środa, 17 kwietnia 2019

Łowca Demonów 5: Obecność (PC) - recenzja


Piąty Łowca Demonów serwuje graczom powrót do mroczniejszych klimatów z pierwszych trzech odsłon tej casualowej serii. Skręt ku archeologiczno-przygodowym wątkom, jaki to miał miejsce w części czwartej, okazał się zatem jednorazową – póki co – odskocznią. Jednakże „piątka” pożycza od „czwórki” pomysł, by uczynić główną i grywalną postacią kogoś innego niż czerwonooka Dawn, uchodząca poniekąd za swoistą gwiazdę owego cyklu. Ale co nie mniej ważne, miłośnicy HOPEK mogą liczyć na kolejną dawkę odprężającej rozrywki, do jakich przyzwyczaiły ich prawidła tegoż gatunku.

Pierwsze skrzypce w przedstawionej historii gra tym razem Hector Cole, który, podobnie jak znana ze starszych odsłon Dawn, jest ekspertem od tropienia demonicznych bytów. To zresztą zawodowe doświadczenie protagonisty sprawia, że kontaktuje się z nim Edmund Strange, dyrektor Muzeum Zjawisk Paranormalnych. Mężczyźnie bynajmniej nie chodzi o fachowy wykład dla odwiedzających ani o ocenę wystawianych eksponatów, co można byłoby przypuszczać na podstawie samego charakteru placówki. Mianowicie pan Strange prosi naszego herosa o pomoc w odnalezieniu pewnego turysty, który to wszedł do muzeum, lecz niestety stamtąd nie wyszedł. Zleceniodawcy zależy zarazem na szybkim i dyskretnym rozwiązaniu problemu, gdyż ponoć boi się, że wieść o podejrzanym zniknięciu odstraszy potencjalnych gości, zwłaszcza w obliczu plotek o dziwnych zjawiskach na terenie ośrodka.

O tym, iż w pogłoskach na temat tutejszej aktywności paranormalnej tkwi niemałe ziarno prawdy, poinformuje nas już początkowa cutscenka z telefonem od Edmunda. Sam Hector, przybywszy na miejsce, również zostanie wkrótce dobitnie uświadomiony, że po okolicy pałętają się złowrogie siły. I tak jak zasygnalizowałam we wstępie, Łowca Demonów 5: Obecność (Demon Hunter 5: Ascendance) ponownie nadaje serii bliższy horrorom kierunek. Jednocześnie zaznaczyć muszę, że mowa oczywiście o grozie w lżejszym ujęciu i użyciu stosownej otoczki, a nie o historii próbującej faktycznie przerazić odbiorców. Niektóre momenty wydały mi się też jakby celowo ciut przerysowane, co wzbudza wrażenie pobytu w swego rodzaju domu strachu. A biorąc pod uwagę to, iż wędrujemy po ziemiach należących do kuratora specyficznego muzeum, takie odczucie można śmiało uznać za plus.


Scenariusz produkcji nie zalicza się do rozbudowanych, lecz potrafi zainteresować i oferuje żwawo biegnącą akcję. Sądzę, że miałby nawet szansę posłużyć za niezłą podstawę dla jednego z odcinków telewizyjnego serialu à la popularny „Supernatural” („Nie z tego świata”). W każdym razie, natkniemy się na takie motywy jak ból po stracie, żądza pieniądza czy niebezpieczny kontakt ze sferą nadprzyrodzoną, będący wypadkową wcześniej wymienionych wątków. Co prawda w finałowym filmiku pewien fabularny klocek wyskoczył według mnie niczym królik z kapelusza, ale z pomocą przyszedł wtedy dodatkowy rozdział, dorzucając swoje trzy grosze do tejże kwestii. Niemniej ów bonus, który zawiera elementy historii typu „origin” i opowiada o okolicznościach wstąpienia Hectora na ścieżkę łowcy demonów, wypada troszkę słabiej niż główna fabuła. Bo choć także wciąga, to przydałoby się w nim ździebko więcej dramatyzmu oraz minimalne rozszerzenie drobnych niuansów.

Co się tyczy mechaniki, dostajemy przede wszystkim kolaż sprawdzonych pomysłów. Ale w pozytywnym sensie, bowiem twórcy tytułu – serbskie studio Brave Giant – umieją podać zastosowane składniki tak, by fani niedzielnego grania wciąż czerpali z tego przyjemność. Są tu więc właściwe point and clickom zadania, włącznie z rozmaitymi minigierkami logicznymi (np. przepinanie kabli w celu uzyskania danych znaków, rozplątywanie liny drogą przesuwania węzłów, szukanie run dostępnych jedynie w naszej puli czy zagadki narracyjno-obrazkowe). Poszczególne wyzwania cechują się przystępnością, acz niekiedy wysilmy się ociupinkę bardziej. Gdyby jednak ktoś miał jakieś trudności lub preferował pośpiech, to tradycyjnie zaimplementowano opcję pomijania minigierki. Podobnie – pod kątem ułatwień – funkcjonują sceny hidden object, oparte na słownych i obrazkowych listach pożądanych fantów. Prócz podpowiedzi, które pokazują położenie losowego przedmiotu, istnieje możliwość zastąpienia takich wstawek alternatywnymi partyjkami Monaco (wskazywanie identycznych symboli, stykających się pionowo, poziomo bądź na skos).


Perypetiom Hectora Cole towarzyszy słusznie niepokojąca muzyka, ale to grafika wybija się na gruncie oprawy audiowizualnej. Chociaż nie uświadczymy bogatych animacji, doceniam m.in. ekscentryczny image Edmunda Strange oraz jego małżonki Very. W graficznej warstwie produkcji cieszą ponadto sporadyczne smaczki, nawiązujące do różnych gier autorstwa Brave Giant. Największą zaletę stanowią zaś pieczołowicie wykonane lokacje, które w głównej ścieżce fabularnej obejmują zarówno muzealne wnętrza, jak i pobliskie tereny. Ze względu na osadzenie akcji nocą, odnotujemy tam duży udział niebieskich odcieni, co podkreśla horrorową stylizację. Szczególnie w połączeniu z takimi elementami otoczenia, jakie to przywodzą na myśl halloweenowe dekoracje. Bonusowy rozdział rozgrywa się dla odmiany w dzień, lecz też nie zawodzi od strony scenerii. Ciekawie podchodzi on do pogody – mimo że już pierwsze minuty procentują kłopotami, początkowe plansze są bardziej nasłonecznione, natomiast dalej robi się trochę pochmurniej.

Reasumując, Obecność nie wnosi rewolucji do gatunku HOPA, ale po prostu solidnie realizuje obowiązujące tutaj reguły. Do tego fabuła, wspierana przez  wszelkiej maści detale wizualne, fajnie bawi się konwencją opowieści z dreszczykiem. Dlatego zwolennicy takich casualowych gier powinni miło spędzić z omawianym tytułem czas, który w moim przypadku wyniósł 4,5 godzin, potrzebnych na jednokrotne ukończenie całości. Warto wobec tego rozpatrzyć przywdzianie szat pana Cole, jeżeli lubicie propozycje spod szyldu Brave Giant tudzież wydawcy Łowcy Demonów 5 – polskiego Artifex Mundi.




---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.