piątek, 23 stycznia 2015

"Kobieta w czerni" - recenzja


Czy istnieje życie po Harrym Potterze? Podejrzewam, że niejedna osoba zadawała sobie takie pytanie w kontekście odtwórcy roli słynnego czarodzieja – Daniela Radcliffe’a. W końcu występ w głośnym i dochodowym cyklu wiąże się nie tylko ze splendorem oraz napływem sporej gotówki, lecz również z ryzykiem dożywotniego zaszufladkowania. Podobne myśli prawdopodobnie przemknęły też po głowie samego zainteresowanego, który jak każdy inny ambitny aktor zapewne nie chciałby być pamiętany wyłącznie dzięki jednej kreacji. Odważną próbę zerwania z dotychczasowym wizerunkiem podjął jeszcze przed zakończeniem czarodziejskiej sagi, pojawiając się w kontrowersyjnej sztuce teatralnej „Equus”. Z kolei po ostatniej części Harry’ego Pottera, zagrał w horrorze „Kobieta w czerni”, a zatem w obrazie skierowanym do innej publiczności niż przygody młodego adepta magii.

Film w reżyserii Jamesa Watkinsa powstał na podstawie powieści autorstwa Susan Hill i jest już drugą adaptacją owej książki. Daniel Radcliffe wciela się tutaj w postać angielskiego notariusza Artura Kippsa, który odbywa podróż służbową do miejscowości o nazwie Crythin Gifford. Jego zadanie polega na uregulowaniu spraw majątkowych świętej pamięci Alice Drablow, właścicielki pobliskiego Domu na Węgorzowych Moczarach. Jak się okazuje, mężczyznę czeka wyjątkowo trudne zadanie, gdyż miejscowy adwokat wręcz wypycha go z Crythin Gifford. Niezbyt życzliwie zachowuje się też reszta społeczności, która nie ma ochoty rozmawiać z Arturem ani nie życzy sobie jego obecności. Kipps nie może jednak ot tak wyjechać z uwagi na ultimatum, jakie dostał od swojego szefa. Porzucając otrzymane zlecenie, pożegnałby się bowiem z pracą w kancelarii prawniczej. Oprócz tego nasz bohater nie potrafi odpędzić od siebie dziwnych przeczuć związanych z nieprzyjaznym nastawieniem mieszkańców Crythin Gifford. Tak więc nie poddaje się i kontynuuje misję, nie zapominając oczywiście o odwiedzeniu posiadłości zmarłej kobiety.

Próbując dowiedzieć się czegoś na temat nieboszczyki, Artur zaczyna rozumieć miejscową społeczność. Crythin Gifford pogrążone jest w ogromnym cierpieniu z powodu tytułowej kobiety w czerni, która nawiedza okolice wioski. Problem stanowi nie tyle sam duch, co konsekwencje pojawiania się owej postaci. Otóż każda jej wizyta pociąga za sobą śmierć dziecka, zaś seria tragicznych zgonów trwa od dłuższego czasu. Młody notariusz wkrótce na własnej skórze doświadcza paranormalnych zjawisk, widząc i słysząc różne rzeczy. Z jednej strony, doznania te można by od razu zrzucić na karb kiepskiej kondycji psychicznej Kippsa. Jako że od kilku lat nie akceptuje śmierci ukochanej żony, grozi mu większa podatność na wszelkiego rodzaju bodźce. Z drugiej natomiast – regularne zgony dzieci podważają teorię, według której to umysł płata Arturowi figle.


Pomimo nieprzyjemnych doznań, jakich dostarcza pobyt w Crythin Gifford, główny bohater pragnie rozwiązać tajemnice związane z Domem na Węgorzowych Moczarach oraz aktywnością kobiety w czerni. Chęć poznania prawdy udzieli się również widzom, ponieważ przedstawiona w filmie historia jest rzeczywiście wciągająca i bardzo klimatyczna. Obraz Watkinsa należy do zaszczytnej grupy horrorów zrealizowanych w starym, dobrym stylu, gdzie liczy się odpowiedni nastrój zamiast hektolitrów krwi. „Kobieta w czerni” trzyma w napięciu nawet wtedy, kiedy na ekranie widzimy wyłącznie idącego protagonistę. Reżyser podszedł z szacunkiem zarówno do swojego dzieła, jak i jego odbiorców. W efekcie nie uświadczymy w tej produkcji nic nie wnoszących fragmentów, powstałych w celu wydłużenia seansu.

