wtorek, 25 kwietnia 2017

Husk (PC) - recenzja

Husk nie miał, delikatnie mówiąc, najlepszej prasy. Larum, jakie podniosło się zaraz po premierze, było nie do pozazdroszczenia, ale w sumie nie dziwiło, skoro wypuszczony produkt tu i ówdzie wymagał solidnego poprawienia. Czy teraz, po opadnięciu emocji, a właściwie po wydaniu kolejnych łatek, gra w dalszym ciągu zasługuje na tak surowy osąd?

Ten pierwszoosobowy horror od polskiego studia UndeadScout raczej nie był oczekiwany jako murowany hit, który zakasowałby pokaźną wszak konkurencję, jeśli chodzi o wirtualną grozę. Liczono jednak na co najmniej porządny tytuł. Mimo że w skład niezależnego zespołu deweloperskiego weszło raptem kilka osób, swoje przy okołopremierowych nastrojach zrobił wydawniczy mecenat ze strony innej rodzimej ekipy – IMGN.PRO. Wsparcie ludzi, którzy stoją za przychylnie przyjętym Kholatem, zasiało zatem odpowiednie nadzieje. Pewien wpływ mogły mieć też inspiracje, na jakie powołują się twórcy. Silent Hill i Alan Wake to przecież pierwszoligowe marki, co poniekąd nakłada jakieś tam obciążenie. Osobiście traktuję takie natchnienie bardziej w kategorii ukłonu, acz zdaję sobie sprawę, że w tego rodzaju sytuacjach zazwyczaj nie da się uciec od odruchowych porównań. Na mnie samą zaś dość zniechęcająco podziałały ogólne głosy rozżalenia tuż po debiucie Huska. Dlatego wolałam przetestować ową pozycję później. Wiadomo – nie wszystko musi już być cacy, lecz chociażby częściowo powinno. W końcu po coś te patche powstają.

Zagubiony w mrocznej mieścinie

Przedstawiona w grze historia koncentruje się na losach Matthew Palmera, który jedzie wraz z żoną i córką do swojego rodzinnego miasteczka Shivercliff. Celem podróży jest wizyta u niewidzianego od lat seniora rodu, co główny bohater czyni na prośbę starszego pana. Wprawdzie relacje pomiędzy mężczyznami w zasadzie nigdy nie należały do ciepłych, ale Matthew postanowił spełnić życzenie rodziciela, zwłaszcza że tatuśkowi nie dopisuje zdrowie. Niestety, wyprawę zakłócą kłopoty bardzo dużego kalibru. Oto bowiem pociąg, który wiezie familię Palmerów, ulega poważnemu wypadkowi. Zresztą alarm ostrzegawczy w głowie protagonisty włącza się jeszcze przed tymże incydentem, kiedy obie panie znikają mu z oczu – niby normalny wypad do kibelka, lecz trwający zdecydowanie zbyt długo. Co gorsza, na miejscu katastrofy kolejowej również nie widać małżonki ani latorośli. Ba, nigdzie żywej duszy! Pustkami świecą nawet radiowóz i ambulans, które zauważamy nieopodal zniszczonych wagonów. Niemniej zbolały mąż i ojciec nie poddaje się, co pozwoli odbiorcom odbyć wycieczkę po Shivercliff oraz jego okolicach.


Jak łatwo zgadnąć, poszukiwania najbliższych odbędą się w ponurej atmosferze. Nie dość, że wędrujemy nocą, to na dokładkę po opustoszałych terenach. A przy tym niebezpiecznych, bo gdzieniegdzie zobaczymy dziwaczną czarną maź, nie wspominając o snujących się czasami humanoidalnych kreaturach. Te ostatnie nie wyskakują zza co drugiego kąta, lecz i tak nie zapomnimy, że otoczenie przesiąknięte zostało wyjątkowo negatywną energią. Generalnie nie brakuje elementów, które pomagają budować stosowny nastrój, aczkolwiek nie zawsze udaje się go utrzymać. Na szczęście, w swoich najlepszych momentach Husk faktycznie potrafi wywołać uczucie zaniepokojenia i osamotnienia. Gra zdołała mnie też parę razy wystraszyć, a sam scenariusz wypada nieźle, choć pewną rzecz podejrzewałam na długo przed końcowymi etapami rozgrywki. I to pomimo faktu, że starano się oszczędnie dawkować kolejne meandry fabuły (poprzez znalezione notki, nawiedzające bohatera głosy czy jego monologi). Nadmienić jednocześnie trzeba, iż formułę horroru nasączono silnymi zapędami psychologicznymi, a ważną rolę odgrywa tu motyw bolesnych wspomnień. Owszem, co nieco dałoby się ciut szerzej w tej materii rozwinąć, ale nie narzekam.

