Zabierając się
za Tiny Tales: Serce Lasu, przypomniałam sobie o innej grze HOPA – Królewskich
Opowieściach 2: Mistrzyni Alchemii. I to nie tylko dlatego, że w przypadku obu
tytułów producentem jest serbskie studio Brave Giant, a wydawcą katowickie
Artifex Mundi. Druga część Królewskich Opowieści pozwalała bowiem okazjonalnie
spojrzeć na świat oczami mniejszych niż główna bohaterka istot, co stawało się
możliwe po wypiciu specjalnych mikstur i skutkowało pomysłowymi urozmaiceniami
w obrębie scenerii. Tiny Tales każe nam dla odmiany non stop wędrować po
miejscach, które ukryte są przed wzrokiem zwykłych śmiertelników, nie wymagając
przy tym płukania gardła.
A
dzieje się tak za sprawą osadzenia akcji w magicznym królestwie Brie, które,
choć jak najbardziej baśniowe, może istnieć niemal wszędzie tam, gdzie przyroda
nie została doszczętnie wyparta przez cywilizacyjny postęp. Potwierdza to
obecność rzeczy, jakie są doskonale znane z otaczającej nas szarej
rzeczywistości. Społeczność tej fantastycznej krainy, która leży sobie dyskretnie
wśród leśnego poszycia, nie gardzi wszak zgubionymi lub porzuconymi ołówkami,
zapalniczkami, guzikami itd. Stąd dla przykładu nożyczki okażą się dla nich
cennym budulcem przy konstrukcji studni, podczas gdy but z cholewą stanowi
świetny materiał na całkiem przytulną chałupę. Kim są zaś mieszkańcy Brie? To zwierzęta
i ludzie, lecz ci ostatni odznaczają się oczywiście miniaturowymi rozmiarami.
Za kasą i wodą
Buszując
w granicach tychże ziem, pokierujemy właśnie takim lilipucim człowieczkiem –
młodzieńcem o imieniu Max. Warto tak na marginesie zauważyć, że Tiny Tales należy
więc do mniej licznej grupy HOPEK, umożliwiających przywdzianie męskich szat. Co
się tyczy Maxa, fabuła gry startuje wraz z powrotem bohatera w rodzinne strony.
Wcześniej przez ładnych parę miesięcy zajęty był poszukiwaniem ojca, który
opuścił domowe pielesze już dawno temu. Chłopak nadal kontynuowałby zresztą
swoją misję, gdyby nie prośba matki. Kobieta pilnie potrzebuje finansowego
wsparcia, acz uprzedzam, by nie posądzać jej o długi z powodu nadmiernej
rozrzutności – to skromna i uczciwa niewiasta. W każdym razie, szansą na
zachowanie dachu nad głową zdaje się być udział w turnieju, który organizuje
rządzący Brie mysi król Olivier. A jako że rodzicielka Maxa nie ma odpowiedniej
kondycji do takich wyzwań, zadanie powalczenia o nagrodę spadnie na synowskie
barki.
Nie
samymi zawodami maleńkie królestwo żyje, gdyż coraz bardziej daje się tu we
znaki susza. I w tym niestety tkwi duży problem, bo na dłuższą metę taki stan
rzeczy może przynieść zgubę malowniczemu regionowi. Nie musimy zaglądać do
kryształowej kuli, żeby odgadnąć ogólny rozwój wypadków. Tak, zaistniałe
okoliczności stworzą Maxowi sposobność do jeszcze większego wykazania się niżli
czysto sportowe strzelanie z łuku. Perypetie dzielnego młodziana szybko przybierają
formę podróży tropem niedoboru wody, w trakcie której naszemu herosowi przyjdzie
ratować całe królestwo i stawić czoła pewnym delikwentom. Chłopak będzie też
regularnie natykać się na niejaką Ellie – dziewczynę dość sympatyczną, lecz
niekiedy nazbyt poważnie traktującą ideę współzawodnictwa. Co jednak
najistotniejsze, przygody Maxa to nieskomplikowana bajka, ale w pozytywnym tego
słowa znaczeniu. Brave Giant serwuje graczom prostą, lekką i przyjemną w
odbiorze historię, przy śledzeniu której nie omieszkamy docenić ciekawie
wykreowanego uniwersum.
