Powieść „We
wspólnym rytmie” ukazała się na angielskojęzycznych rynkach kilka lat przed
tym, jak Jojo Moyes wypuściła w świat bestsellerowe „Zanim się pojawiłeś”. Polski
debiut pierwszego z powyższych tytułów nastąpił jednak dopiero wtedy, gdy ta
brytyjska autorka zdążyła już zadomowić się wśród pisarzy o ugruntowanej
pozycji na międzynarodowych listach sprzedaży. Czy rodzimy wydawca dokonał
słusznej decyzji, sprowadzając ową pozycję do naszego kraju? Tak, i to nie
tylko dlatego, że fani danego twórcy z reguły chcą dokładnie poznać literackie
portfolio swojego ulubieńca. Perypetie Natashy Macauley i Sarah Lachapelle
złożyły się bowiem na udaną życiową historię, z miłością do koni oraz sztuką
jeździecką w tle.
Natasha
pracuje na co dzień w kancelarii jako radca prawny i adwokat, a jej
specjalizację stanowią nieletni. Prywatnie spotyka się obecnie z Conorem,
również zatrudnionym w tejże firmie, lecz nie można uznać osobistego życia
bohaterki za pasmo sukcesów. Otóż pani Macauley poślubiła niegdyś mężczyznę o
imieniu Mac. Zawarty przed paroma laty związek aktualnie istnieje jedynie na
papierze, a i ów fakt szykuje się na rychłą melodię przeszłości, bo małżonkowie
planują rozwód. Ich drogi rozeszły się jakiś czas temu, przy czym wina leży właściwie
po obu stronach. Z kolei Sarah, druga główna protagonistka, to czternastolatka,
która mieszka ze swoim dziadkiem Henrim w uboższej części miasta. Starszy pan,
tak na marginesie noszący ksywkę Kapitan, trzyma wnuczkę krótko, lecz chce dla
dziewczyny jak najlepiej. On zresztą zaszczepił w sercu Sarah pasję do
jeździectwa i sprezentował jej konia Boo, z którym to treningi pozwalają
nastolatce zapomnieć o problemach. Niestety, te uderzają wkrótce ze wzmożoną
siłą, kiedy zdrowie Henri’ego ulegnie drastycznemu pogorszeniu.
Początkowo
wątki Sarah i Natashy płyną niejako oddzielnie, aczkolwiek autorka już na
wstępnym etapie historii pokusi się o pewien symboliczny zwiastun. Mianowicie
prawniczka posiada amulet ze srebrnym koniem, który otrzymała od jednego z młodocianych
klientów. Praktycznie zaraz po tym, jak dowiadujemy się o podarku, Natasha dostrzega
z okna pociągu ulicę, gdzie przebywają akurat Sarah i jej zwierzęcy przyjaciel.
Jeszcze nie wie, kim jest ta pannica ani nie widzi wyraźnie oblicza dziewczęcia.
Niemniej losy bohaterek rzeczywiście splotą się niedługo potem, a dojdzie do
tego w dość niemiłych okolicznościach. Pani Macauley szybko zrozumie wówczas,
że Sarah znalazła się w ciężkiej sytuacji, osamotniona na skutek hospitalizacji
dziadka. Kobieta postanowi pomóc nieboraczce, lecz – co ciekawe – przy podjęciu
paru śmielszych kroków decydującym głosem często okaże się Mac, który wrócił
niedawno do Londynu. Koniec końców, żyjące osobno małżeństwo weźmie wspólną
odpowiedzialność za Sarah, co dla całej trójki będzie zarówno źródłem licznych
zawirowań, jak i szansą na wyciągnięcie różnych wniosków.
Jojo
Moyes nakreśliła na przykładzie tych i innych postaci opowieść o trudach
ludzkiej egzystencji, rozczarowaniach, a także o miłości oraz nadziei, która
potrafi nadać naszym poczynaniom sens. Równocześnie pisarka uświadamia, że
droga ku potencjalnemu szczęściu tudzież spełnieniu pragnień nierzadko bywa
wyboista. A to przeszkody w formie czynników zewnętrznych, a to niefortunne
wybory, jakich sami dokonujemy. Bo – nie oszukujmy się – każdy popełnia
mniejsze bądź większe błędy. Nawet dobrej w gruncie rzeczy osobie zdarzy się
pogubić, nie wiedząc, komu faktycznie warto zaufać i gdzie szukać wsparcia. Taka
Sarah przypuszczalnie prędko rozwiązałaby kilka swoich problemów, będąc
bardziej otwartą wobec Natashy i Maca. Co więcej, „We wspólnym rytmie” przekonuje,
jak skomplikowane mogą być relacje międzyludzkie czy wnętrze danego człowieka. Wystarczy
przytoczyć państwa Macauley, którzy próbują zapewnić dziewczynie opiekę i
rodzinną atmosferę, mimo że Mac zajmuje pokój w ich lokum wyłącznie do momentu
sprzedaży domu. Należy zarazem dodać, iż autorka nie przekombinowała z tym
wszystkim, jawiąc się jako swoisty znawca dusz.
Równie
istotne dla pozytywnego odbioru fabuły jest to, iż brytyjska literatka zdołała
sprawić, by czytelnikowi udzieliły się emocje kluczowych bohaterów. Stąd stosunkowo
łatwo wyczułam zagubienie Sarah czy smutek Natashy, choć ta druga niekiedy aż
za bardzo rozpamiętywała ból w związku z nieudanym małżeństwem. Natomiast postać
Henri’ego wiarygodnie pokazuje dramat schorowanego mężczyzny, który usycha
przykuty do szpitalnego łóżka, podczas gdy wcześniej regularnie przebywał na
świeżym powietrzu. Mniejsze wrażenie zrobiły za to na mnie fragmenty skupione wokół
tematu jazdy konnej – przeważnie wypadły średnio interesująco i mogłyby zatem zostać
ździebko ograniczone. Jak jednak niejednokrotnie sygnalizowałam, pod kątem
całokształtu dostałam solidną powieść obyczajową.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: We wspólnym rytmie
Tytuł
oryginalny: The Horse Dancer
Autor: Jojo Moyes
Wydawnictwo:
Między Słowami
Liczba
stron: 528
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.