poniedziałek, 12 marca 2018

Apocalipsis: Harry at the End of the World (PC) - recenzja



Smutek po śmierci kogoś szczególnie bliskiego to intymne uczucie, które stanowi zarazem tak bolesne doświadczenie, że na tym prywatnym polu potrafi urosnąć do rangi końca świata. Tracimy wtedy zainteresowanie innymi sprawami i nie wyobrażamy sobie życia w nowym kształcie, nieodwołalnie wszak wykluczającym czyjąś obecność. Tej najskrajniejszej formie żalu z powodzeniem przygląda się warszawskie studio Punch Punk Games, lecz nadmienić równocześnie trzeba, że twórcy przygodówki Apocalipsis: Harry at the End of the World bynajmniej nie fundują nam psychologicznych analiz.

Apokaliptyczna wręcz rozpacz nabiera u rodzimych deweloperów dosłownego charakteru. Oto bowiem młody Harry pokochał całym sercem niejaką Zulę, ale marzenia o wspólnej i szczęśliwej egzystencji przekreśla przedwczesne odejście dziewczyny. Fakt ten już sam w sobie jest dla chłopaka swoistym kresem wszystkiego, co nie przeszkodziło autorom projektu posunąć się też jeszcze dalej. Mianowicie tytułowy bohater chwyta się ostatniej deski ratunku, odbywając niebezpieczną podróż z nadzieją na odzyskanie lubej. Wyprawa prowadzi go zaś przez scenerię, którą można śmiało nazwać uniwersum u progu definitywnego upadku. I choć proces rozkładu rozpanoszył się tam na dobre, zdeterminowany protagonista uparcie dąży do celu, stawiając czoła napotkanym po drodze przeszkodom.


Podążając za mroczną inspiracją…

Omawiana pozycja częstuje odbiorców bardzo prostą w gruncie rzeczy historią, która przez zdecydowaną większość czasu obywa się bez słów. Funkcję tradycyjnych nośników narracji pełni wyłącznie kilka krótkich cut-scenek z retrospekcjami skoncentrowanymi na okolicznościach śmierci Zuli. Co jednak najistotniejsze, polskiej ekipie nie przyświecała idea serwowania wielowątkowego scenariusza. Tutaj liczy się głównie forma, która niewątpliwie wzmacnia siłę przekazu, a to dzięki wykreowaniu sugestywnej atmosfery. Punch Punk Games pokazuje nam żałobę w artystycznym ujęciu i estetyce mrocznych wieków, kiedy królowały przesądy oraz pomieszany z chorobliwą fascynacją lęk przed kostuchą. Swoje trzy grosze do wizji producentów dorzuca także czytelna inspiracja Apokalipsą Św. Jana.

A skoro wspomniałam o źródłach natchnienia, nie wypada mi pominąć wkładu wniesionego przez XV- i XVI-wieczne ryciny. Przy projektowaniu warstwy wizualnej, deweloperzy czerpali z prac takich artystów jak Albrecht Dürer, Michael Wolgemut czy Hans Holbein, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dwuwymiarowa grafika, która operuje przede wszystkim brązami i beżami, to znakomity budulec depresyjnego nastroju. Przemierzając mroczny świat gry, zetkniemy się z czymś w rodzaju zamierzonej brzydoty, paradoksalnie przyciągającej swoją osobliwą konwencją, chyba że ktoś zupełnie odbiłby się od takich ponurych klimatów. Dziwaczne stwory, zniszczenia, brud, kości i inne dobitne oznaki cierpienia… Dokładnie tego typu atrakcje są naturalnymi elementami zwiedzanego środowiska.


Pozytywne, estetyczne wrażenia – o ile właściwie powinnam wyrażać się tak na temat szczególnie posępnej aury – uzupełniają dźwiękowe aspekty przygodówki. Soundtrack, który częściowo bazuje ponoć na twórczości słynnej grupy Behemoth, jest dosyć oszczędny, lecz świetnie pasuje do specyfiki naszej wędrówki. Czasami wkradną się nuty melancholii, a kiedy indziej usłyszymy muzykę wzbudzającą skojarzenia z sądem ostatecznym itp. Co się tyczy voice actingu, ograniczono go do sporadycznych kwestii narratora. W tym miejscu ponownie nawiążę do wyżej wymienionego zespołu, gdyż ową rolę powierzono liderowi Behemotha – Adamowi „Nergalowi” Darskiemu. I jak wyszło? Ano dobrze – głęboki głos pana Darskiego elegancko komponuje się z całokształtem.

…i gatunkowymi tradycjami

Pod kątem mechaniki, otrzymujemy klasyczny gameplay, pozostający w zgodzie z hasłem „wskaż i kliknij”. Dominują różne łamigłówki (np. Wieże Hanoi, ustawianie kół zębatych) oraz zadania oparte na wykorzystywaniu zbieranych przedmiotów, aczkolwiek nie uświadczymy ekwipunku wypełnionego mnóstwem gratów. Jako że kolejne lokacje są poniekąd oddzielnymi poziomami, do inwentarza trafia bardzo malutko rekwizytów na raz. Wprawdzie znalezione fanty mogą się ze sobą łączyć, ale to już nie nasza działka – gra sama złoży dostępną akurat kombinację. Niemniej nie należy tego utożsamiać z totalnym banałem, mimo że Apocalipsis jest de facto nieskomplikowaną propozycją. Otóż napotkamy zarówno sytuacje, kiedy niemal natychmiast wpadniemy na rozwiązanie, jak i takie momenty, przy których pogłówkujemy ciut dłużej, tyle że bez ryzyka zacięcia się na amen.


Przygotowaną formułę rozgrywki oceniam w ogólnym rozrachunku na plus, lecz jednocześnie mam drobne zastrzeżenia. Pierwsza rzecz to sekwencje czysto zręcznościowe, które zwyczajnie średnio do mnie przemówiły. Na szczęście, nie są przesadnie frustrujące ani tym bardziej liczne (ucieczka po ostrzeliwanym terenie czy podwodne pływanie z unikaniem zagrożeń). Drugi zarzut to krótki czas zabawy, ponieważ dotarcie do finału przy pierwszym podejściu potrwa średnio około trzech godzin. Owszem, można potem powalczyć o inne zakończenie i komplet osiągnięć, ale spokojnie dałoby się dodać troszkę więcej zagadek.

Jak jednak zasygnalizowałam, Apocalipsis: Harry at the End of the World to generalnie kompetentny point and click, gdzie pięknie dołujący klimat wprost wylewa się z ekranu. Sądzę, że zawarta tu poetyka wszechobecnego bólu szczególnie skusi fanów innej polskiej przygodówki, a konkretnie Tormentum – Dark Sorrow autorstwa OhNoo Studio. Co prawda tamten tytuł oferuje odmienny styl graficzny i jego pietyzm stoi w opozycji do bardziej ascetycznego pod tym względem Apocalipsis, lecz w obu grach bez problemu dostrzeżemy uwypuklony przecież motyw cierpienia. W każdym razie, jeżeli lubicie artystyczne i cięższe tematycznie produkcje, warto zainteresować się pozycją spod szyldu Punch Punk Games.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.