sobota, 28 lutego 2015

Mroczne Anioły: Maskarada cieni (PC) - recenzja




Wojowniczki to popularne zjawisko w świecie elektronicznej rozrywki. Męską część graczy najczęściej interesują nie tyle zdolności wirtualnych kobiet we władaniu orężem, co ich pobudzające wyobraźnię stroje oraz zaokrąglenia w strategicznych miejscach. Jak natomiast takie bohaterki wypadają w oczach pań, które spędzają wolny czas z padem lub myszką w dłoni?

Jeśli chodzi o mnie, z oczywistych powodów prędzej utożsamię się z walczącą niewiastą niż osiłkiem na sterydach bądź starym czarownikiem z sumiastym wąsem. Ponadto lubię, kiedy dzielna heroina prowadzi również bardziej zwyczajną działalność, poza wymachiwaniem bronią czy ciskaniem magicznymi zaklęciami. Związek z realnym życiem sprawia, iż jeszcze łatwiej jest mi wskoczyć w wirtualne fatałaszki. Twórcy casualowej produkcji Mroczne Anioły: Maskarada cieni najwyraźniej doszli do wniosku, że tego rodzaju upodobania ma niejedna kobieta. Prawdopodobnie ich uwadze nie uszła też popularność powieści, których protagonistki przebywają w centrum nadnaturalnych wydarzeń (np. cykl „Dary Anioła” Cassandry Clare). Maskarada cieni wpisuje się w taki właśnie nurt historii, lubianych zarówno przez nastolatki, jak i dorosłe panie. Co prawda scenariusz gry nie zawiera wątku romansowego, ale zjawiska nadprzyrodzone stanowią tutaj główną oś fabuły.

Top Demon

Mroczne Anioły opowiadają o losach Kate Evans, która na pozór wiedzie całkiem normalną egzystencję. Dziewczyna pracuje jako projektantka mody, a w domu zawsze czeka na nią uroczy kotek Cezar. Niestety nie czuje się zbyt szczęśliwa, na co wpłynęło smutne dzieciństwo bohaterki. Ojca nigdy nie miała okazji poznać, zaś matka została zamordowana na jej oczach, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Jak nietrudno zgadnąć, trauma spowodowana ową tragedią do dziś nie pozwala pannie Evans spokojnie spać. W chwili, gdy rozpoczyna się akcja produkcji, młoda kobieta postanawia odwiedzić psychologa z nadzieją na ulżenie swoim problemom.

Wizyta na kozetce u specjalisty nie przynosi jednak spodziewanych rezultatów. Wręcz przeciwnie, Kate zaczyna niemalże wszędzie widzieć twarze demonów, bez względu na to, czy spojrzy na zdjęcie w gazecie, czy na siedzącego za kierownicą taksówkarza. Wkrótce wychodzi na jaw, że nasza protagonistka nie straciła do reszty zmysłów. Diabelstwo rzeczywiście pląta się po świecie, natomiast w żyłach panny Evans płynie krew Kustoszek – wojowniczek chroniących ludzkość przed siłami zła. Członkinie tajnego stowarzyszenia zapraszają dziewczynę do swojej siedziby, aby wprowadzić ją w arkana walki z potworami, zwanymi Mrocznymi. Co więcej, Kate szybko będzie musiała wykorzystać nową wiedzę w praktyce, gdyż Zakon Kustoszek znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie.


Główna linia fabularna rozgrywa się we współczesności, lecz przyjdzie nam również spędzić trochę czasu w średniowieczu. Walcząca z demonami projektantka trafi tam w związku z ważną misją, jaką ma do wykonania. Warto przy tym zaznaczyć, iż motyw czasoprzestrzennych podróży został zgrabnie wpleciony do scenariusza. Twórcy nie mogli wybrać sobie lepszej epoki niż średniowiecze, gdzie królowała wiara w diabły, czarownice itp. Generalnie perypetie Kate Evans zaciekawiły mnie na tyle, abym chciała dotrzymać towarzystwa początkującej Kustoszce. Kilka razy żałowałam nawet, że historia dziewczyny nie została przedstawiona w przygodówce prawdziwego zdarzenia lub na kartach powieści.  Casualowy charakter produkcji wymusił bowiem okrojenie pewnych wątków, które zasługiwały na nieco większą uwagę. Mimo wszystko jest dobrze, aczkolwiek nie nastawiajcie się na przysłowiowe urwanie pośladków.

Casual z ambicjami

Co się tyczy mechanizmów rozgrywki, Maskarada cieni łączy w sobie cechy gatunku point and click z elementami hidden object. Tuż po uruchomieniu nowej gry, od razu rzucił mi się w oczy sposób prowadzenia konwersacji. W przeciwieństwie do większości pełnokrwistych przygodówek, standardem dla tego typu tytułów są rozmowy oparte na biernym śledzeniu wymiany zdań pomiędzy postaciami. Tymczasem w Mrocznych Aniołach często staniemy przed koniecznością samodzielnego wskazania kwestii dialogowych. Mało tego, niekiedy pojawia się opcja dokonania wyboru, w której czuć dalekie echa produkcji pokroju The Walking Dead. Przykładowo możemy zdecydować, czy zachowamy otwartość wobec pani psycholog, czy też wolimy kłamać jak z nut. Chociaż takie wybory są raczej umowne i nie wywierają wpływu na przebieg fabuły, stanowią ciekawe urozmaicenie, wyróżniające historię panny Evans na tle innych pozycji Hidden Object Puzzle Adventure.

