piątek, 16 czerwca 2017

Gray Skies, Dark Waters (PC) - recenzja




Vivian Garrett wyszła pewnego razu z domu, po czym słuch o kobiecie zaginął. Co się jej przydarzyło? Popełniła samobójstwo? Uległa śmiertelnemu wypadkowi? Została zabita z premedytacją? A może ot tak porzuciła męża i trójkę dzieci? Albo należy rozglądać się za znacznie bardziej niesamowitym wytłumaczeniem? Nie wiadomo… Lina, córka zaginionej, jest jednak pewna tego, że najwyższa pora dociec prawdy i definitywnie rozwiać wszelkie wątpliwości.

Tak oto prezentuje się fabularna podstawa przygodówki Gray Skies, Dark Waters, za której opracowanie odpowiada studio Green Willow Games. Scenariusz produkcji przenosi odbiorców do fikcyjnego miasteczka Avett’s Landing w stanie Wirginia, gdzie mieszka familia Garrettów. Jak dowiadujemy się z intra, które wita nas zdjęciami szczęśliwej niegdyś rodziny, Vivian przepadła w niejasnych okolicznościach, a doszło do tego rok przed właściwą akcją gry. Niestety, policyjne śledztwo utknęło w martwym punkcie, pozostawiając los kobiety sferze przypuszczeń. Życie domowników, co zrozumiałe, nie było zaś już odtąd takie jak dawniej.


Intymnym tropem

Śledząc przedstawioną tu historię, możemy poobserwować zachowanie Garrettów, na które w niemałym stopniu wpłynęła strata ukochanej osoby. Bo choć kierujemy wyłącznie poczynaniami Liny, deweloperzy wręczają nam swoiste zaproszenie pod cudzy dach, a tym samym zezwalają na dokładny wgląd w egzystencję całej rodziny. Główna bohaterka odbędzie bowiem szereg rozmów z najbliższymi krewnymi, co stanowi świetną okazję do poznania ich charakteru, reakcji w obliczu przykrego doświadczenia czy ewentualnych teorii dotyczących zniknięcia Vivian. Oczywiście na podstawie owych dialogów wyłoni się także obraz pani Garrett, widziany oczami męża Roberta, syna Gusa oraz córek – Merle, Violet i najstarszej z rodzeństwa Liny.

Grey Skies, Dark Waters pokazuje niby niewielki fragment z życia kilkorga ludzi, ale jakże wymowny i pojemny pod względem zawartej treści. Twórcy bardzo skrupulatnie podeszli do narracyjnych niuansów, a co więcej, wzbogacających opowieść szczegółów dostarczają nie tylko konwersacje, lecz również nieobowiązkowe punkty interakcji na zwiedzanych planszach. Ba, wspominkowe komentarze, które protagonistka wygłasza przy sprawdzaniu hotspotów, wykraczają poza mniej bądź bardziej istotne detale z rodzinnej przeszłości, obejmując też parę informacji na temat miasteczka i innych mieszkańców. A skoro o rozmaitych smaczkach mowa, pokuszono się o popkulturowe odniesienia, w tym dla przykładu do serialu „Z archiwum X” czy niesławnego filmu „Sharknado”. Dominują jednak nawiązania literackie – wystarczy zresztą spojrzeć na półki z książkami, by dostrzec zarówno stare klasyki, jak i współczesne tytuły.


Zespół deweloperski postawił sobie za cel zrobienie gry, której nadrzędne zadanie polega na opowiedzeniu historii. Ekipie z Green Willow Games udała się ta sztuka, co – mimo braku zaskakujących zwrotów akcji – zaprocentowało angażującą i refleksyjną fabułą, a także dobrze rozpisanymi dialogami oraz sprawnie nakreślonymi sylwetkami postaci. Z jednej strony, scenariusz zdaje się trzymać szarej rzeczywistości. Z drugiej natomiast, perypetie młodej Garrettówny mają w sobie coś z realizmu magicznego, a swoje trzy grosze dołożył w tej materii delikatny fantastyczny posmak, będący wypadkową folklorystycznych inspiracji.

