wtorek, 6 lutego 2018

Play With Me (PC) - recenzja

Wypad do espace roomu to teoretycznie całkiem niezły pomysł, by rozerwać się w ramach uczczenia urodzin. A zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś lubi tego rodzaju rozrywki. Jednakże z pewnością nie na takich warunkach, jakie stają się udziałem dziennikarza śledczego Roberta Hawka. Cóż, tak niestety bywa, gdy do akcji wkracza seryjny morderca. Bo skoro zabójca zaprasza, czy raczej zmusza, do uczestnictwa w tajemniczej zabawie, wszelkie przyjemności można sobie między bajki włożyć. Mówiąc dosadnie, Robert ma przechlapane.

Wyżej wspomniany nieszczęśnik jest głównym i zarazem grywalnym bohaterem produkcji o wymownej nazwie Play With Me, którą opracowało polskie studio AIREM, wypuszczając ją w świat pod wydawniczymi skrzydłami rodzimego IQ Publishing. Co do samego Roberta Hawka, facet we własne urodziny dostaje taką niespodziankę, jaką trudno uznać za godną pozazdroszczenia. Oto bowiem protagonista ulega wraz z żoną Sarą wypadkowi samochodowemu, po czym odzyskuje przytomność w obskurnym i nieznanym sobie miejscu. Mało tego, głowę rozsadza ból, a ręce ma skute łańcuchem, zabezpieczonym zamkiem szyfrowym. Małżonki nigdzie natomiast nie widać, bo przecież fotografia kobiety na pobliskim krześle się nie liczy.

Po oswobodzeniu się z więzów oraz znalezieniu sposobu na opuszczenie bieżącego pomieszczenia, nasz podopieczny trafia do kolejnego dziwacznego pokoju. A potem do jeszcze następnego itd. Szybko staje się jasne, że dziennikarz został uprowadzony przez psychopatycznego zabójcę o pseudonimie Iluzja. Osobnik ten ma na swoim koncie dość pokaźne grono ofiar, a teraz najwyraźniej obrał sobie na celownik pana Hawka, którego skłania do rozwiązania korowodu zagadek, o ile oczywiście mu życie miłe. Gwoli ścisłości, porwany bardzo dobrze kojarzy ksywkę mordercy, a to dlatego, że intensywnie zajmował się ową sprawą. Nie tylko pisał artykuły na temat popełnianych przez Iluzji zbrodni, lecz również – wespół z Patrickiem Clarkiem, zaprzyjaźnionym prywatnym detektywem – był podobno o krok od dotarcia do tożsamości przestępcy.


Duchowy krewniak „Piły”

Play With Me nieprzypadkowo przypomina pod pewnymi względami filmowy cykl „Piła”. Sam deweloper nie kryje się z inspiracjami, ale nie uświadczymy tu festynu obrzydliwych i makabrycznych scen, które w popularnej kinowej serii coraz bardziej dominowały nad warstwą fabularną. Co nie znaczy, że twórcy gry nie poszli mocną drogą. Perypetie Roberta Hawka to stuprocentowa historia z pogranicza dreszczowca i horroru, tyle że – w odróżnieniu od entych sequeli „Piły” – nie przekracza granic dobrego smaku. Polskiej propozycji nie można zatem odmówić sugestywnego klimatu, a scenariusz, którego elementy przybliżają nam głównie rozmowy telefoniczne, prasowe wycinki, nagrania z dyktafonu oraz notatki poprzednich ofiar, już na początkowym etapie rodzi zasadnicze pytanie. Mianowicie skoro Iluzja występuje jako nieformalny sędzia i poluje na ludzi o nieczystych sumieniach, co wobec tego przeskrobał Robert? A może chodzi wyłącznie o nadgorliwość dziennikarskiego nosa?

Sztuka uciekania z pokojów

Wrażenie bycia wciągniętym do chorej rozgrywki, która toczy się o bardzo wysoką stawkę, potęguje dodatkowo mechanika. Jak zasygnalizowałam we wstępie, Play With Me serwuje odbiorcom zabawę typu escape room, polegającą na wydostaniu się z zamkniętego pomieszczenia. Nasz heros ma do przejścia istny labirynt takich pokoi, gdzie napotka zagadki wymagające ruszenia głową i wnikliwej obserwacji, plus trochę sekwencji czasowo-zręcznościowych. Co do tych ostatnich, będziemy musieli uporać się przykładowo z problemem w postaci zamaskowanego gagatka, bacząc na stan latarki. A kiedy źródło światła zgaśnie, powinniśmy owym przedmiotem potrząsnąć, by znów zadziałał. Tak objawia się kolejna cecha produkcji, w myśl której tradycyjną obsługę point and click rozszerzono o czynności skłaniające do ciut większego wysiłku niżli pojedynczego kliknięcia. Stąd energiczne przesuwanie myszki imitować ma faktyczne potrząsanie latarką, a zakręcenie zaworu wiąże się z wykonywaniem ruchów kolistych przy użyciu gryzonia.


