czwartek, 26 lutego 2015

"Ostatni egzorcyzm" - recenzja



Film w reżyserii Daniela Stamma nie próbuje stawać w szranki z niedoścignionym „Egzorcystą” Williama Friedkina. Zamiast rzucać rękawicę legendarnemu już obrazowi, żeni motyw egzorcyzmów ze stylistyką found footage i przywdziewa szaty paradokumentu. Jak się okazuje, nawet nieźle mu to wychodzi.

„Ostatni egzorcyzm” opowiada o losach Cottona Marcusa, pastora Kościoła Ewangelickiego. Mężczyzna kontynuuje pracę ojca kaznodziei, który szkolił go od najmłodszych lat. Głównemu bohaterowi bliżej jednak do showmana czy iluzjonisty niż poważnego sługi bożego. Do swojej roli podchodzi z pewnym dystansem, a w trakcie kazań potrafi nawet sięgnąć po karciane sztuczki. Wierni bynajmniej nie czują się zdegustowani popisami wielebnego. Wręcz przeciwnie, wpatrują się w charyzmatycznego pastora niczym zaślepieni fani na występy gwiazdy estrady. Tymczasem Cotton traktuje swoje obowiązki jak każdą inną pracę zarobkową, której podstawę stanowi umiejętne sprzedanie oferowanej usługi czy towaru.

Co ciekawe, protagonista obrazu nie wierzy w demony, aczkolwiek pierwszy egzorcyzm przeprowadził w wieku zaledwie 10 lat. Jednocześnie nie uważa, aby oszukiwał ludzi. Jak sam tłumaczy, oferuje im, to czego chcą, udając wiarę w siły nieczyste. Zdaniem Cottona, wielu po prostu uroiło sobie bycie opętanym. Odprawiając obrzędy w celu wypędzenia demonów, najzwyczajniej w świecie odstawia więc teatrzyk i raczy nieświadomych wiernych trikami w stylu groźnych odgłosów czy trzęsącego się łóżka. Egzorcyzm działa zaś na klientów jak lekarstwo, po wzięciu którego czują się ozdrowieni. Zadowolony jest również sam wielebny, przeliczając otrzymaną wypłatę. W końcu musi zarabiać na utrzymanie rodziny.

Nadchodzi jednak czas, kiedy pod wpływem pewnych wydarzeń pastora dopada kryzys. W związku powyższym, postanawia on udowodnić, że wypędzanie demonów to bujda i powinno się zaprzestać tego typu praktyk. Dlatego też decyduje się na przeprowadzenie tytułowego ostatniego egzorcyzmu pod okiem dwuosobowej ekipy telewizyjnej. Trzeba przyznać, że paradokumentalna konwencja pasuje do takiego scenariusza i nadaje historii autentyczności. Na początku poznajemy samego wielebnego, jego życie codzienne, rodzinę oraz pracę. Główny bohater chętnie opowiada dziennikarce o sobie, a także o celu, dla którego rejestrują cały materiał. Później natomiast odwiedzamy wraz z Cottonem i zespołem filmowców małe miasteczko na terenie Luizjany, gdzie mężczyzna ma zająć się przypadkiem domniemanego opętania.

Zanim bohaterowie dojadą na farmę niejakiego Sweetzera, który prosił kaznodzieję o pomoc, twórcy fundują nam krótkie sceny, przywodzące nieco na myśl podobne fragmenty z kultowego „Blair Witch Project”. Mianowicie widzowie raczeni są wypowiedziami wybranych przez grupę Cottona mieszkańców Luizjany. Owe wstawki dotyczą lokalnych plotek oraz przesądów (UFO, sekty itp.), które z powodzeniem budują fabularne tło, podkreślając, iż miejsce akcji sprzyja wierze w demony. Tę samą rolę dobrze spełnia również wspomniana wcześniej farma, której właścicielem jest owdowiały dewota Louis Sweetzer.

Osoba, która potrzebuje egzorcyzmów, to nastoletnia córka farmera – Nell. Jak łatwo zgadnąć, Cotton ma własną, bardziej racjonalną opinię na temat przypadku owej dziewczyny. Oczywiście nie odmawia klientom wyświadczenia usługi i odprawia stosowne obrzędy, uprzednio informując ekipę telewizyjną o przygotowanych przez siebie efektach specjalnych. Niestety działania pastora nie przynoszą spodziewanego rezultatu, co zmusi protagonistę do zrewidowania słuszności swoich poglądów. Film wywołuje też podobne odczucia u widzów, nieustannie każąc zastanawiać się nad właściwą diagnozą stanu Nell. To dzieło diabła czy choroba psychiczna? Za pierwszą opcją przemawiają oznaki typowe dla osoby opętanej, a za drugą – warunki, w jakich żyje dziewczyna, a także przesłanki o patologii w rodzinie Sweetzerów. Siła takiego lawirowania zostaje osłabiona dopiero w okolicach nieco kiczowatego finału, który nosi oznaki tzw. przedobrzenia.

Wśród obsady nie znajdziemy znanych nazwisk, ale ów fakt przemawia na korzyść produkcji, zważywszy na obraną przez twórców stylistykę. Dzięki temu całość staje się jeszcze bardziej wiarygodna, mimo że widzowie w gruncie rzeczy zdają sobie sprawę z iluzorycznej autentyczności tytułów pokroju „[Rec]” czy „Paranormal Activity”. Co do oceny gry aktorskiej, na szczególne wyróżnienie zasługują dwie osoby, na których spoczywała największa odpowiedzialność. Pierwszą z nich jest Patrick Fabian, wcielający się w Cottona Marcusa. Aktor świetnie wykreował postać wygadanego i pełnego uroku osobistego kaznodziei. Równie dobrze wypada Ashley Bell, której powierzono rolę Nell Sweetzer. Aktorka wypada przekonująco jako skromna i nieśmiała dziewczyna z prowincji. Ponadto sprawdza się w momentach, kiedy zachowanie jej bohaterki znacząco odbiega od normy.

Chociaż w obrazie Daniela Stamma nie brakuje paru dość ogranych motywów i mniej udanych pomysłów, w ogólnym rozrachunku film zdołał potrzymać moją uwagę przez cały czas trwania seansu. Swoje robi formuła found footage, a psychologiczno-obyczajowa otoczka nie najgorzej zgrywa się z elementami charakterystycznymi dla opowieści grozy. Mimo że nie uświadczymy tu strachu na miarę najbardziej przerażających horrorów, „Ostatni egzorcyzm” to przyzwoity reprezentant sfingowanych dokumentów w stylu „Blair Witch Project”.


Ocena: 6/10


Tytuł polski: Ostatni egzorcyzm
Tytuł oryginalny: The Last Exorcism
Reżyseria: Daniel Stamm
Scenariusz: Huck Botko, Andrew Gurland
Obsada: Patrick Fabian, Ashley Bell, Iris Bahr, Louis Herthum, Caleb Landry Jones
Gatunek: horror, dramat, dokumentalizowany
Produkcja: USA
Rok premiery: 2010
Czas trwania: ok. 85 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.