niedziela, 2 lipca 2017

"Anioł", Jude Deveraux - recenzja

Motyw kochanków ze zwaśnionych rodów to samograj, który napędził niejedną historię, acz najczęściej mówi się o nim w kontekście „Romea i Julii” Williama Szekspira. Jednak nawet najbardziej popularny i chwytliwy pomysł nie zawsze musi zaprocentować sukcesem, nie wspominając o tym, że mało kto potrafi stworzyć prawdziwe arcydzieło. Już przed rozpoczęciem lektury wiedziałam zatem, iż „Anioł” Jude Deveraux nie aspiruje do miana wybitnej literatury. Ale i tak pozostaje odpowiedź na pytanie, jak problematyczna miłość wypadła u amerykańskiej autorki. Bo przecież mogło wyjść całkiem dobrze w kategorii czystej rozrywki, mocno średnio albo wręcz koszmarnie źle.

Choć „Anioł” to czwarty tom „Sagi rodu Montgomerych”, a wcześniejsze części mnie ominęły, bardzo szybko odnalazłam się w opisywanych wydarzeniach. Należy tutaj odwołać się do specyfiki takich serii, reprezentujących de facto gatunek romansu historycznego. Otóż poszczególne odsłony zazwyczaj biorą na celownik kolejnych członków danej familii lub innych osób z jej otoczenia, a fabuła każdej książki przybliża parę bohaterów, których godzi strzała amora. Jeśli nie jest to akurat pierwszy tom, nie unikniemy oczywiście mniejszych bądź większych odniesień do poprzedników, na czele z ostatecznym rozwiązaniem pewnych perypetii sercowych. Co najistotniejsze, tego typu tytuły bronią się w kategorii samodzielnej całości, a i finał amorów przewidzieć nietrudno. Niemniej twórcom romansów historycznych z reguły nie chodzi o zaskakiwanie odbiorców niespodziewanymi zakończeniami. Bardziej liczą się za to takie czynniki jak sprawny sposób opowiadania, emocje targające protagonistami, łącząca ich chemia oraz klimat dawnych czasów.

Trzeba przyznać, że autorka z niezłym skutkiem realizuje powyższe założenia. „Anioł” napisany jest łatwym językiem, dzięki czemu powieść czyta się szybko, o ile ktoś nie ma totalnej awersji do romansideł. Niekiedy górnolotny ton miesza się z lżejszymi akcentami, pasując do XVI-wiecznych realiów, w których osadzono akcję utworu. Bohaterowie są natomiast wyraziści, a co za tym idzie – dają się zapamiętać i nie brak im ikry. Miles, wokół którego koncentruje się fabuła książki, to najmłodszy z braci Montgomerych i zarazem człowiek wyznający zasadę „z łóżka kobiet nie wyrzucam”. Przez taką filozofię zasłużenie dorobił się opinii kobieciarza, aczkolwiek wbrew pozorom szanuje płeć przeciwną. Skoro niewiasty lecą na niego niczym pszczoły do miodu, to cóż ma uprzejmy facet poradzić? W końcu trafia się jednak panna, na którą urok Milesa nie działa. No może niezupełnie – ma dziewczyna oczy, więc widzi, że to ciacho. Sęk w tym, iż Elizabeth, czyli druga najważniejsza postać, wywodzi się z wrogiego rodu Chatworthów. Na dokładkę, życie nauczyło ją, by nie oczekiwać od mężczyzn niczego dobrego.

Pomijając fakt, iż Elizabeth jest piękną kobietą, jej nieufność jeszcze bardziej podsyca chęć Milesa do uderzania w konkury. Mimo że protagonistka przebywa pod okiem Montgomery’ego wbrew własnej woli, ten nie zamierza być aż tak dobroduszny, by czym prędzej odesłać zakładniczkę do Chatworthów. W przewrotny poniekąd sposób próbuje uświadomić dziewczynie, że mężczyźni potrafią wykazać się pokładami czułości i nie wszyscy panowie są brutalnymi zwierzakami. Miles pragnie ponadto przekonać ją do familii Montgomerych, którzy pełnią na kartach powieści funkcję tych dobrych. Elizabeth ma bowiem nieco zafałszowany obraz sytuacji, a to za sprawą bliskich, którzy przedstawili dziewczynie tylko jedną stronę medalu. W każdym razie, młodej kobiecie przyjdzie później skonfrontować swoiste nauki adoratora z rzeczywistością. Wraz z upływem czasu zmaleje też opór bohaterki przed zalotami, co zaowocuje eksplozją namiętnych uczuć oraz rozdarciem pomiędzy więzami krwi a głosem serca.

Jude Deveraux zdołała ubrać emocje w słowa tak, by relacje głównych bohaterów wypadły odpowiednio wiarygodnie. Nie wątpiłam, że tę dwójkę łączy duża siła przyciągania, ale szczerze powiedziawszy, pisarka trochę zaszalała z baraszkowaniem, gdy przyszło co do czego. Stąd ograniczenie erotyki nie zaszkodziłoby uczuciowemu wydźwiękowi historii, zwłaszcza że znalazło się miejsce dla kilku innych, skądinąd ciekawych wątków. Podobało mi się dla przykładu rozwinięcie kwestii rodowych waśni, jakie następuje w dalszej części utworu. Nie zdradzając zbyt wiele, dodam, iż solidny pretekst do rewizji swych poglądów dostanie jeszcze jedna osoba od Chatworthów. Poza tym, galeria zręcznie nakreślonych sylwetek obejmuje również drugi plan, włącznie z takimi postaciami, które grały pierwsze skrzypce w starszych odsłonach sagi. Finałowe fragmenty książki z powodzeniem wieńczą zaś XVI-wieczne dzieje Montgomerych, jednocześnie zwiastując kolejne opowieści, tyle że o współczesnych potomkach rodziny.

Czy warto sięgnąć po „Anioła”? Jeżeli omijacie romanse historyczne szerokim łukiem, ten nie zmieni Waszego nastawienia, mimo że w swojej kategorii nie zawodzi. Fani, a właściwie wielbicielki gatunku, nie pożałują z kolei poświęconego lekturze czasu. Sama przeczytałam ów tytuł bez skrzywienia i nie wykluczam ponownego spotkania z twórczością pani Deveraux, bo czasami po prostu mam potrzebę odstresowania się przy takiej nieobowiązującej pozycji. Wprawdzie harlekiny najniższego sortu nie są dla mnie synonimem udanej rozrywki, lecz „Anioł” okazał się na szczęście lepszy od swoich najpośledniejszych krewnych.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Anioł
Tytuł oryginalny: Velvet Angel
Autor: Jude Deveraux
Wydawnictwo: BIS
Liczba stron: 292

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.