Czy
istnieje życie po Harrym Potterze? Podejrzewam, że niejedna osoba zadawała
sobie takie pytanie w kontekście odtwórcy roli słynnego czarodzieja – Daniela
Radcliffe’a. W końcu występ w głośnym i dochodowym cyklu wiąże się nie tylko ze
splendorem oraz napływem sporej gotówki, lecz również z ryzykiem dożywotniego
zaszufladkowania. Podobne myśli prawdopodobnie przemknęły też po głowie samego
zainteresowanego, który jak każdy inny ambitny aktor zapewne nie chciałby być
pamiętany wyłącznie dzięki jednej kreacji. Odważną próbę zerwania z
dotychczasowym wizerunkiem podjął jeszcze przed zakończeniem czarodziejskiej
sagi, pojawiając się w kontrowersyjnej sztuce teatralnej „Equus”. Z kolei po ostatniej
części Harry’ego Pottera, zagrał w horrorze „Kobieta w czerni”, a zatem w
obrazie skierowanym do innej publiczności niż przygody młodego adepta magii.
Film
w reżyserii Jamesa Watkinsa powstał na podstawie powieści autorstwa Susan Hill
i jest już drugą adaptacją owej książki. Daniel Radcliffe wciela się tutaj w
postać angielskiego notariusza Artura Kippsa, który odbywa podróż służbową do
miejscowości o nazwie Crythin Gifford. Jego zadanie polega na uregulowaniu
spraw majątkowych świętej pamięci Alice Drablow, właścicielki pobliskiego Domu
na Węgorzowych Moczarach. Jak się okazuje, mężczyznę czeka wyjątkowo trudne
zadanie, gdyż miejscowy adwokat wręcz wypycha go z Crythin Gifford. Niezbyt życzliwie
zachowuje się też reszta społeczności, która nie ma ochoty rozmawiać z Arturem ani
nie życzy sobie jego obecności. Kipps nie może jednak ot tak wyjechać z uwagi
na ultimatum, jakie dostał od swojego szefa. Porzucając otrzymane zlecenie, pożegnałby
się bowiem z pracą w kancelarii prawniczej. Oprócz tego nasz bohater nie
potrafi odpędzić od siebie dziwnych przeczuć związanych z nieprzyjaznym
nastawieniem mieszkańców Crythin Gifford. Tak więc nie poddaje się i kontynuuje
misję, nie zapominając oczywiście o odwiedzeniu posiadłości zmarłej kobiety.
Próbując
dowiedzieć się czegoś na temat nieboszczyki, Artur zaczyna rozumieć miejscową
społeczność. Crythin Gifford pogrążone jest w ogromnym cierpieniu z powodu
tytułowej kobiety w czerni, która nawiedza okolice wioski. Problem stanowi nie
tyle sam duch, co konsekwencje pojawiania się owej postaci. Otóż każda jej
wizyta pociąga za sobą śmierć dziecka, zaś seria tragicznych zgonów trwa od
dłuższego czasu. Młody notariusz wkrótce na własnej skórze doświadcza
paranormalnych zjawisk, widząc i słysząc różne rzeczy. Z jednej strony, doznania
te można by od razu zrzucić na karb kiepskiej kondycji psychicznej Kippsa. Jako
że od kilku lat nie akceptuje śmierci ukochanej żony, grozi mu większa
podatność na wszelkiego rodzaju bodźce. Z drugiej natomiast – regularne zgony
dzieci podważają teorię, według której to umysł płata Arturowi figle.
Pomimo
nieprzyjemnych doznań, jakich dostarcza pobyt w Crythin Gifford, główny bohater
pragnie rozwiązać tajemnice związane z Domem na Węgorzowych Moczarach oraz
aktywnością kobiety w czerni. Chęć poznania prawdy udzieli się również widzom,
ponieważ przedstawiona w filmie historia jest rzeczywiście wciągająca i bardzo
klimatyczna. Obraz Watkinsa należy do zaszczytnej grupy horrorów zrealizowanych
w starym, dobrym stylu, gdzie liczy się odpowiedni nastrój zamiast hektolitrów
krwi. „Kobieta w czerni” trzyma w napięciu nawet wtedy, kiedy na ekranie
widzimy wyłącznie idącego protagonistę. Reżyser podszedł z szacunkiem zarówno
do swojego dzieła, jak i jego odbiorców. W efekcie nie uświadczymy w tej
produkcji nic nie wnoszących fragmentów, powstałych w celu wydłużenia seansu.
