piątek, 5 kwietnia 2019

"Manitou", Graham Masterton - recenzja


Powieść „Manitou”, która miała swoją oryginalną premierę w latach 70. XX wieku, wprowadziła Grahama Mastertona na salony literackiego horroru, będąc nie tylko kamieniem milowym w jego pisarskiej karierze, lecz także jednym z ważniejszych reprezentantów grozy. Nic więc dziwnego, że po tytuł ten sięgają kolejne pokolenia czytelników, a wydawcy wypuszczają na rynek wznowienia owej książki. Sam autor też zresztą powracał do tematu, w efekcie czego „Manitou” rozrosło się do kilkuczęściowego cyklu. Przyznać jednak trzeba, iż to zasłużony sukces.

„Manitou” opowiada o pierwszym starciu wróżbity Harry’ego Erskine’a z potężnym szamanem Misquamacusem, który wprawdzie zmarł kilkaset lat przed właściwą akcją utworu, ale zamierza odrodzić się w świecie żywych. Czemu? Po to, by zemścić się na XX-wiecznych mieszkańcach Ameryki za czyny ich przodków wobec rdzennej ludności kontynentu. Ścieżki indiańskiego czarownika i pana Erskine’a krzyżują się natomiast dzięki Karen Tandy, której ciało posłużyć ma Misquamacusowi do urządzenia swoistego comebacku. Ta młoda kobieta zostaje pewnego dnia przyjęta do prywatnej kliniki w Nowym Jorku, a to z powodu nietypowej narośli na karku. Niemniej dziewczyna postanawia też zasięgnąć dodatkowej porady gdzie indziej, składając wizytę Harry’emu. I choć w mężczyźnie więcej talentu do trzepania kasy niż ezoterycznego daru, główny bohater włącza się do całej sprawy. Nie będzie przy tym osamotniony na placu boju, mogąc liczyć na wsparcie ze strony innych osób.

W trakcie lektury nie uświadczymy dłużyzn, co bynajmniej nie jest zasługą wyłącznie dość skromnych rozmiarów książki. Autor kieruje bowiem fabułą tak, aby stale podtrzymywać zainteresowanie odbiorców. Naturalną koleją rzeczy bardzo dobrze odrabia również lekcję z budowania napięcia. Stąd sukcesywnie podkręca złowróżbny klimat, zwiększając niepokojące oznaki, których to nadprzyrodzony charakter staje się – wraz z rozwojem akcji – coraz bardziej namacalny, śmiertelnie niebezpieczny i niekiedy makabryczny. Na pewnym etapie brytyjski pisarz uraczy nas ponadto czymś w rodzaju egzorcyzmów, tyle że z zachowaniem indiańskiego kolorytu. Swoją drogą, wątki szamańskiej magii i duchów rodem z dawnej Ameryki stanowią duży atut tej historii, dokładając solidną cegiełkę do tutejszej atmosfery, a w okolicach finału uzyskując należyty punkt kulminacyjny.

Masterton już na tym wczesnym etapie swej twórczości pokazuje, że ma dryg do kreowania wyrazistych postaci. Wystarczy wymienić uosabiającego pierwotne i nadnaturalne zło Misquamacusa, obdarzonego otwartym umysłem doktora Hughesa czy współczesnego szamana Śpiewającą Skałę, jakiemu to – z codziennego ubioru – bliżej do biznesmana niż czarownika. Ale tym, który najbardziej błyszczy na kartach omawianego utworu, jest bez wątpienia jasnowidz Harry Erskine. Według mnie ów protagonista mógłby śmiało obdarzyć swoją charyzmą kilka osób. Wróżbiarskie usługi w jego wykonaniu przypominają poniekąd popisy showmana, podczas których facet lubi dbać o odpowiednią dramaturgię dla lepszego efektu. Tak, to kombinator, acz w głębi serducha poczciwy człek. Wykazuje zatem szczere zmartwienie losem Karen Tandy, zaś zajmującemu się jej przypadkiem lekarzowi otwarcie przyzna, że jest bajerantem, a nie prawdziwym medium. Jednocześnie nie stoi biernie na uboczu, w zamian aktywnie próbując pomóc.

Mój kontakt z serią, która nosi taką samą nazwę jak otwierająca cykl powieść, zaczął się nie po kolei, bo od czwartego tomu („Armagedon”). Potem przyszła pora na piątą część („Infekcja”) i dopiero teraz cofnęłam się do debiutanckiej odsłony, aczkolwiek ów fakt nie wpłynął negatywnie na odbiór przedstawionej tutaj historii. Summa summarum, „Manitou” to sprawnie przyrządzony horror, który wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Klasyk, a co za tym idzie – dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Manitou
Tytuł oryginalny: The Manitou
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 272

2 komentarze:

  1. Lubie Mastertona. Co nieco czytałam, ale tego jakoś nie. Tytuł oczywiście kojarzę. Mam nadzieję że będę miała okazję nadrobić.

    OdpowiedzUsuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.