Gameplay w służbie scenariusza

Położenie maksymalnego nacisku na narrację znalazło ponadto swoje odzwierciedlenie w mechanice, ponieważ nie uświadczymy tutaj logicznych zagadek. W zamian posuwamy się do przodu przede wszystkim dzięki konwersacjom oraz eksploracji otoczenia. Nie jest to zatem skomplikowana przygodówka, a wręcz przeciwnie – bardzo łatwa. Oprócz tego, na jej ukończenie potrzebowałam przy pierwszym podejściu około trzech godzin, grając bez pośpiechu i z oglądaniem każdego kąta. Niemniej krótki czas zabawy częściowo nadrabiają rzutujące na przebieg pogawędek wybory, różne zakończenia, plus obecność czynności, które nie są niezbędne do zaliczenia tejże produkcji.


Jeśli chodzi o sterowanie, obsługa odbywa się na modłę point and click, czyli głównie przy pomocy myszki. Co ciekawe, w Gray Skies, Dark Waters nie ma ekwipunku z prawdziwego zdarzenia. Owszem, Lina niekiedy podniesie jakiś obiekt, lecz te rzeczy, które da się dogłębniej zbadać (np. kartki z czyjegoś pamiętnika), widnieją pod postacią ikon w prawym i lewym dolnym rogu ekranu, dopóki dziewczyna nosi je przy sobie. Inne fanty, jakie nasza podopieczna może zabrać, zostaną najwyżej zasygnalizowane w spisie zadań do wykonania. Aha, po wyjściu z domu dojdzie jeszcze jedna lista, zezwalająca na szybką podróż do wybranych lokacji, które zdążyliśmy uprzednio odkryć. Ale i tak nie unikniemy powolnego łażenia, bo Lina nie umie biegać. Na dodatek, nie istnieje w grze opcja automatycznego przejścia do sąsiedniej planszy po dwukliku.

Bez funduszy AAA, …

A co z oprawą audiowizualną? Ten aspekt tytułu najsilniej obnaża niski budżet projektu. O ręcznie malowane tła w 2D nie mam pretensji. Wprawdzie nie oferują multum detali jak chociażby najpiękniejsze perełki od studia Daedalic Entertainment, ale cechują się staranną kreską. Co najważniejsze, dbają o budowanie stosownej atmosfery. Twórcy sięgnęli po przytłumione kolory, które kazały mi odruchowo myśleć o emocjach, kłębiących się w poszczególnych członkach rodziny. Słabiej wypadają trójwymiarowe modele postaci – mówiąc bez ogródek, urodą to one w ogóle nie grzeszą i nawet kilka lat temu nie zrobiłyby furory. Na nierównym poziomie stoi też udźwiękowienie – o ile soundtrack w klimatach indie rocka i folku wzbudza dość pozytywne odczucia, tak kwestią sporną jest angielski voice acting, a konkretnie średnia jakość nagrań.


… lecz z pasją

Powyższe niedociągnięcia nie zmieniają faktu, iż deweloperzy włożyli mnóstwo serca w swoją produkcję. Pomimo owych niedoskonałości chciałam, że tak to ujmę, płynąć z fabularną warstwą Gray Skies, Dark Waters. A ta, jak już wcześniej pisałam, nie zawodzi, co bardzo cieszy, zważywszy na bycie swoistym gwoździem programu. Za sprawą dopracowanej narracji, rozgrywce towarzyszyły wrażenia zbliżone do czytania dobrej książki. Jeżeli zatem lubicie interaktywne historie i nie przeszkadza Wam słabsza strona techniczna, prędzej czy później powinniście wziąć pod uwagę zmierzenie się z tajemnicą matki Liny.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję twórcom gry – Green Willow Games.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.