niedziela, 10 września 2017

Technobabylon (PC) - recenzja


Dobry cyberpunk zawsze w cenie! Dlatego więc Deus Ex: Human Revolution nie urzekło mnie jedynie za sprawą charyzmatycznego głosu Adama Jensena, a w „Łowcy Androidów” i „Matrixie” dostrzegłam coś więcej niż przystojne oblicza Harrisona Forda oraz Keanu Reevesa. Cały czas nie mogę też odżałować tego, iż „Almost Human” z Karlem Urbanem anulowano po zaledwie jednym sezonie. Cóż, pozostają mi powtórki obejrzanych wcześniej odcinków, a także przygodówka Technobabylon, która, podobnie jak amerykański serial, jest udanym cyberpunkowym kryminałem.

Co ciekawe, przedstawiona w grze historia rozpoczęła swój żywot pod postacią trzech krótkich produkcji, udostępnionych za darmo w latach 2010-2011. Zamiast jednak tworzyć dalsze części w dotychczasowej formie, zdecydowano się na opracowanie odpłatnej wersji Technobabylonu. W tym celu odpowiedzialne za projekt studio Technocrat Games połączyło siły z firmą Wadjet Eye Games, która piastuje stanowisko wydawcy owej pozycji. Komercyjne wcielenie Technobabylonu jest oczywiście rozbudowane w stosunku do darmowych pierwowzorów, gdyż obejmuje fabułę starych epizodów, wzbogaconą o kolejne rozdziały.

Akcja produkcji rozgrywa się w roku 2087, na terenie miasta Newton. O sprawne funkcjonowanie tej futurystycznej metropolii dba sztuczna inteligencja zwana Centralą, z którą ściśle współpracuje lokalna policja CEL. Szeregi grupy dochodzeniowej zasilają m.in. Charlie Regis oraz Max Lao – dwoje z trojga głównych bohaterów. Oboje tworzą całkiem zgrany zespół, mimo iż mają różne poglądy odnośnie pewnych kwestii. Charlie nie darzy bowiem Centrali sympatią i ani myśli o zafundowaniu sobie jakichkolwiek cybernetycznych wszczepów, podczas gdy jego koleżanka Max chętnie korzysta z technologicznych dobrodziejstw. Trzecią najważniejszą postacią jest z kolei Latha Sesame, bezrobotna dziewczyna, która cierpi na agorafobię, a co za tym idzie – boi się wyściubiać nosa poza cztery ściany. Przysłowiowe okno na świat stanowi jednak dla niej Trance, czyli swoiste połączenie Internetu z wirtualną rzeczywistością.


Jak łatwo zgadnąć, losy wyżej wymienionych protagonistów zostaną ze sobą splecione, a przyczynią się do tego działania cybernetycznego przestępcy o pseudonimie Mindjacker. Ów osobnik bynajmniej nie poprzestaje na drobnych wykroczeniach, bo włamuje się do ludzkich umysłów, powodując przy tym zgon swoich ofiar. Sprawa Mindjackera zostaje przydzielona Regisowi i Lao, lecz złapanie kryminalisty nie okazuje się rzecz jasna robotą na pięć minut. A jaki związek ze śledztwem ma uzależniona od sieci Latha? Cóż, wprawdzie panna Sesame nie poszukuje niebezpiecznego hackera, ale za to sama znajdzie się na jego celowniku.

Możliwość pokierowania zarówno Lathą, jak i każdym z dwojga agentów pozwala spojrzeć na pewne wydarzenia z różnych perspektyw. Dodam jeszcze, iż w dalszych rozdziałach pojawią się też krótkie retrospekcje z czwartą grywalną postacią. Jednakże by nie popsuć nikomu przyjemności z odkrywania kolejnych meandrów fabuły, nie zdradzę tożsamości tej osoby ani innych interesujących szczegółów. Generalnie scenariusz został bardzo dobrze rozpisany, będąc smakowitym kąskiem dla fanów kryminałów, a także wielbicieli cyberpunkowych klimatów. Technobabylon oferuje wciągającą, złożoną i dojrzałą historię, która podejmuje takie tematy jak przykładowo etyczne aspekty inżynierii genetycznej. Jednocześnie deweloperzy postarali się, aby nie było nazbyt posępnie. W delikatnym rozluźnieniu atmosfery pomogą chociażby zabawne uwagi, jakie niekiedy wkradną się do rozmów bohaterów. Czy w takim razie można coś zarzucić fabularnej warstwie produkcji? W zasadzie nie, acz pojedynczym wątkom nie zaszkodziłoby ociupinkę lepsze ich rozwinięcie.

Co istotne, twórcom projektu bezsprzecznie należą się duże brawa za wykreowanie wiarygodnej wizji uniwersum, w którym rządzą zaawansowane technologie. Mało tego, swoje trzy grosze do immersji dokładają nawet elementy interfejsu w formie wysuwanych paneli, przywodzących na myśl futurystyczne gadżety ze świata gry. Przy okazji od razu uprzedzam, iż autorzy nie posunęli się do udziwnień, jakie mogłyby zniechęcić miłośników point and clicków. Pod względem sterowania, Technobabylon jest klasyczną przygodówką, którą obsługujemy przy użyciu myszki.


Jeśli chodzi o gameplay, w ogólnym rozrachunku dotrzymuje on wierności kanonom gatunku. Większość czasu poświęcimy więc przeprowadzaniu konwersacji oraz zbieraniu i używaniu przedmiotów. Co prawda przygodówkowi puryści mogą kręcić trochę nosem na obecność zręcznościowych wstawek, ale tego typu fragmenty są na szczęście nieliczne i nie wywołują nadmiernych frustracji. Rozgrywka cechuje się umiarkowanym stopniem skomplikowania – prócz względnie prostych zadań, trafimy również na takie, które wymagają mocniejszego ruszenia głową (zwłaszcza na dalszych etapach zabawy). Co najważniejsze, zagadki dobrze komponują się z fabułą i realiami zwiedzanego świata. Grając Lathą, często zajrzymy do wirtualnej rzeczywistości, natomiast jako Charlie bądź Max poczujemy się niczym detektywi z prawdziwego zdarzenia.

Oprawa wizualna została wykonana w stylu pixel art, który stanowi znak rozpoznawczy przygodówek wydawanych pod szyldem Wadjet Eye Games. Grafika z pewnością spodoba się osobom stęsknionym za point and clickami, jakie produkowano w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pozostali gracze też zresztą nie powinni odwracać się na widok Technobabylonu z niesmakiem – lokacje odznaczają się starannym wyglądem, a dominacja morskiej kolorystyki jest przyjemna dla oka i z powodzeniem podkreśla klimat futurystycznego miasta. Co się tyczy udźwiękowienia, ambientowa muzyka pomaga w budowaniu odpowiedniego nastroju, zaś voice acting cieszy uszy profesjonalizmem.

Technobabylon ma to, co powinna posiadać wysokiej jakości produkcja typu point and click. Zagłębiając się w wizję autorstwa Technocrat Games, prześledzimy angażującą historię, a ponadto stawimy czoła satysfakcjonującym w większości przypadków zadaniom. Warto przy tym nadmienić, iż ta niezależna pozycja zapewni godziwy czas rozgrywki, oscylujący w granicach 9-10 godzin. Perypetie Charliego, Max i Lathy zasługują zatem na uwagę fanów gatunku, a tym bardziej takich, którzy lubują się w przygodówkach z dawnych lat.




---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w czerwcu 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz ze względu na przynależność gatunkową gry, a także wysoką jakość tytułu, zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.