Patrząc na głównego
bohatera Dream Alone, można by pomyśleć, że ten niepozorny i blady chłopiec
urwał się z animacji słynnego Tima Burtona. Amerykański filmowiec nie jest
jednak jedynym skojarzeniem, jakie to przychodzi człowiekowi do głowy podczas
testowania produkcji od polskiego studia WarSaw Games. Perypetie pacholęcia o chorobliwie
podkrążonych oczach zrealizowano bowiem w formie posępnej i wymagającej platformówki,
czerpiącej z innych reprezentantów tegoż gatunku, a konkretnie pozycji autorstwa
duńskiego Playdead – powszechnie docenianych Limbo oraz Inside.
Co
się tyczy oszczędnej, acz klimatycznej otoczki fabularnej, która tłumaczy nasze
poczynania w świecie gry, ta balansuje na pograniczu mrocznej baśni i horroru.
Mianowicie wioska, skąd pochodzi Irra, czyli wyżej wspomniany dzieciak,
ucierpiała na skutek enigmatycznej zarazy. Owa choroba sprawia, że mieszkańcy
osady zapadają nagle w osobliwą śpiączkę, włącznie z rodziną grywalnego
protagonisty. Irrę o dziwo omija niezdrowy sen, lecz marna to dla niego pociecha,
będąc teraz samym jak palec i świadomym przykrej doli najbliższych. Czy
istnieje jakakolwiek szansa na odmianę złego losu? Jeśli wierzyć legendom –
tak. Ponoć mityczna czarodziejka, zwaną Panią
Śmierć, potrafi wybudzić chorych z transu, lecz wpierw trzeba ją
oczywiście odnaleźć, co wiąże się z odbyciem pełnej niebezpieczeństw wędrówki.
Bezlitosny tor
przeszkód
Wzorem
dzieł studia Playdead, projekt rodzimych deweloperów podejmuje zatem motyw samotnego
dziecka podróżującego po uniwersum, które nie tylko nieprzyjaźnie wygląda, ale też
skrywa multum śmiertelnych zagrożeń. Pod kątem mechaniki dostajemy tutaj
klasyczną, dwuwymiarową platformówkę, przy czym gameplay zdecydowanie kłania
się zwolennikom hardcorowych zmagań. Przystępując do zabawy, należy wobec tego
liczyć się z faktem, iż nieodłącznym elementem sesji przy Dream Alone będą bardzo
częste zgony. By udanie przeć przed siebie, musimy wyrobić nawyk maksymalnej
koncentracji i dbania o precyzję naszych ruchów, kiedy to trzeba dla przykładu
przeskoczyć nad przepaścią czy wyminąć wroga bądź pułapkę. Niemniej i tak nie
unikniemy praktycznie nieustannych biletów na tamten świat, zwłaszcza że gra
nie grzeszy pobłażliwością nawet wobec drobnych pomyłek. Ba, regularnie
będziemy poniekąd uczyć się na błędach, lądując w paszczy śmierci i kombinując
potem, jak zaliczyć dany fragment planszy.
Na
oddzielny akapit zasługują takie talenty bohatera jak przeskok do alternatywnej
rzeczywistości, sklonowanie własnej postaci czy wytworzenie światła. Rzecz
jasna nie od ręki dysponujemy wszystkimi mocami, w zamian odkrywając je
stopniowo. Pierwszą – wypady do innego wymiaru – poznajemy już w początkowej
fazie rozgrywki. Ta, swoją drogą najciekawsza umiejętność pozwala przełączać
się na zmodyfikowane wersje aktualnie przemierzanych lokacji, dzięki czemu ujawnimy
chociażby niedostępne wcześniej platformy, dźwignie, no i przeszkody niestety
też. Nieruchomy klon Irry posłuży zaś na przykład do przytrzymania wajchy, a oświetlenie
– wiadomo – dobrze wyczarować w takich miejscach, o jakich mawia się, że jest
ciemno niczym w pewnej części ciała. Równocześnie przypominam, iż piszę o pozycji
traktującej graczy bez taryfy ulgowej. Co więc tym bardziej zrozumiałe, na
każdą ze zdolności nałożono ograniczenia. Pomijając limity czasowe przy
pojedynczym użyciu któregoś daru, wolno przywołać wyłącznie jednego sobowtóra
na raz, a pozostałe moce aktywujemy poprzez ładowanie dedykowanych im pasków
stosownymi „znajdźkami”.
Mroczno wszędzie
Wyciskający
siódme poty gameplay sprzyja budowaniu ciężkiej atmosfery, aczkolwiek w tej
dziedzinie nie wypada mi pominąć warstwy audiowizualnej. Muzyka niesie ze sobą
zadowalający ładunek groźby i tajemniczości, z powodzeniem akompaniując arcytrudnej
sytuacji chłopca. Jeszcze silniejszy szturm przypuszcza na owym polu grafika, a
to za sprawą posępnych scenerii, emanujących poczuciem opuszczenia oraz ciągłego
zagrożenia. Co do zastosowanej palety barw, bezapelacyjnie królują odcienie
szarości i czerń, lecz alternatywna rzeczywistość raczy nas dla odmiany sepiową
kolorystyką. Wszędobylski monochromatyzm często jednak przerywa chlustająca na
ekran krew, sygnalizując marny koniec Irry, o ile nie odznaczymy odpowiedniej
opcji w menu. Tak na marginesie, polemizowałabym troszkę z pokazywaniem obfitej
posoki przy śmierci poprzez utopienie, ale można to zrzucić na karb swoistej konsekwencji
twórczej. Doskwiera natomiast generalnie utrudniona widoczność – bywa, że jest
po prostu za ciemno, a w dostrzeżeniu niektórych elementów nie pomaga skądinąd
pomysłowy filtr, stylizujący przygody młodzieńca na stare kino.
Dream
Alone to taki tytuł, od którego sporo graczy może się odbić, zmęczonych hurtową
wręcz liczbą zgonów. Bo nie sposób ich uniknąć – takaż natura propozycji, jaką
przygotowali deweloperzy znad Wisły. Rodzima produkcja już na wstępie nie
patyczkuje się z odbiorcami, a im dalej, tym bardziej wzrasta stopień
skomplikowania, poddając naszą cierpliwość nielichym próbom. Mówiąc krótko, całkiem
interesująca rzecz, ale dla takich osób, które są gotowe przyjąć podobne
wyzwania.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Fat Dog Games.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.