niedziela, 22 kwietnia 2018

Cross of the Dutchman (PC) - recenzja



W Cross of the Dutchman gramy rolnikiem, ale nie szukamy żony. Główny bohater znalazł już wybrankę swego serca, zdążył się z nią ożenić, a nawet zmajstrować dwójkę dzieciaków. Nie zabraknie za to okazji do obicia wielu paszczy, lecz nie myślcie, że nasz podopieczny leje kogo popadnie. On bije się w słusznej sprawie, broniąc ojczystej ziemi przed najeźdźcami. Szkoda jednak, że owa walka nie odbywa się w bardziej efektownym stylu.

Zanim przejdę do wylewania żalów, muszę najpierw nie tyle pochwalić, co po prostu docenić twórców recenzowanego tytułu za pewną rzecz. Odpowiedzialnej za projekt ekipie przeświecała chwalebna idea, aczkolwiek na pierwszy rzut oka nie wydaje się ona szczególnie odkrywcza. Triangle Studios opracowało bowiem grę o tematyce historycznej, co dla wirtualnej branży nie jest w sumie żadną nowością. Mimo wszystko niezależna produkcja wyróżnia się na tym polu, a to dlatego, że nie bazuje na powszechnie znanych wydarzeniach. W zamian autorzy sięgnęli po losy żyjącego na przełomie XV i XVI wieku Piera Gerlofs Donii z Fryzji (tereny północno-zachodniej Europy).

W Cross of the Dutchman mamy do czynienia z fabułą typu „origin”, czyli historią o tym, jak nasz podopieczny dorobił się statusu legendarnego bohatera. Akcja gry startuje w momencie, kiedy Pier wiedzie spokojną egzystencję na farmie, u boku ukochanej rodziny. W zasadzie to próbuje tak żyć, bo kłopoty same go znajdują. Cóż, takie czasy… Fryzyjski lud musi zmagać się z saksońskimi najeźdźcami, którzy coraz częściej dręczą Bogu ducha winnych rolników. W końcu pada też na Piera, gdyż przez zaistniałą sytuację nie może nawet normalnie pracować w polu, podobnie zresztą jak jego sąsiedzi. Nic więc dziwnego, że puszczają chłopu nerwy. Wiedziony zewem sprawiedliwości, decyduje się wszcząć rebelię, by skopać ciemiężycielom tyłki i oduczyć ich złych manier.


Produkcja posiada pewien potencjał, głównie za sprawą edukacyjnego aspektu scenariusza. Gra przybliża nam przecież autentyczną postać, a ponadto nawiązuje do opowieści, według których Pier dysponował ponoć nadludzką siłą i potrafił władać ponad dwumetrowym mieczem. Niestety, fabule zabrakło tego, co najważniejsze – umiejętności zaangażowania odbiorców. Na próżno szukać również klimatu, który pozwoliłby zanurzyć się w narodzinach fryzyjskiego buntu. Ot, śledzimy sobie początkowy etap rewolty pod wodzą krzepkiego farmera, czytamy kolejne dialogi, walczymy i zaliczamy misje. No może w okolicach finału coś mnie trochę ruszyło, ale nie powiem, abym nagle dała się porwać perypetiom osiłka.

W trakcie zabawy zdarzało mi się uciekać myślami gdzieś indziej, przy czym swoje trzy grosze dołożyły też mechanizmy rozgrywki. Cross of the Dutchman jest hack’n’slashem z widokiem izometrycznym, wzorem Diablo, Torchlight czy Dungeon Siege. Do wyboru takiej konwencji przyczepiać się nie zamierzam, zwłaszcza że to właśnie z jej powodu chciałam przetestować ów tytuł. Problem w tym, że twórcy zaserwowali graczom hack’n’slasha w bardzo ubogim wydaniu. Nie uświadczymy tu ekwipunku, zaś jedyne precjoza, jakie zbieramy podczas wędrówki, to monety wypadające z rozbitych beczek, skrzyń i poległych wrogów. Kasę przeznaczymy z kolei na wizytę u lokalnych handlarzy w celu wykupienia ulepszeń, które obejmują ledwie kilka ataków specjalnych pięściami lub mieczem, a także wydłużenie pasków zdrowia oraz staminy, umożliwiającej zadanie silniejszego ciosu. I to byłoby na tyle w kwestii rozwoju naszej postaci.

Rozczarowuje również skromniutki system walki, który sprowadza się do mało precyzyjnej i nieco chaotycznej klikaniny. Chociaż Pier nie umie blokować ciosów ani robić uników, jego przygody nie stają się przez to trudniejsze. Wręcz przeciwnie, Cross of the Dutchman jest banalną produkcją, którą przejdziemy bez większego wysiłku. Jeżeli zauważymy, że pasek zdrowia spadnie do niebezpiecznie niskiego poziomu, wystarczy uciec, chwilkę poczekać na regenerację i wrócić do tłuczenia niemilców. Oprócz tego, honoru gry nie ratują te elementy, które teoretycznie powinny urozmaicić zabawę. A do takich należą towarzyszący nam niekiedy kompani, kilka misji z ograniczeniem czasowym oraz parę sekwencji skradankowych. Te ostatnie są natomiast przysłowiowym wrzodem na tyłku, denerwują i sprawiają wrażenie wepchniętych na siłę. Jak tylko bohater zostanie zauważony, od razu się poddaje, zamiast móc walczyć z ewentualnymi posiłkami albo zabić pojedynczego wroga przed wszczęciem alarmu. Gdzie w tym logika, skoro z niego taki koks?


Audio-wizualna warstwa gry wzbudza neutralne odczucia, nie rzucając na kolana ani nie zmuszając do zakrywania oczu bądź uszu. Soundtrack całkiem nieźle sprawdza się w roli nastrojowego podkładu do przedstawionych wydarzeń, lecz nie zawiera wyrazistych motywów, a dialogi występują wyłącznie w formie tekstowej. Co do grafiki, trójwymiarowe środowisko wraz modelami postaci wygląda jak z produkcji sprzed paru lat. Jednakże wszystko jest odpowiednio czytelne i bogate w intensywne, acz nie rażące kolory. Podobną drogą podążają cut-scenki, które zrealizowano w formie statycznych, kreskówkowych slajdów.

Triangle Studios musiało pokonać różne trudności przy pracach nad Cross of the Dutchman, a jedną z takich komplikacji była nieudana kampania na Kickstarterze w 2012 roku. Gdyby zbiórka na platformie crowdfundingowej okazała się sukcesem, zgromadzone pieniądze miały zostać przeznaczone m.in. na nieobecne w ostatecznej wersji gry misje poboczne oraz tryb sieciowy. Jak widać, napotkane przeszkody nie zniechęciły twórców, dzięki czemu ukończony projekt ujrzał światło dzienne w roku 2015. Owszem, nie jest to crap totalny, działa stabilnie i da się w niego grać. Niemniej trudno nazwać ową pozycję satysfakcjonującym doświadczeniem, gdyż cierpi na szereg niedostatków, nie wspominając już o krótkiej kampanii – w moim przypadku ok. 3,5 godziny, bez gnania na złamanie karku.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją we wrześniu 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.