poniedziałek, 26 lutego 2018

Titanic: Klucze do Przeszłości (PC) - recenzja

Noc z 14 na 15 kwietnia 1912 r. na trwałe zapisała się w dziejach ludzkości. Niestety, są to smutne karty naszej historii, gdyż właśnie wtedy miała miejsce słynna katastrofa Titanica. Luksusowy transatlantyk zderzył się z górą lodową, co doprowadziło do zatonięcia statku oraz śmierci większości płynących na jego pokładzie osób. Liniowiec miał być kolejnym symbolem ludzkiej potęgi, lecz rzeczywistość surowo zweryfikowała te śmiałe wyobrażenia. Dziewiczy rejs okazał się jednocześnie ostatnim, udowadniając, iż człowiek bywa bezradny wobec sił natury. Tragiczny los Titanica zainspirował wielu twórców i do dziś wzbudza zainteresowanie, o czym świadczy olbrzymi sukces filmu Jamesa Camerona z Kate Winslet oraz Leonardo DiCaprio w rolach głównych. Podjęcie owego tematu nie zawsze jednak przekłada się na wykreowanie udanego dzieła. Dobitnym tego przykładem jest gra pt. Titanic: Klucze do Przeszłości, autorstwa polskiego studia PlayWay.

Produkcja rodzimego dewelopera pozwala wcielić się w postać młodej kobiety o imieniu Lilian. Pewnego dnia, nasza protagonistka otrzymuje zaproszenie na otwarcie Muzeum Titanica. Owa placówka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych tego rodzaju budowli, ponieważ usytuowano ją w głębinach oceanu. Lilian nieprzypadkowo znalazła się zaś w gronie pierwszych gości. Jej praprababka Rosemary Wright wzięła udział w feralnym rejsie i była jedną z ofiar katastrofy. Główna bohaterka nie waha się nad przyjęciem propozycji złożonej przez samego dyrektora muzeum, szybko szykując się do podróży. Podwodna konstrukcja oczarowuje kobietę, lecz początkowym zachwytom zaczyna towarzyszyć niepokój. Dzieje się tak za sprawą wizji, których dziewczyna doświadcza w trakcie zwiedzania ośrodka. Jak łatwo zgadnąć, to dopiero preludium do kolejnych paranormalnych doznań. Naszej heroinie ukazuje się bowiem duch Rosemary i powierza jej misję do wykonania. Mianowicie Lilian musi cofnąć się w czasie przy pomocy magicznego lustra, a następnie podjąć próbę uwolnienia ludzi zamkniętych na dolnym pokładzie Titanica. Przy okazji zbada też okoliczności, w jakich doszło do uwięzienia nieszczęsnych pasażerów.


Klucze do Przeszłości należą do tytułów, których docelową grupę stanowią amatorzy niedzielnego grania. Pozycje z tej kategorii charakteryzują się zatem prostą obsługą oraz niewymagającą rozgrywką. Zazwyczaj oferują również nieskomplikowane i oparte na popularnych wątkach scenariusze. Niemniej fabuły takich pozycji potrafią zaangażować odbiorców, a niekiedy nawet pozytywnie zaskoczyć sporym rozbudowaniem czy zwrotami akcji. Przekonałam się o tym grając chociażby w Enigmatis: Duchy Maple Creek polskiej firmy Artifex Mundi, która specjalizuje się w opracowywaniu casualowych produkcji. Tymczasem dziełko PlayWay stoi w opozycji do twórczości wyżej wymienionego studia. Dawno nie spotkałam się z tak nudną, pozbawioną klimatu i sensu opowiastką. Wprawdzie wprowadzono tutaj aferę kryminalną oraz motyw nieszczęśliwej miłości, ale wszystko zostało potraktowane po macoszemu, skutecznie zniechęcając do śledzenia całej historii. Romantyczny wątek wydaje się wręcz kiepską parodią w porównaniu ze wzruszającymi losami Jacka i Rose z obrazu Camerona. W konsekwencji perypetie Lilian sprawiają wrażenie wymyślonych na poczekaniu. Albo rzeczywiście tak było, albo napisaniem scenariusza zajął się ktoś, komu brakowało odpowiednich predyspozycji.

Na kolana nie rzuca także gameplay, aczkolwiek na pierwszy rzut oka nie można się do niego zbytnio przyczepić. Na mechanizmy rozgrywki składają się głównie zadania, które polegają na przeczesywaniu plansz w poszukiwaniu rekwizytów wymienionych w liście u dołu ekranu. Oprócz tego twórcy umieścili jeszcze parę łamigłówek. Mówiąc krótko, zaserwowano nam casualowy standard. Wystarczy jednak parę minut, żeby odczuć znużenie wszechobecną monotonią. Elementy hidden object zostały zrealizowane po linii najmniejszego oporu i sprowadzają się do kliknięcia na przedmiocie, kiedy już go wypatrzymy spośród sterty różnorakich szpargałów. Bodajże jeden raz wykonałam dodatkową czynność w celu znalezienia wymaganego obiektu. Musiałam wtedy otworzyć szufladę, gdzie ukryto ową rzecz. I to by było na tyle. Na próżno szukać w Titanicu ciekawych rozwiązań w rodzaju łapania elektrycznego węgorza przy użyciu specjalnej rękawicy, co proponowało studio Artifex Mundi w pierwszej odsłonie cyklu Nightmares from the Deep.


