czwartek, 8 czerwca 2017

Tajemnice Scarlett: Przeklęte Dziecko (PC) - recenzja



Świat duchów i mroczne sekrety z przeszłości, które czekają na wyjaśnienie… Temu właśnie stawimy czoła w grze Tajemnice Scarlett: Przeklęte Dziecko, buszując po zakamarkach pewnej wiktoriańskiej rezydencji oraz jej okolicach. To bynajmniej nie wszystko, gdyż producencko-wydawnicza współpraca, którą nawiązały firmy World-Loom i Artifex Mundi, ponownie rzuca odbiorców naprzeciw rozgrywki w rytmie Hidden Object Puzzle Adventure. Co najważniejsze, po raz kolejny z udanym skutkiem.

Katowickie Artifex Mundi, którego portfolio obejmuje nie tylko produkowanie, ale i wydawanie gier HOPA, zdążyło już wypuścić kilka tytułów opracowanych przez warszawskie World-Loom, w tym dla przykładu solidny cykl Zapomniane Księgi (Lost Grimoires). Wraz z Tajemnicami Scarlett twórcy fundują nam odskocznię od alchemiczno-magicznych motywów, jakie królują we wspomnianej przed chwilą serii. Równocześnie nie zapominają o wątkach fantastycznych, które napędzają scenariusz Przeklętego Dziecka. Wykorzystano je tu jednak po to, by z powodzeniem odwołać się do formuły powieści gotyckiej.


Tato, gdzie jesteś?

Osadzona w XIX-wiecznych realiach pozycja pozwoli graczom pokierować tytułową Scarlett, od maleńkości obdarzoną zdolnościami parapsychicznymi. Niestety, dar wyczuwania sfery pozazmysłowej stał się przyczyną przykrych doświadczeń w dzieciństwie, koniec końców sprawiając, że Jonathan Everitt, rodziciel protagonistki, postanowił oddać córkę do prowadzonego przez zakonnice sierocińca. I to nie dlatego, iż z niego taki wyrodny ojciec, a wręcz przeciwnie – na ciężką decyzję mężczyzny wpłynęła chęć zapewnienia latorośli bezpieczeństwa. Co potem? Pomimo złożonej dziecku obietnicy nie pojawił się więcej na terenie ośrodka, zaś panienka Scarlett zdążyła w międzyczasie dorosnąć. Dopiero wtedy, kiedy to w ręce dziewczyny wpada dość enigmatyczny list, ze wzmożoną siłą odżywają dawne wspomnienia, a także pragnienie odnalezienia najbliższego krewnego.

Sekretów ciąg dalszy

Nietrudno zgadnąć, iż nasza podopieczna zamierza zrealizować plany o poznaniu losu tatuśka. Tak oto młoda kobieta trafi na opuszczoną stację kolejową, a stamtąd prosto do posesji miejscowego baroneta i fabrykanta – Aarona Steameyera. Choć jej wizyta nie spotyka się z ciepłym przyjęciem, główna bohaterka kontynuuje śledztwo, ani trochę nie tracąc przy tym determinacji. Co istotne, dochodzenie panny Everitt wykroczy poza prywatne sprawy, aczkolwiek Scarlett nie omieszka rzecz jasna węszyć wokół ojcowskich powiązań z rodem Steameyerów. Niemniej to smutne dzieje fabrykanckiej familii wysuną się na czoło tutejszych problemów, skłaniając do intensywnego poszukiwania odpowiedzi na szereg pytań. Bo skoro papko zawitał niegdyś w te strony, co tam dokładnie się wydarzyło? Czemu stary Aaron zachowuje się tak, jakby postradał rozum? Co zaważyło na upadku jego kolejowego biznesu? No i czyżby Steameyerowe włości były nawiedzone? Wyjaśnianie kolejnych zagadek nie obędzie się zatem bez mediumistycznych talentów protagonistki, a wszystko to zaowocowało angażującą i klimatyczną fabułą.