Twórcy zrobili właściwy użytek z oferowanych przez kino środków wyrazu. Film przykuwa wzrok starannie przygotowaną scenografią, a także ładnymi i zarazem dość surowymi ujęciami. Choć opustoszałe miejsca potęgują takie odczucia jak wyobcowanie czy zagrożenie, na swój sposób fascynują, nie pozwalając oderwać od siebie oczu. W stan czujności wprowadza widzów już początkowa scena, w której małe dziewczynki bawią się lalkami. W pierwszej chwili sprawia wrażenie beztroskiego obrazka, lecz jednocześnie jest w niej coś mocno niepokojącego. Im dalej, tym atmosfera staje się coraz gęstsza. Od zaniedbanego Domu na Węgorzowych Moczarach wieje grozą na kilometr, podobnie jak od umieszczonych tam rekwizytów w rodzaju bujanego fotela czy zabawkowych małp. Jeśli zaś chodzi o oprawę dźwiękową, muzyka jest raczej ponura, a ponadto oszczędnie dawkowana. Co ciekawe, istotną rolę odgrywa też brak melodii. W momencie, gdy Artur przystępuje do eksploracji pustego domostwa, cisza nadaje upiornego charakteru pojedynczym odgłosom otoczenia (kroki, szuranie itp.).


Film wychodzi jednak poza ramy zwyczajnego straszaka, gdyż nie ogranicza się do przerażania. Historia młodego urzędnika oraz społeczeństwa Crythin Gifford służy także do przeprowadzenia studium zachowania osób, które utraciły bliskich. Tak jak w prawdziwym życiu, postaci różnie radzą sobie z tym bólem. Wśród ludzi, którym zmarło dziecko, jest Samuel Daily, najbogatszy człowiek w okolicy. Mimo przedwczesnej śmierci własnego syna, nie wierzy w duchy, a tym samym neguje istnienie ubranej na czarno kobiety. Uważa, że reszta społeczności postępuje zabobonnie, łącząc nękające wioskę tragedie ze zjawiskami paranormalnymi. Trzeźwość umysłu pomaga Samuelowi normalnie funkcjonować, podczas gdy żona mężczyzny ucieka w świat szaleństwa. Jeszcze inaczej reaguje Artur, który zawitał do wioski pogrążony w kilkuletniej żałobie. Odkąd jego małżonka opuściła ziemski padół, popadł w apatię i nie potrafi się śmiać. Z tęsknoty za ukochaną, Kipps rozważa nawet udział w seansie spirytystycznym.

Produkcje, które posiadają sprawnie nakreśloną warstwę psychologiczną, wymagają od aktorów naprawdę dużych umiejętności. Muszą oni nadać swoim bohaterom wiarygodności, wystrzegając się przy tym popadnięcia w przesadę. Na szczęście obsada „Kobiety w czerni” nie zawodzi na owym polu, włącznie z odtwórcą głównej roli. Daniel Radcliffe nie szarżuje, a jego oszczędna gra znakomicie wpasowuje się w melancholijną konwencję opowieści. Co więcej, praktycznie cały ciężar spoczywa na barkach Radcliffe’a, ponieważ w wielu scenach widzimy tylko Artura Kippsa.

Chociaż „Kobieta w czerni” niejednokrotnie zmroziła mi krew w żyłach, nigdy nie przekroczyła granic dobrego smaku. I to właśnie cenię w kinie grozy. W związku z powyższym, gorąco polecam adaptację powieści Susan Hill wszystkim miłośnikom stylowych horrorów. Obraz Jamesa Watkinsa dowodzi również, że Daniel Radcliffe jest w stanie wyrwać się z szufladki oznaczonej napisem „Harry Potter”. Jeżeli w przyszłości trafią mu się nie mniej udane produkcje, przed młodym aktorem rysuje się iście świetlana kariera.


Ocena: 8/10


Tytuł polski: Kobieta w czerni
Tytuł oryginalny: The Woman in Black
Reżyseria: James Watkins
Scenariusz: Jane Goldman
Obsada: Daniel Radcliffe, Ciarán Hinds, Janet McTeer, Roger Allam, Jessica Raine
Gatunek: horror, dramat
Produkcja: Kanada, Szwecja, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2012

1 komentarz:

  1. Obejrzałam ten film głownie ze względu na Daniela właśnie ale strasznie spodobało mi się włsnie budownaie napięcia. To ten typ horrorów które lubię.

    OdpowiedzUsuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.