W trakcie zabawy zmierzymy się z licznymi inwentarzówkami i łamigłówkami, wśród których napotkamy takie wyzwania jak wariacja na temat domina, łączenie w pary butelek o podobnych etykietach, ustawianie świetlnej trasy w labiryncie czy bardziej tradycyjne układanki. Poszczególne zagadki są zróżnicowane pod względem poziomu trudności, a także umiejętnie zintegrowane ze scenariuszem oraz odwiedzanymi lokacjami. Tak więc w miejscu pracy Kate nie zabraknie zadania polegającego na tworzeniu kostiumów, co przywodzi na myśl flashowe ubieranki. Z kolei w domu bohaterki obowiązkowo nakarmimy jej kota.


Oprócz tego, Maskarada cieni zawiera parę prostych zręcznościówek, które przeważnie wymagają użycia czakramu, będącego podstawowym orężem wojowniczek z Zakonu. A skoro wspomniałam o sprzęcie, jakim dysponują członkinie sekretnej organizacji, nie wypada mi pominąć eliksirów. Owe mikstury dzielą się na trzy kategorie i polepszają odpowiednio krzepę, wzrok oraz prędkość naszej bohaterki. Fiolki z magicznym napojem zdobywamy dzięki specjalnym figurkom Kustoszek, które umieszczamy na wieku pewnego pudełka. Każdy znaleziony posążek gwarantuje otrzymanie jednej buteleczki, wykorzystywanej potem na podobnych zasadach co przedmioty z tradycyjnego ekwipunku.

Sceny hidden object nie przesłaniają stricte przygodowych partii produkcji i występują aż w czterech rodzajach. Pierwszy z nich to klasyczne wypatrywanie szpargałów, które zostały wymienione w liście u dołu ekranu. Wyróżnione innym kolorem czcionki rekwizyty zdobędziemy pod warunkiem wykonania dodatkowej czynności (otwarcia szafki, chwycenia za pędzelek czy rozcięcia worka nożycami). Druga grupa obejmuje fragmentaryczne plansze HO, gdzie zbieramy części niezbędne do złożenia danego przedmiotu w całość. W skład trzeciej wchodzą interaktywne sceny, w których znalezione rzeczy wykorzystujemy do zdobycia kolejnych (strzałką przekłuwamy balon, skąd wypadnie kod do walizki z pilotem sterującym ekranem itd.). Ostatni typ polega zaś na wyjmowaniu obiektów z obrazkowego wykazu i umieszczaniu ich w odpowiednich miejscach na planszy, np. ser włożymy do pułapki na myszy.

Audio-video

Wraz z naszą protegowaną przemierzymy sporo ładnych dwuwymiarowych lokacji, w których widać przywiązanie do szczegółów. W firmie, gdzie pracuje Kate, będziemy poruszać się po przestrzennych i dość nowoczesnych pomieszczeniach. Mieszkanie dziewczyny sprawia wrażenie przytulnego kąta, a w siedzibie Zakonu postawiono na styl retro z delikatnymi elementami nowych technologii. Co do postaci, ich sylwetki nie wzbudzają większych zastrzeżeń. Demony są odpowiednio brzydkie, podczas gdy młode kobiety mają atrakcyjną aparycję. Ze dwie czy trzy panny mogłyby nawet z powodzeniem ubijać masło u Donatana. Niestety sztywne i ubogie animacje ewidentnie zdradzają niskobudżetowy rodowód gry.


Zatrudnieni do angielskiego dubbingu lektorzy na ogół wypadają przyzwoicie, ale nikt nie powala na kolana wybitną grą aktorską. Nie ustrzeżono się jednak drobnych usterek w obrębie rozmów. Otóż kilka razy zdarzyło się, że kwestia jednej osoby została odtworzona zbyt cicho lub głośno w stosunku do drugiej postaci bądź podkładu muzycznego. Na uznanie zasługuje za to nastrojowa ścieżka dźwiękowa, a w szczególności jeden utwór. Kawałek ten ujął mnie nie tylko melodyjnością i klimatem, lecz również obecnością wokalu, co jest wyjątkowo rzadkim zjawiskiem w gatunku HOPA.

Ukończenie Mrocznych Aniołów zajęło mi nieco ponad 3,5 godziny. Taki wynik jest do przyjęcia w przypadku casualowego tytułu. Mimo to nie obraziłabym się o troszkę dłuższy czas rozgrywki, tym bardziej że nie narzekałam na nudę. Nie mamy tu do czynienia z idealną pozycją, lecz jej zalety górują nad wadami. Ponadto niektóre z użytych przez twórców rozwiązań wyodrębniają Maskaradę Cieni z szeregu podobnych produkcji. Jeżeli zatem nie stronicie od prostych przygodówek z wyszukiwaniem ukrytych obiektów, nie powinniście pogardzić perypetiami Kate Evans.


Ocena: 7/10


Plusy:
+ przyzwoita fabuła
+ możliwość wskazywania kwestii dialogowych i dokonywania wyborów
+ dużo różnorodnych zadań
+ zbieranie i użycie eliksirów
+ 4 rodzaje scen HO
+ ładne lokacje
+ nastrojowa muzyka, z wpadającą w ucho piosenką na czele

Minusy:
- niektóre wątki potraktowano zbyt pobieżnie
- słabe animacje
- wpadki w głośności dialogów
- mogła być odrobinę dłuższa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.