Niedostatki gameplayu

Bardziej niedomaga za to mechanika, oferująca swoisty mariaż symulatora spacerowicza i survival horroru. Właśnie w tym miejscu upatruję więc głównego winnego, na którego sumieniu ciąży uciekający czasem klimat. Na pierwszy ogień niech pójdzie konstrukcja zwiedzanego świata. Początkowo zdaje się kusić otwartymi przestrzeniami. Gdy podążając autostradą docieramy wreszcie do feralnego miasteczka, można by pomyśleć, że dostaniemy sporo uliczek i innych zakamarków do obwąchania. A gdzie tam! Szybko okazuje się, że to jedynie fasada. W rzeczywistości mamy do czynienia z siecią mniej bądź bardziej zamaskowanych korytarzy, które nadgorliwie prowadzą gracza za rączkę. Jeśli teoretycznie moglibyśmy zboczyć z trasy, potencjalne poboczne ścieżki bezlitośnie ujawnią prawdziwe oblicze. Mówiąc bez ogródek, trafimy na ślepe zaułki, zastawiane dla przykładu barierką, samochodem czy nienaturalnie twardym krzakiem. Do tego Matthew nie umie skakać lub po prostu podnieść trochę wyżej nogę, co na stacji kolejowej we wczesnej fazie gry zaowocowało kuriozalną sytuacją z pewnym chodnikiem.


W trakcie liniowej rozgrywki będziemy przede wszystkim iść przed siebie, natykając się po drodze na różne przedmioty do obejrzenia oraz łatwe zagadki w stylu konieczności odblokowania przejścia, by kontynuować tę ścieżkę, którą przewidzieli twórcy. Jeśli przykładowo dotrzemy do drzwi zabezpieczonych kodem, nie musimy rozglądać się daleko za rozwiązaniem. Do niskiego stopnia skomplikowania takich zadań nie mam pretensji, ale nie ukrywam, że niekiedy wkradała się nuda. Jako dowód przytoczę denerwujące łażenie po jaskiniach z pierwszej połowy gry oraz przedłużające się sekwencje szpitalne pod koniec naszej przygody. Szału nie robią również przeciwnicy, których omijamy albo załatwiamy. Zgrywanie Sama Fishera czy jakiegokolwiek skradankowego asa nie zawsze zdaje egzamin, w oczy rzucają się skrypty, a walka jest dość toporna, co szczególnie dotyczy strzelania do leśnego bossa (ten konkretny przypadek częściowo tłumaczy jednak aktualna kondycja protagonisty). Nie uświadczyłam z kolei błędów, które przeszkodziłyby mi w bezproblemowym zaliczeniu produkcji i pociągnęłyby za sobą powtarzanie sporego kawałka.

Audiowizualny plus do klimatu

Oprawa graficzna nosi znamiona niewygórowanego budżetu, ale doceniam jej wkład przy podkreślaniu atmosfery oraz troskę deweloperów o urozmaicenia w obrębie scenerii. Autorzy zadbali, byśmy nie utyskiwali na monotonię wśród lokacji, serwując nam takie miejscówki jak np. posterunek, las, fabrykę i doki. Równocześnie przemierzane okolice posiadają wspólny mianownik, jakim jest przygnębiający mrok wespół z ponurą kolorystyką. Nie wszystkie punkty na trasie pana Palmera przypadły mi do gustu, co niedawno zasygnalizowałam utyskując na błąkaninę po jaskiniowych korytarzach. Niemniej spodobała mi się choćby plaża, widok na morze z mola, plac zabaw czy leśny spacer, podczas którego krokom bohatera wtórowały kolejno podpalane beczki. Co do muzyki, kompozycje Arkadiusza Reikowskiego stanowią najjaśniejszy atut Huska i z powodzeniem wspierają narrację, kiedy zajdzie taka potrzeba. Tak na marginesie, to dzięki ścieżce dźwiękowej tytuł robi bardzo dobre pierwsze wrażenie, witając odbiorców melancholijnym kawałkiem w menu.


Średnia półka z ciekawym pomysłem

Owoc prac rodzimego UndeadScout wzbudził we mnie przeróżne odczucia – od zainteresowania, przez autentyczny niepokój i kilkakrotnie nawet strach, aż po znużenie wraz z chwilami lekkiej irytacji. Gra nie jest idealna, a pewne aspekty nadal przydałoby się poprawić (m.in. drobnicę z doczytywaniem tekstur oraz wpadki w polskich napisach, głównie przy przecinkach, plus sporadyczne błędy ortograficzne typu „zkleroza”). Widać tutaj jednak potencjał, który nieźle rokuje przy przyszłych projektach tego niewielkiego studia. Deweloperzy nie chcieli zrobić banalnego straszaka, w zamian dotykając niełatwej, bo psychologicznej tematyki. I mimo że pod kątem mechanizmów rozgrywki poszło wyraźnie słabiej, cieszy zapał twórców do intensywnego szlifowania Huska, co zarazem powinno przełożyć się na ewentualną jakość następnych tytułów od polskiego zespołu (oby!). W związku z powyższym, można zaryzykować i na mniej więcej 5 godzin zanurzyć się w odmętach posępnego Shivercliff, ale przy korzystnej cenie oraz bez nastawienia na ósmy cud świata.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.

2 komentarze:

  1. Ja sobie darowałam ten tytuł. Opinie ma średnie, gameplay mnie nie zachwycił.. na razie jest wiele innych i lepszych produkcji do nadrobienia. Może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jednak dałam szansę i w ogólnym rozrachunku nie był to czas stracony pomimo zaobserwowanych minusów. Nie jest to tytuł, który bym gorąco polecała. Niemniej przy np. jakiejś promocji można spróbować, jeśli ma się akurat czas. Mam za to nadzieję, że przy kolejnych grach twórcy w pełni rozwiną skrzydła. Tym razem nie poszło zbyt super, ale zobaczymy, co dalej.

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.