Zagadki to przede wszystkim zdobywanie kodów – najczęściej do skrzynek, komputerów oraz, rzecz jasna, drzwi. Interakcja ze środowiskiem kładzie ogromny nacisk na obserwację, w efekcie czego przyjdzie nam chociażby regularnie rozświetlać zaciemnione kąty korzystając ze stosownych rekwizytów (np. zapałek). Nieodzowna okaże się też lampa UV, która ujawni normalnie niewidoczne informacje. Ba, optyczne aspekty gameplayu dają dobitnie do zrozumienia, że Iluzja nie bez powodu posiada takie, a nie inne miano. Zdarzy się, że trzeba będzie dosłownie spojrzeć na coś z daleka, by dostrzec niezbędną część kodu. Albo sięgnąć po lupę czy lusterko, przy czym akurat drugi z wymienionych obiektów nie figuruje w inwentarzu Roberta. W takim razie gdzie? Ano pod ręką gracza, któremu przyłożenie do ekranu jakiejś odbijającej powierzchni naprowadzi na rozgryzienie danego zadania.

Jednokrotne ukończenie gry powinno potrwać około 2,5 godziny, lecz ten stosunkowo krótki czas częściowo rekompensuje obecność kilku zakończeń, od których zależą pewne nasze poczynania. Tak na marginesie, rozpoczęcie zabawy od nowa pociąga za sobą zmiany w obrębie niezbędnych kodów oraz rozmieszczenia hotspotów. Warto ponadto nadmienić, że pokuszono się o urozmaicenia w rodzaju rozluźniania się przy minigierkach, dostępnych w stojących gdzieniegdzie komputerach i telefonie komórkowym bohatera (jest m.in. tutejsza inkarnacja kultowego wężyka). Deweloperowi nie brakowało więc ciekawych pomysłów, ale podkreślić muszę, że Play With Me zalicza się do tzw. gier nie dla każdego. Wprawdzie niewątpliwie potrafi zaangażować, lecz równocześnie umie wystawić cierpliwość na ciężką próbę. To nie jest prosta pozycja, gdyż można w niej solidnie utknąć, zastanawiając się nad tym, czy nie przegapiliśmy jakiegoś ważnego detalu lub co dokładnie twórca ma na myśli. W momencie premiery gra nie była także wolna od niedoróbek technicznych, acz uspokajam, że producent podłatał już swoje dzieło i nadal pamięta o ewentualnych aktualizacjach.


Widoki i dźwięki na plus dla atmosfery

Co się tyczy oprawy audiowizualnej, ta generalnie zasługuje na pochwały. Mimo że projekt powstał przy nakładzie pracy niewielu rąk i skromnych środków finansowych, estetyczna strona tytułu bardzo dobrze spisuje się na polu eksponowania przytłaczającego nastroju. Dwuwymiarowe lokacje cechuje zarówno troska o szczegóły, jak i należycie posępny charakter. Udźwiękowienie brzmi zaś odpowiednio niepokojąco, dzięki czemu tym łatwiej poczuć się nieswojo. Dodam, iż voice acting nagrano w dwóch językach: polskim oraz angielskim. Sama zdecydowałam się na odpalenie Play With Me z rodzimymi głosami i nie narzekam. Lekko doskwierały mi za to chochliki, jakie niekiedy pojawiały się w polskich napisach (literówki, kwestie przecinków). Nie żeby uprzykrzały zbytnio rozgrywkę, ale zwyczajnie rzuciły się w oczy.

Słowem podsumowania

Jak napomknęłam wcześniej, Play With Me to specyficzna produkcja, lecz jednocześnie w tym tkwi jej siła. W związku z powyższym, kto lubi czasami mocniej i niekonwencjonalnie pogłówkować, zapewne doceni interesującą wszak formułę, którą oferuje odbiorcom AIREM. Zgrabnie rozpisany scenariusz, ciekawie zaprojektowany gameplay oraz klimatyczna warstwa audiowizualna tworzą razem spójną i wartą rozpatrzenia całość.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.