Twórcy
zrobili właściwy użytek z oferowanych przez kino środków wyrazu. Film przykuwa
wzrok starannie przygotowaną scenografią, a także ładnymi i zarazem dość
surowymi ujęciami. Choć opustoszałe miejsca potęgują takie odczucia jak
wyobcowanie czy zagrożenie, na swój sposób fascynują, nie pozwalając oderwać od
siebie oczu. W stan czujności wprowadza widzów już początkowa scena, w której
małe dziewczynki bawią się lalkami. W pierwszej chwili sprawia wrażenie
beztroskiego obrazka, lecz jednocześnie jest w niej coś mocno niepokojącego. Im
dalej, tym atmosfera staje się coraz gęstsza. Od zaniedbanego Domu na
Węgorzowych Moczarach wieje grozą na kilometr, podobnie jak od umieszczonych
tam rekwizytów w rodzaju bujanego fotela czy zabawkowych małp. Jeśli zaś chodzi
o oprawę dźwiękową, muzyka jest raczej ponura, a ponadto oszczędnie dawkowana.
Co ciekawe, istotną rolę odgrywa też brak melodii. W momencie, gdy Artur
przystępuje do eksploracji pustego domostwa, cisza nadaje upiornego charakteru
pojedynczym odgłosom otoczenia (kroki, szuranie itp.).
Film
wychodzi jednak poza ramy zwyczajnego straszaka, gdyż nie ogranicza się do
przerażania. Historia młodego urzędnika oraz społeczeństwa Crythin Gifford
służy także do przeprowadzenia studium zachowania osób, które utraciły
bliskich. Tak jak w prawdziwym życiu, postaci różnie radzą sobie z tym bólem.
Wśród ludzi, którym zmarło dziecko, jest Samuel Daily, najbogatszy człowiek w
okolicy. Mimo przedwczesnej śmierci własnego syna, nie wierzy w duchy, a tym
samym neguje istnienie ubranej na czarno kobiety. Uważa, że reszta społeczności
postępuje zabobonnie, łącząc nękające wioskę tragedie ze zjawiskami
paranormalnymi. Trzeźwość umysłu pomaga Samuelowi normalnie funkcjonować,
podczas gdy żona mężczyzny ucieka w świat szaleństwa. Jeszcze inaczej reaguje Artur,
który zawitał do wioski pogrążony w kilkuletniej żałobie. Odkąd jego małżonka
opuściła ziemski padół, popadł w apatię i nie potrafi się śmiać. Z tęsknoty za
ukochaną, Kipps rozważa nawet udział w seansie spirytystycznym.
Produkcje,
które posiadają sprawnie nakreśloną warstwę psychologiczną, wymagają od aktorów
naprawdę dużych umiejętności. Muszą oni nadać swoim bohaterom wiarygodności,
wystrzegając się przy tym popadnięcia w przesadę. Na szczęście obsada „Kobiety
w czerni” nie zawodzi na owym polu, włącznie z odtwórcą głównej roli. Daniel
Radcliffe nie szarżuje, a jego oszczędna gra znakomicie wpasowuje się w
melancholijną konwencję opowieści. Co więcej, praktycznie cały ciężar spoczywa
na barkach Radcliffe’a, ponieważ w wielu scenach widzimy tylko Artura Kippsa.
Chociaż
„Kobieta w czerni” niejednokrotnie zmroziła mi krew w żyłach, nigdy nie
przekroczyła granic dobrego smaku. I to właśnie cenię w kinie grozy. W związku
z powyższym, gorąco polecam adaptację powieści Susan Hill wszystkim miłośnikom
stylowych horrorów. Obraz Jamesa Watkinsa dowodzi również, że Daniel Radcliffe
jest w stanie wyrwać się z szufladki oznaczonej napisem „Harry Potter”. Jeżeli
w przyszłości trafią mu się nie mniej udane produkcje, przed młodym aktorem
rysuje się iście świetlana kariera.
Ocena:
8/10
Tytuł
polski: Kobieta w czerni
Tytuł oryginalny: The Woman in Black
Reżyseria: James Watkins
Scenariusz: Jane Goldman
Obsada: Daniel Radcliffe, Ciarán Hinds, Janet McTeer, Roger
Allam, Jessica Raine
Gatunek:
horror, dramat
Produkcja:
Kanada, Szwecja, Wielka Brytania
Rok
produkcji: 2012
Obejrzałam ten film głownie ze względu na Daniela właśnie ale strasznie spodobało mi się włsnie budownaie napięcia. To ten typ horrorów które lubię.
OdpowiedzUsuń