Atrakcje
tyciuteńkiego kraju
Do
pozytywnych wrażeń, jakie niesie ze sobą wizyta w Brie, swoje trzy grosze
dorzuca także audiowizualna oprawa produkcji. Co do muzyki, najlepiej wypadają
typowo baśniowe nuty. Z kolei sylwetki postaci zostały starannie wykonane, przy
czym szczególnie spodobały mi się słodki króliczy wierzchowiec Ellie, równie
uroczy niebieski ptak oraz mysia księżniczka o rudych włosach. Obfite w detale
lokacje nie wyłamują się tradycjom gatunku HOPA, zasługując na dużo ciepłych
słów pod swoim adresem. Wspomniane na początku rekwizyty, które pochodzą ze
zwykłego ludzkiego świata, uwypuklają miniaturowe gabaryty królestwa. Jeśli
natomiast chodzi o warstwę kolorystyczną, tutejsza zieleń wpada w morską
tonację, a licznie występujące grzyby nierzadko częstują oczy gracza odcieniami
różu i fioletu. Taki dobór barw z powodzeniem podkreśla zaczarowany klimat,
jaki panuje w tej krainie.
Nie
zawodzi również gameplay, bazujący na sprawdzonym mariażu point and clicka z
partiami hidden object. Sceny HO można zastąpić alternatywną minigierką, a jest
nią Monaco, które pojawiło się w poprzednim projekcie studia pt. Upiorne Akta:
Oblicze Zbrodni. Z taką różnicą, że tym razem dopasowujemy karty z bajkowymi
wzorami zamiast grafik o tematyce detektywistycznej. Jak przystało na pozycję
dla niedzielnych graczy, przygotowane przez deweloperów łamigłówki pozwalają
zrelaksować się i miło spędzić czas, a co więcej, oferują satysfakcjonujący
urodzaj. Nie zabraknie m.in. układanek, historyjek obrazkowych, oryginalnej
pogawędki ze swoistą analizą wyglądu jednego rozmówcy czy paru walk, w których
kluczem do sukcesu jest rozwiązywanie prostych zagadek. Gwoli ścisłości, trafią
się też sporadyczne wstawki zręcznościowe, ale nie przysporzą kłopotów nawet
tym osobom, o jakich mawia się, że posiadają refleks szachisty.
Małe czary-mary
Oprócz
tego, nasz protagonista wpisuje się w nurt casualowych bohaterów ze specjalną
umiejętnością, która ma swoją ikonę wśród elementów interfejsu użytkownika. W
tym konkretnym wypadku dostajemy do dyspozycji skórzaną torbę z zestawem
zaklęć, będącą niegdyś własnością ojca Maxa. Schowana wewnątrz pakunku księga
zawiera kilka czarów, a żeby je odblokować, musimy zbierać runy, rozlokowane w
rozmaitych zakamarkach środowiska gry. Kiedy zdobędziemy komplet dla danego
zaklęcia, wystarczy połączyć niezbędne składniki i posypać taką kombinację
jednym z magicznych pyłów. Wtedy to do paska ekwipunku przyklei się kółko
symbolizujące ów czar. Co potem? Ano trzeba wcisnąć tak powstały przycisk, gdy
zajdzie ku temu konieczność.
Dla graczy w
każdym wieku
Tiny
Tales: Serce Lasu to solidny i urokliwy kawałek kodu, których powinien starczyć
na trochę ponad 3,5 godziny zabawy, włącznie z około 40-minutowym rozdziałem
bonusowym. Twórcy doskonale wiedzą, co lubią zwolennicy HOPEK, wychodząc
naprzeciw oczekiwaniom fanów odprężającej rozrywki. Pod względem mechaniki nie
uświadczymy wielkich rewolucji, ale produkcja i tak wyodrębnia się na tle
swoich krewnych – głównie dzięki temu, iż cały czas przebywamy na terenie
drobniuteńkiego, bajkowego świata. Recenzowany tytuł będzie zatem bardzo dobrą
propozycją zarówno na samotny odpoczynek po ciężkim dniu, jak i sesje z
udziałem małoletnich odbiorców, jeżeli macie młodsze rodzeństwo albo własne pociechy.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.