sobota, 30 czerwca 2018

Dream Alone (PC) - recenzja



Patrząc na głównego bohatera Dream Alone, można by pomyśleć, że ten niepozorny i blady chłopiec urwał się z animacji słynnego Tima Burtona. Amerykański filmowiec nie jest jednak jedynym skojarzeniem, jakie to przychodzi człowiekowi do głowy podczas testowania produkcji od polskiego studia WarSaw Games. Perypetie pacholęcia o chorobliwie podkrążonych oczach zrealizowano bowiem w formie posępnej i wymagającej platformówki, czerpiącej z innych reprezentantów tegoż gatunku, a konkretnie pozycji autorstwa duńskiego Playdead – powszechnie docenianych Limbo oraz Inside.

Co się tyczy oszczędnej, acz klimatycznej otoczki fabularnej, która tłumaczy nasze poczynania w świecie gry, ta balansuje na pograniczu mrocznej baśni i horroru. Mianowicie wioska, skąd pochodzi Irra, czyli wyżej wspomniany dzieciak, ucierpiała na skutek enigmatycznej zarazy. Owa choroba sprawia, że mieszkańcy osady zapadają nagle w osobliwą śpiączkę, włącznie z rodziną grywalnego protagonisty. Irrę o dziwo omija niezdrowy sen, lecz marna to dla niego pociecha, będąc teraz samym jak palec i świadomym przykrej doli najbliższych. Czy istnieje jakakolwiek szansa na odmianę złego losu? Jeśli wierzyć legendom – tak. Ponoć mityczna czarodziejka, zwaną Panią  Śmierć, potrafi wybudzić chorych z transu, lecz wpierw trzeba ją oczywiście odnaleźć, co wiąże się z odbyciem pełnej niebezpieczeństw wędrówki.


Bezlitosny tor przeszkód

Wzorem dzieł studia Playdead, projekt rodzimych deweloperów podejmuje zatem motyw samotnego dziecka podróżującego po uniwersum, które nie tylko nieprzyjaźnie wygląda, ale też skrywa multum śmiertelnych zagrożeń. Pod kątem mechaniki dostajemy tutaj klasyczną, dwuwymiarową platformówkę, przy czym gameplay zdecydowanie kłania się zwolennikom hardcorowych zmagań. Przystępując do zabawy, należy wobec tego liczyć się z faktem, iż nieodłącznym elementem sesji przy Dream Alone będą bardzo częste zgony. By udanie przeć przed siebie, musimy wyrobić nawyk maksymalnej koncentracji i dbania o precyzję naszych ruchów, kiedy to trzeba dla przykładu przeskoczyć nad przepaścią czy wyminąć wroga bądź pułapkę. Niemniej i tak nie unikniemy praktycznie nieustannych biletów na tamten świat, zwłaszcza że gra nie grzeszy pobłażliwością nawet wobec drobnych pomyłek. Ba, regularnie będziemy poniekąd uczyć się na błędach, lądując w paszczy śmierci i kombinując potem, jak zaliczyć dany fragment planszy.

Na oddzielny akapit zasługują takie talenty bohatera jak przeskok do alternatywnej rzeczywistości, sklonowanie własnej postaci czy wytworzenie światła. Rzecz jasna nie od ręki dysponujemy wszystkimi mocami, w zamian odkrywając je stopniowo. Pierwszą – wypady do innego wymiaru – poznajemy już w początkowej fazie rozgrywki. Ta, swoją drogą najciekawsza umiejętność pozwala przełączać się na zmodyfikowane wersje aktualnie przemierzanych lokacji, dzięki czemu ujawnimy chociażby niedostępne wcześniej platformy, dźwignie, no i przeszkody niestety też. Nieruchomy klon Irry posłuży zaś na przykład do przytrzymania wajchy, a oświetlenie – wiadomo – dobrze wyczarować w takich miejscach, o jakich mawia się, że jest ciemno niczym w pewnej części ciała. Równocześnie przypominam, iż piszę o pozycji traktującej graczy bez taryfy ulgowej. Co więc tym bardziej zrozumiałe, na każdą ze zdolności nałożono ograniczenia. Pomijając limity czasowe przy pojedynczym użyciu któregoś daru, wolno przywołać wyłącznie jednego sobowtóra na raz, a pozostałe moce aktywujemy poprzez ładowanie dedykowanych im pasków stosownymi „znajdźkami”.


Mroczno wszędzie

Wyciskający siódme poty gameplay sprzyja budowaniu ciężkiej atmosfery, aczkolwiek w tej dziedzinie nie wypada mi pominąć warstwy audiowizualnej. Muzyka niesie ze sobą zadowalający ładunek groźby i tajemniczości, z powodzeniem akompaniując arcytrudnej sytuacji chłopca. Jeszcze silniejszy szturm przypuszcza na owym polu grafika, a to za sprawą posępnych scenerii, emanujących poczuciem opuszczenia oraz ciągłego zagrożenia. Co do zastosowanej palety barw, bezapelacyjnie królują odcienie szarości i czerń, lecz alternatywna rzeczywistość raczy nas dla odmiany sepiową kolorystyką. Wszędobylski monochromatyzm często jednak przerywa chlustająca na ekran krew, sygnalizując marny koniec Irry, o ile nie odznaczymy odpowiedniej opcji w menu. Tak na marginesie, polemizowałabym troszkę z pokazywaniem obfitej posoki przy śmierci poprzez utopienie, ale można to zrzucić na karb swoistej konsekwencji twórczej. Doskwiera natomiast generalnie utrudniona widoczność – bywa, że jest po prostu za ciemno, a w dostrzeżeniu niektórych elementów nie pomaga skądinąd pomysłowy filtr, stylizujący przygody młodzieńca na stare kino.

Dream Alone to taki tytuł, od którego sporo graczy może się odbić, zmęczonych hurtową wręcz liczbą zgonów. Bo nie sposób ich uniknąć – takaż natura propozycji, jaką przygotowali deweloperzy znad Wisły. Rodzima produkcja już na wstępie nie patyczkuje się z odbiorcami, a im dalej, tym bardziej wzrasta stopień skomplikowania, poddając naszą cierpliwość nielichym próbom. Mówiąc krótko, całkiem interesująca rzecz, ale dla takich osób, które są gotowe przyjąć podobne wyzwania.




---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Fat Dog Games.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.