Wypad do espace
roomu to teoretycznie całkiem niezły pomysł, by rozerwać się w ramach uczczenia
urodzin. A zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś lubi tego rodzaju rozrywki. Jednakże z
pewnością nie na takich warunkach, jakie stają się udziałem dziennikarza
śledczego Roberta Hawka. Cóż, tak niestety bywa, gdy do akcji wkracza seryjny
morderca. Bo skoro zabójca zaprasza, czy raczej zmusza, do uczestnictwa w tajemniczej
zabawie, wszelkie przyjemności można sobie między bajki włożyć. Mówiąc dosadnie,
Robert ma przechlapane.
Wyżej
wspomniany nieszczęśnik jest głównym i zarazem grywalnym bohaterem produkcji o
wymownej nazwie Play With Me, którą opracowało polskie studio AIREM,
wypuszczając ją w świat pod wydawniczymi skrzydłami rodzimego IQ Publishing. Co
do samego Roberta Hawka, facet we własne urodziny dostaje taką niespodziankę,
jaką trudno uznać za godną pozazdroszczenia. Oto bowiem protagonista ulega wraz
z żoną Sarą wypadkowi samochodowemu, po czym odzyskuje przytomność w obskurnym
i nieznanym sobie miejscu. Mało tego, głowę rozsadza ból, a ręce ma skute
łańcuchem, zabezpieczonym zamkiem szyfrowym. Małżonki nigdzie natomiast nie
widać, bo przecież fotografia kobiety na pobliskim krześle się nie liczy.
Po
oswobodzeniu się z więzów oraz znalezieniu sposobu na opuszczenie bieżącego
pomieszczenia, nasz podopieczny trafia do kolejnego dziwacznego pokoju. A potem
do jeszcze następnego itd. Szybko staje się jasne, że dziennikarz został
uprowadzony przez psychopatycznego zabójcę o pseudonimie Iluzja. Osobnik ten ma
na swoim koncie dość pokaźne grono ofiar, a teraz najwyraźniej obrał sobie na
celownik pana Hawka, którego skłania do rozwiązania korowodu zagadek, o ile oczywiście
mu życie miłe. Gwoli ścisłości, porwany bardzo dobrze kojarzy ksywkę mordercy,
a to dlatego, że intensywnie zajmował się ową sprawą. Nie tylko pisał artykuły
na temat popełnianych przez Iluzji zbrodni, lecz również – wespół z Patrickiem
Clarkiem, zaprzyjaźnionym prywatnym detektywem – był podobno o krok od dotarcia
do tożsamości przestępcy.
Duchowy krewniak
„Piły”
Play
With Me nieprzypadkowo przypomina pod pewnymi względami filmowy cykl „Piła”.
Sam deweloper nie kryje się z inspiracjami, ale nie uświadczymy tu festynu
obrzydliwych i makabrycznych scen, które w popularnej kinowej serii coraz bardziej
dominowały nad warstwą fabularną. Co nie znaczy, że twórcy gry nie poszli mocną
drogą. Perypetie Roberta Hawka to stuprocentowa historia z pogranicza
dreszczowca i horroru, tyle że – w odróżnieniu od entych sequeli „Piły” – nie
przekracza granic dobrego smaku. Polskiej propozycji nie można zatem odmówić
sugestywnego klimatu, a scenariusz, którego elementy przybliżają nam głównie
rozmowy telefoniczne, prasowe wycinki, nagrania z dyktafonu oraz notatki
poprzednich ofiar, już na początkowym etapie rodzi zasadnicze pytanie.
Mianowicie skoro Iluzja występuje jako nieformalny sędzia i poluje na ludzi o
nieczystych sumieniach, co wobec tego przeskrobał Robert? A może chodzi
wyłącznie o nadgorliwość dziennikarskiego nosa?
Sztuka uciekania
z pokojów
Wrażenie
bycia wciągniętym do chorej rozgrywki, która toczy się o bardzo wysoką stawkę,
potęguje dodatkowo mechanika. Jak zasygnalizowałam we wstępie, Play With Me
serwuje odbiorcom zabawę typu escape room, polegającą na wydostaniu się z
zamkniętego pomieszczenia. Nasz heros ma do przejścia istny labirynt takich
pokoi, gdzie napotka zagadki wymagające ruszenia głową i wnikliwej obserwacji,
plus trochę sekwencji czasowo-zręcznościowych. Co do tych ostatnich, będziemy
musieli uporać się przykładowo z problemem w postaci zamaskowanego gagatka,
bacząc na stan latarki. A kiedy źródło światła zgaśnie, powinniśmy owym
przedmiotem potrząsnąć, by znów zadziałał. Tak objawia się kolejna cecha
produkcji, w myśl której tradycyjną obsługę point and click rozszerzono o czynności
skłaniające do ciut większego wysiłku niżli pojedynczego kliknięcia. Stąd
energiczne przesuwanie myszki imitować ma faktyczne potrząsanie latarką, a zakręcenie
zaworu wiąże się z wykonywaniem ruchów kolistych przy użyciu gryzonia.
