W Cross of the
Dutchman gramy rolnikiem, ale nie szukamy żony. Główny bohater znalazł już
wybrankę swego serca, zdążył się z nią ożenić, a nawet zmajstrować dwójkę
dzieciaków. Nie zabraknie za to okazji do obicia wielu paszczy, lecz nie
myślcie, że nasz podopieczny leje kogo popadnie. On bije się w słusznej
sprawie, broniąc ojczystej ziemi przed najeźdźcami. Szkoda jednak, że owa walka
nie odbywa się w bardziej efektownym stylu.
Zanim
przejdę do wylewania żalów, muszę najpierw nie tyle pochwalić, co po prostu
docenić twórców recenzowanego tytułu za pewną rzecz. Odpowiedzialnej za projekt
ekipie przeświecała chwalebna idea, aczkolwiek na pierwszy rzut oka nie wydaje
się ona szczególnie odkrywcza. Triangle Studios opracowało bowiem grę o
tematyce historycznej, co dla wirtualnej branży nie jest w sumie żadną
nowością. Mimo wszystko niezależna produkcja wyróżnia się na tym polu, a to
dlatego, że nie bazuje na powszechnie znanych wydarzeniach. W zamian autorzy
sięgnęli po losy żyjącego na przełomie XV i XVI wieku Piera Gerlofs Donii z Fryzji
(tereny północno-zachodniej Europy).
W
Cross of the Dutchman mamy do czynienia z fabułą typu „origin”, czyli historią
o tym, jak nasz podopieczny dorobił się statusu legendarnego bohatera. Akcja
gry startuje w momencie, kiedy Pier wiedzie spokojną egzystencję na farmie, u
boku ukochanej rodziny. W zasadzie to próbuje tak żyć, bo kłopoty same go
znajdują. Cóż, takie czasy… Fryzyjski lud musi zmagać się z saksońskimi
najeźdźcami, którzy coraz częściej dręczą Bogu ducha winnych rolników. W końcu
pada też na Piera, gdyż przez zaistniałą sytuację nie może nawet normalnie
pracować w polu, podobnie zresztą jak jego sąsiedzi. Nic więc dziwnego, że
puszczają chłopu nerwy. Wiedziony zewem sprawiedliwości, decyduje się wszcząć
rebelię, by skopać ciemiężycielom tyłki i oduczyć ich złych manier.
Produkcja
posiada pewien potencjał, głównie za sprawą edukacyjnego aspektu scenariusza.
Gra przybliża nam przecież autentyczną postać, a ponadto nawiązuje do
opowieści, według których Pier dysponował ponoć nadludzką siłą i potrafił
władać ponad dwumetrowym mieczem. Niestety, fabule zabrakło tego, co
najważniejsze – umiejętności zaangażowania odbiorców. Na próżno szukać również
klimatu, który pozwoliłby zanurzyć się w narodzinach fryzyjskiego buntu. Ot,
śledzimy sobie początkowy etap rewolty pod wodzą krzepkiego farmera, czytamy
kolejne dialogi, walczymy i zaliczamy misje. No może w okolicach finału coś
mnie trochę ruszyło, ale nie powiem, abym nagle dała się porwać perypetiom
osiłka.
W
trakcie zabawy zdarzało mi się uciekać myślami gdzieś indziej, przy czym swoje
trzy grosze dołożyły też mechanizmy rozgrywki. Cross of the Dutchman jest
hack’n’slashem z widokiem izometrycznym, wzorem Diablo, Torchlight czy Dungeon
Siege. Do wyboru takiej konwencji przyczepiać się nie zamierzam, zwłaszcza że
to właśnie z jej powodu chciałam przetestować ów tytuł. Problem w tym, że
twórcy zaserwowali graczom hack’n’slasha w bardzo ubogim wydaniu. Nie
uświadczymy tu ekwipunku, zaś jedyne precjoza, jakie zbieramy podczas wędrówki,
to monety wypadające z rozbitych beczek, skrzyń i poległych wrogów. Kasę
przeznaczymy z kolei na wizytę u lokalnych handlarzy w celu wykupienia
ulepszeń, które obejmują ledwie kilka ataków specjalnych pięściami lub mieczem,
a także wydłużenie pasków zdrowia oraz staminy, umożliwiającej zadanie
silniejszego ciosu. I to byłoby na tyle w kwestii rozwoju naszej postaci.
Rozczarowuje
również skromniutki system walki, który sprowadza się do mało precyzyjnej i
nieco chaotycznej klikaniny. Chociaż Pier nie umie blokować ciosów ani robić
uników, jego przygody nie stają się przez to trudniejsze. Wręcz przeciwnie,
Cross of the Dutchman jest banalną produkcją, którą przejdziemy bez większego
wysiłku. Jeżeli zauważymy, że pasek zdrowia spadnie do niebezpiecznie niskiego
poziomu, wystarczy uciec, chwilkę poczekać na regenerację i wrócić do tłuczenia
niemilców. Oprócz tego, honoru gry nie ratują te elementy, które teoretycznie
powinny urozmaicić zabawę. A do takich należą towarzyszący nam niekiedy
kompani, kilka misji z ograniczeniem czasowym oraz parę sekwencji
skradankowych. Te ostatnie są natomiast przysłowiowym wrzodem na tyłku,
denerwują i sprawiają wrażenie wepchniętych na siłę. Jak tylko bohater zostanie
zauważony, od razu się poddaje, zamiast móc walczyć z ewentualnymi posiłkami
albo zabić pojedynczego wroga przed wszczęciem alarmu. Gdzie w tym logika,
skoro z niego taki koks?
Audio-wizualna
warstwa gry wzbudza neutralne odczucia, nie rzucając na kolana ani nie
zmuszając do zakrywania oczu bądź uszu. Soundtrack całkiem nieźle sprawdza się
w roli nastrojowego podkładu do przedstawionych wydarzeń, lecz nie zawiera
wyrazistych motywów, a dialogi występują wyłącznie w formie tekstowej. Co do
grafiki, trójwymiarowe środowisko wraz modelami postaci wygląda jak z produkcji
sprzed paru lat. Jednakże wszystko jest odpowiednio czytelne i bogate w
intensywne, acz nie rażące kolory. Podobną drogą podążają cut-scenki, które
zrealizowano w formie statycznych, kreskówkowych slajdów.
Triangle
Studios musiało pokonać różne trudności przy pracach nad Cross of the Dutchman,
a jedną z takich komplikacji była nieudana kampania na Kickstarterze w 2012
roku. Gdyby zbiórka na platformie crowdfundingowej okazała się sukcesem,
zgromadzone pieniądze miały zostać przeznaczone m.in. na nieobecne w ostatecznej
wersji gry misje poboczne oraz tryb sieciowy. Jak widać, napotkane przeszkody
nie zniechęciły twórców, dzięki czemu ukończony projekt ujrzał światło dzienne
w roku 2015. Owszem, nie jest to crap totalny, działa stabilnie i da się w
niego grać. Niemniej trudno nazwać ową pozycję satysfakcjonującym
doświadczeniem, gdyż cierpi na szereg niedostatków, nie wspominając już o
krótkiej kampanii – w moim przypadku ok. 3,5 godziny, bez gnania na złamanie
karku.
---------------------------------------------------
Powyższa
recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją we
wrześniu 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz zdecydowałam się
zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.