o problemach. Niestety, te uderzają wkrótce ze wzmożoną siłą, kiedy zdrowie Henri’ego ulegnie drastycznemu pogorszeniu.

Początkowo wątki Sarah i Natashy płyną niejako oddzielnie, aczkolwiek autorka już na wstępnym etapie historii pokusi się o pewien symboliczny zwiastun. Mianowicie prawniczka posiada amulet ze srebrnym koniem, który otrzymała od jednego z młodocianych klientów. Praktycznie zaraz po tym, jak dowiadujemy się o podarku, Natasha dostrzega z okna pociągu ulicę, gdzie przebywają akurat Sarah i jej zwierzęcy przyjaciel. Jeszcze nie wie, kim jest ta pannica ani nie widzi wyraźnie oblicza dziewczęcia. Niemniej losy bohaterek rzeczywiście splotą się niedługo potem, a dojdzie do tego w dość niemiłych okolicznościach. Pani Macauley szybko zrozumie wówczas, że Sarah znalazła się w ciężkiej sytuacji, osamotniona na skutek hospitalizacji dziadka. Kobieta postanowi pomóc nieboraczce, lecz – co ciekawe – przy podjęciu paru śmielszych kroków decydującym głosem często okaże się Mac, który wrócił niedawno do Londynu. Koniec końców, żyjące osobno małżeństwo weźmie wspólną odpowiedzialność za Sarah, co dla całej trójki będzie zarówno źródłem licznych zawirowań, jak i szansą na wyciągnięcie różnych wniosków.

Jojo Moyes nakreśliła na przykładzie tych i innych postaci opowieść o trudach ludzkiej egzystencji, rozczarowaniach, a także o miłości oraz nadziei, która potrafi nadać naszym poczynaniom sens. Równocześnie pisarka uświadamia, że droga ku potencjalnemu szczęściu tudzież spełnieniu pragnień nierzadko bywa wyboista. A to przeszkody w formie czynników zewnętrznych, a to niefortunne wybory, jakich sami dokonujemy. Bo – nie oszukujmy się – każdy popełnia mniejsze bądź większe błędy. Nawet dobrej w gruncie rzeczy osobie zdarzy się pogubić, nie wiedząc, komu faktycznie warto zaufać i gdzie szukać wsparcia. Taka Sarah przypuszczalnie prędko rozwiązałaby kilka swoich problemów, będąc bardziej otwartą wobec Natashy i Maca. Co więcej, „We wspólnym rytmie” przekonuje, jak skomplikowane mogą być relacje międzyludzkie czy wnętrze danego człowieka. Wystarczy przytoczyć państwa Macauley, którzy próbują zapewnić dziewczynie opiekę i rodzinną atmosferę, mimo że Mac zajmuje pokój w ich lokum wyłącznie do momentu sprzedaży domu. Należy zarazem dodać, iż autorka nie przekombinowała z tym wszystkim, jawiąc się jako swoisty znawca dusz.

Równie istotne dla pozytywnego odbioru fabuły jest to, iż brytyjska literatka zdołała sprawić, by czytelnikowi udzieliły się emocje kluczowych bohaterów. Stąd stosunkowo łatwo wyczułam zagubienie Sarah czy smutek Natashy, choć ta druga niekiedy aż za bardzo rozpamiętywała ból w związku z nieudanym małżeństwem. Natomiast postać Henri’ego wiarygodnie pokazuje dramat schorowanego mężczyzny, który usycha przykuty do szpitalnego łóżka, podczas gdy wcześniej regularnie przebywał na świeżym powietrzu. Mniejsze wrażenie zrobiły za to na mnie fragmenty skupione wokół tematu jazdy konnej – przeważnie wypadły średnio interesująco i mogłyby zatem zostać ździebko ograniczone. Jak jednak niejednokrotnie sygnalizowałam, pod kątem całokształtu dostałam solidną powieść obyczajową.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: We wspólnym rytmie
Tytuł oryginalny: The Horse Dancer
Autor: Jojo Moyes
Wydawnictwo: Między Słowami
Liczba stron: 528

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.