Zagadki
to przede wszystkim zdobywanie kodów – najczęściej do skrzynek, komputerów oraz,
rzecz jasna, drzwi. Interakcja ze środowiskiem kładzie ogromny nacisk na
obserwację, w efekcie czego przyjdzie nam chociażby regularnie rozświetlać zaciemnione
kąty korzystając ze stosownych rekwizytów (np. zapałek). Nieodzowna okaże się
też lampa UV, która ujawni normalnie niewidoczne informacje. Ba, optyczne
aspekty gameplayu dają dobitnie do zrozumienia, że Iluzja nie bez powodu
posiada takie, a nie inne miano. Zdarzy się, że trzeba będzie dosłownie spojrzeć
na coś z daleka, by dostrzec niezbędną część kodu. Albo sięgnąć po lupę czy lusterko,
przy czym akurat drugi z wymienionych obiektów nie figuruje w inwentarzu
Roberta. W takim razie gdzie? Ano pod ręką gracza, któremu przyłożenie do
ekranu jakiejś odbijającej powierzchni naprowadzi na rozgryzienie danego
zadania.
Jednokrotne
ukończenie gry powinno potrwać około 2,5 godziny, lecz ten stosunkowo krótki
czas częściowo rekompensuje obecność kilku zakończeń, od których zależą pewne
nasze poczynania. Tak na marginesie, rozpoczęcie zabawy od nowa pociąga za sobą
zmiany w obrębie niezbędnych kodów oraz rozmieszczenia hotspotów. Warto ponadto
nadmienić, że pokuszono się o urozmaicenia w rodzaju rozluźniania się przy minigierkach,
dostępnych w stojących gdzieniegdzie komputerach i telefonie komórkowym
bohatera (jest m.in. tutejsza inkarnacja kultowego wężyka). Deweloperowi nie
brakowało więc ciekawych pomysłów, ale podkreślić muszę, że Play With Me
zalicza się do tzw. gier nie dla każdego. Wprawdzie niewątpliwie potrafi
zaangażować, lecz równocześnie umie wystawić cierpliwość na ciężką próbę. To
nie jest prosta pozycja, gdyż można w niej solidnie utknąć, zastanawiając się
nad tym, czy nie przegapiliśmy jakiegoś ważnego detalu lub co dokładnie twórca
ma na myśli. W momencie premiery gra nie była także wolna od niedoróbek
technicznych, acz uspokajam, że producent podłatał już swoje dzieło i nadal
pamięta o ewentualnych aktualizacjach.
Widoki i dźwięki
na plus dla atmosfery
Co
się tyczy oprawy audiowizualnej, ta generalnie zasługuje na pochwały. Mimo że
projekt powstał przy nakładzie pracy niewielu rąk i skromnych środków
finansowych, estetyczna strona tytułu bardzo dobrze spisuje się na polu eksponowania
przytłaczającego nastroju. Dwuwymiarowe lokacje cechuje zarówno troska o
szczegóły, jak i należycie posępny charakter. Udźwiękowienie brzmi zaś
odpowiednio niepokojąco, dzięki czemu tym łatwiej poczuć się nieswojo. Dodam,
iż voice acting nagrano w dwóch językach: polskim oraz angielskim. Sama
zdecydowałam się na odpalenie Play With Me z rodzimymi głosami i nie narzekam.
Lekko doskwierały mi za to chochliki, jakie niekiedy pojawiały się w polskich
napisach (literówki, kwestie przecinków). Nie żeby uprzykrzały zbytnio
rozgrywkę, ale zwyczajnie rzuciły się w oczy.
Słowem
podsumowania
Jak
napomknęłam wcześniej, Play With Me to specyficzna produkcja, lecz jednocześnie
w tym tkwi jej siła. W związku z powyższym, kto lubi czasami mocniej i
niekonwencjonalnie pogłówkować, zapewne doceni interesującą wszak formułę, którą
oferuje odbiorcom AIREM. Zgrabnie rozpisany scenariusz, ciekawie zaprojektowany
gameplay oraz klimatyczna warstwa audiowizualna tworzą razem spójną i wartą
rozpatrzenia całość.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.