Posępny urok

Należy jednocześnie podkreślić, że przy kreowaniu odpowiedniej atmosfery niewątpliwie pomaga też audiowizualna warstwa produkcji. O to, byśmy wczuli się w snutą przez deweloperów opowieść, dba już początkowy filmik, pokazywany tuż po pierwszym uruchomieniu gry. Widzimy wówczas kluczowy epizod z najmłodszych lat Scarlett – ponura, deszczowa pogoda, smutek bijący z oczu dziewczynki oraz widmowe postacie w tle wywołują zamierzony efekt, przy akompaniamencie tajemniczej muzyki i odgłosów burzy. Pozostałe fragmenty również nie zawodzą pod kątem estetyki, włącznie z sugestywnym menu, ozdobionym sylwetką dorosłej bohaterki, gdy ta stoi ze świecznikiem w korytarzu, zdającym się być siedliskiem zbłąkanych dusz. Mam podać więcej przykładów? Proszę bardzo. Rezydencji Steameyerów nadal nie brakuje majestatu, acz zarazem nie da się ukryć, iż domostwo mocno podupadło. Podobnie jest ze zrujnowaną fabryką i zapuszczonym sadem.

Metody działania

Pieczołowicie wykonane plansze przykuwają wzrok, lecz oczywiście nie poprzestaniemy na biernej obserwacji, zwłaszcza że chodzi o gatunek HOPA, bratający tradycyjne point and clicki i sekwencje typu hidden object. Co do scen z ukrytymi szpargałami, które, jak wiadomo, kładą maksymalny nacisk na testowanie naszej spostrzegawczości, postarano się o satysfakcjonującą różnorodność. Prócz klasycznych list z nazwami pożądanych przedmiotów, znajdziemy pojedyncze wstawki innego rodzaju. Wystarczy wymienić choćby odhaczanie elementów na planie budynku bądź pomysłowe wypatrywanie fantów w oparciu o dziecięce malunki. Osobiście nie jestem zaskoczona obecnością takich drobnych urozmaiceń, bo ekipa z World-Loom przekonała mnie o swoich możliwościach przy okazji serii Zapomniane Księgi.


Wprawdzie w ogólnym rozrachunku Przeklęte Dziecko wnosi pod względem mechaniki mniejszy powiew świeżości niż cykl Lost Grimoires, ale i tak posiada pewien rys indywidualności, przy czym nie piję akurat do wyżej zasygnalizowanych wariacji na temat scen HO. Owszem, zajmiemy się dobrze znanym zapełnianiem ekwipunku, spożytkowaniem zasobów podręcznego inwentarza oraz rozwiązywaniem łamigłówek, które generalnie zostały należycie zintegrowane z narracją. Cóż wobec tego wyodrębnia perypetie Scarlett? Ano jej paranormalne umiejętności. Mianowicie kobieta dysponuje sygnetem z rubinowym oczkiem, który, ulokowany pod postacią ikony w lewym dolnym rogu interfejsu, uaktywnia wizje minionych wydarzeń. Takowe obrazki potraktowano stosowną kolorystyką, lecz nie jest to ich jedyny atut. Przeważnie wymagają bowiem zaliczenia układanki do odblokowania danej retrospekcji, a w dalszej części zabawy wystąpią bodajże trzy bardziej rozbudowane wizje, gdzie odtwarzanie przeszłości pociąga za sobą dodatkowe interakcje na rzecz popchnięcia fabuły do przodu.

Chętnie znów się zobaczymy

Finał, do którego dotarłam po trzech godzinach wciągającej rozgrywki, otwarcie sugeruje, że możemy liczyć na następne spotkanie ze Scarlett Everitt. Pozostawiona przez autorów projektu furtka absolutnie mnie nie rozczarowała, ponieważ rodzima propozycja broni się w kategorii samodzielnej całości. Nie mówiąc o tym, że bardzo polubiłam ten tytuł dzięki nastrojowej historii, atrakcyjnej oprawie audiowizualnej oraz przyjemnym zadaniom, dostosowanym do casualowych reguł. Tajemnice Scarlett: Przeklęte Dziecko (Scarlett Mysteries: Cursed Child w angielskiej wersji językowej) określiłabym jako taki początek nowej, dobrze rokującej marki. Obym się nie myliła i faktycznie doczekała sequela.




---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.