W sumie nie narzekałabym szczególnie na schematyczność plansz HO, gdyby studio PlayWay przyłożyło się do wyzwań mających uatrakcyjnić naszą podwodną wyprawę. Co prawda dodano pewne urozmaicenia, ale nie występują w wystarczająco dużej liczbie lub zwyczajnie rozczarowują pod względem jakości wykonania. Zawodzą zwłaszcza fragmenty, w których obowiązują zasady z klasycznych scen hidden object. Otóż nawiedzające Lilian wizje owocują koniecznością zbierania kawałków podartych fotografii, porozrzucanych w bieżącej lokacji. Wstawki te pojawiają się dość regularnie i szybko zaczynają irytować swoją powtarzalnością. Dobrze, że chociaż istnieje opcja ich pominięcia, podobnie zresztą jak w przypadku zagadek logicznych. Same łamigłówki wypadają nieco lepiej od pozostałych aspektów rozgrywki, lecz mała ilość zagadek nie ratuje ogólnego wizerunku produkcji. Na szczęście, są one w miarę różnorodne, gdyż zetkniemy się m.in. z kółkiem i krzyżykiem, układanką czy tzw. memory. Poza tym przygotowano alternatywę dla odbiorców, którzy chcieliby ominąć daną zagadkę bez uciekania się do funkcji automatycznego zaliczania wyzwania. Dla takich osób przygotowano gierkę wymagającą dopasowania minimum trzech identycznych symboli.

Jeśli chodzi o czas potrzebny na ukończenie Titanica, tytuł ten przejdziemy w przeciągu godziny i czterdziestu minut. Mimo że mamy do czynienia z casualową pozycją, rozgrywka mogłaby trwać trochę dłużej. Nie popisano się ponadto przy poziomach trudności. Przede wszystkim, dowiemy się o nich pod warunkiem, że poszperamy w opcjach. To rażące niedopatrzenie ze strony dewelopera, ponieważ powinniśmy zostać poproszeni o wybranie odpowiadającego nam trybu wraz z uruchomieniem nowej gry. Szkoda też, że zapomniano o charakterystyce poszczególnych wariantów zabawy. Wystarczyłyby szczątkowe dane. Co do różnic pomiędzy poziomami trudności, wersja dla najbardziej zaawansowanych wiąże się z dłuższym ładowaniem podpowiedzi, po uprzednim skorzystaniu z tej funkcji. Dziwi mnie natomiast brak alternatywnej mini-gierki przy jednoczesnym zachowaniu opcji pominięcia łamigłówki. Gdzie w tym jakakolwiek logika?


Jak przedstawia się audio-wizualna warstwa Kluczy do Przeszłości? Nie najlepiej. Tła wykonano dość starannie, ale nie wzbudzają zachwytu. Widziałam dużo ładniejsze plansze w innych grach dla „niedzielniaków”, np. w pierwszej części Domu Tysiąca Drzwi firmy Alawar czy w projektach studia Artifex Mundi. Postaci niby nie odrzucają swoim wyglądem na dziesięć kilometrów, lecz momentami prezentują się ciut tandetnie. Za graficzną czarną owcę robią natomiast sporadyczne i rwące animacje. Co się tyczy muzyki, najpoważniejszy zarzut dotyczy śmiesznie małej ilości utworów, które wchodzą w skład ścieżki dźwiękowej. Inny mankament to generalna bezbarwność melodii, jakie przygrywają naszym zmaganiom.

Pomimo moich utyskiwań, stworzony przez PlayWay tytuł posiada istotną zaletę. Rodzima produkcja powstała we współpracy z National Geographic, w efekcie czego poznamy garść informacji o statku oraz jego pasażerach. Cóż jednak z tego, skoro całość pozostawia wiele do życzenia? Na domiar złego, polska wersja wyświetla błędną nazwę statku („Titanik”!) w momencie uruchamiania aplikacji oraz w menu gry. Zainteresowani historią liniowca niech więc sięgną po literaturę faktu albo filmy dokumentalne, które poruszają ten temat. A co z niedzielnymi graczami, czyli głównymi adresatami Kluczy do Przeszłości? Segment casualowej rozrywki odznacza się rzeczywiście szerokim wachlarzem tytułów, wśród których znajdziemy sporo atrakcyjniejszych pozycji. W związku z powyższym, lepiej rozejrzeć się za czymś ciekawszym zamiast niepotrzebnie się irytować tudzież przysypiać z nudów.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Po raz pierwszy opublikowałam ów artykuł w październiku 2013 roku na łamach portalu Save!Project, lecz zdecydowałam się zamieścić go również na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.