Nieładnie
zadzierać z kochającą matką, a już na pewno totalnym świństwem jest porywanie
jej dziecka. Tymczasem tajemniczy rycerz zdaje się zupełnie nie przejmować
zasadami przyzwoitości, uprowadzając synka głównej bohaterki gry Chronicles of
Magic: Podzielone Królestwa. Łatwo więc przewidzieć reakcję kobiety, która
pragnie czym prędzej dorwać draba i odzyskać swoją pociechę. Wprawdzie odważna
matula odpuści sobie obijanie wrogiego czerepu patelnią czy wałkiem do ciasta,
ale za to jak najbardziej pójdzie tu w ruch magia.
Skierowany
do sympatyków niedzielnego grania tytuł sygnują firmy, który dały się poznać w
gatunku HOPA od bardzo dobrej strony. Na stanowisku wydawcy zasiadło katowickie
Artifex Mundi (twórcy m.in. cyklu Enigmatis), a do opracowania omawianej
pozycji przystąpiło warszawskie studio The House of Fables. Co się tyczy zespołu
ze stolicy, ten zaskarbił sobie przychylność odbiorców przede wszystkim dzięki pełnemu
uroku Eventide, które bazuje na słowiańskim folklorze. Po wypuszczeniu trzech
części, producenci pozwolili odpocząć owej serii, przygotowując nową markę,
czyli Chronicles of Magic. Tak oto zafundowali graczom historię jeszcze mocniej
otuloną baśniową estetyką, bo porzucającą motyw współczesnych śmiertelników, przed
oczami których ukrywały się w Eventide istoty ze słowiańskich wierzeń.
Zaprzestano też intensywnego posiłkowania się konkretnym kręgiem kulturowym,
stawiając tym razem na bardziej uniwersalne ujęcie klimatów fantasy.
Porwanie z
klątwą w tle
Fabułę
produkcji osadzono w takiego rodzaju uniwersum, o jakim nierzadko mawia się, że
leży sobie gdzieś za górami, za lasami. A czy ten fantastyczny świat można
przyrównać do krainy mlekiem i miodem płynącej? Co najwyżej połowicznie.
Korzenie zaistniałego stanu rzeczy tkwią zaś w wydarzeniach, które przedstawia
intro, wyświetlane tuż po pierwszym uruchomieniu tytułu. Jesteśmy wtedy
świadkami scen, jakich w sumie nie powstydziłaby się „Gra o tron” czy inna
opowieść eksponująca temat intryg. Mianowicie spotyka się dwóch monarchów, władających
odpowiednio Białym i Czarnym Królestwem. Nagle jeden pada otruty, lecz niewiele
później drugi także opuszcza ziemski padół, ginąc w trakcie bitwy. Mało tego,
zostaje wówczas rzucona klątwa, która we właściwej akcji nadal odciska swoje
piętno. O ile Białe Królestwo jest obecnie dobrze prosperującym regionem pod
rządami filantropki Mariette, tak Czarnemu wiedzie się niestety źle, a to za
sprawą owego przekleństwa.
Gillian,
bo takie imię nosi wspomniana we wstępie matka, zamieszkuje tę lepszą połowę
świata. Jak się jednak okazuje, kłopoty docierają również tutaj. Przybyły z
przeklętego regionu rycerz wywołuje zamieszanie, by zabrać synka protagonistki
– Nevina. Porywacz zmierza następnie ku granicom swej ojczystej ziemi, lecz
perspektywa niebezpiecznej pogoni oczywiście nie zniechęca zdesperowanej
bohaterki. Na szczęście, tropienie kidnapera zaowocuje też przydatnymi dla
Gillian znajomościami. Warto przy tym nadmienić, iż kobieta zostanie na całego
zaangażowana w losy obu królestw. I choć niby po raz kolejny dostajemy
eksploatowany przez HOPKI wątek ratowania kogoś bliskiego, a do tego zdołałam
domyślić się pewnych niuansów, nie przeszkodziło to twórcom wpleść kilku pomysłowych
zwrotów akcji. Co najistotniejsze, zaserwowano mi przyjemną w odbiorze
historię, którą do samego końca śledziłam z zainteresowaniem. Słowem, rodzimi
deweloperzy udowadniają, że są zręcznymi bajarzami i zasługują na obraną sobie
nazwę (The House of Fable to po polsku Dom Bajek).
Doceniam
ponadto warstwę audiowizualną, która spełnia swoją rolę jako ilustracyjne
uzupełnienie scenariusza. Odmalowane z dbałością o szczegóły lokacje udanie
pokazują kontrast między tytułowymi królestwami. Tam, gdzie panuje królowa
Mariette, dominują jaśniejsze i pogodniejsze barwy. Z kolei Czarne Miasto oraz
jego okolice to – owszem – magiczne poniekąd miejsce, tyle że przesiąknięte
mroczną energią, o czym świadczą różne zniszczenia, wielgachne pnącza, kruki
czy generalnie posępniejsza kolorystyka. Co prawda cieplejszą tonację
dostrzeżemy w pewnej podziemnej kryjówce, ale najwyraźniej dlatego, że działanie
klątwy nie sięga głębiej pod powierzchnię ziemi. Nie zawodzi także dopasowana
do danych sytuacji muzyka od Arkadiusza Reikowskiego. Stąd krótki fragment
początkowy, kiedy widzimy szczęśliwą i nieświadomą zagrożenia matkę z
dzieckiem, okraszono spokojną nutą. Dla odmiany do pościgu szykujemy się przy
akompaniamencie dość napiętego utworu, a koło opustoszałych chat i kopalni przygrywa
melancholijna melodia, która sygnalizuje, że myszkujemy po miejscach dotkniętych
cierpieniem.
Przepis na dobrą
zabawę
Przez
trzy godziny z kwadransem, jakich potrzebowałam na jednokrotne ukończenie przygody,
przyszło mi zaliczać zadania zrealizowane według sprawdzonej formuły HOPA.
Wstawki, które każą wypatrywać ukrytych obiektów w oparciu o klasyczne spisy fantów,
towarzyszą dominującym elementom rodem z tradycyjnych point and clicków. Te
drugie obejmują rzecz jasna inwentarzówki oraz rozmaite minigierki, włącznie z
wszelkiego sortu układankami (np. porządkowanie drzew genealogicznych czy
obracanie części torów). Co ciekawe, dwukrotnie pojawią się swoiste pojedynki, które
odbiegają od zastosowanych w paru casualowych produkcjach bitek runicznych.
Mimo że kluczem do sukcesu jest wskazywanie symboli, nie porównujemy znaków z
pulą przeciwnika. Przy pierwszym starciu szukamy bowiem żądanej sekwencji wśród
wielu run, podczas gdy finałowa walka raczy nas niszczeniem wyświetlanych kółek
we właściwej kolejności.
Charakterystycznym
aspektem tutejszego gameplayu są magiczne zwoje, które trafiają do oddzielnego pojemnika
w prawym dolnym rogu ekranu, zamiast do zwyczajnego ekwipunku. To jednorazowego
użytku czary, pomagające uporać się z wybranymi przeszkodami. Przez nasze ręce
przewinie się satysfakcjonujący wachlarz zaklęć, w tym chociażby zwój wody,
przyciągania bądź redukcji. A jak z obsługą takich papierków? Standardowo
klikamy zwojem na hotspot, by rozpocząć odtwarzanie magicznego symbolu poprzez
łączenie kropek. Niemniej zdarzyły się sporadyczne urozmaicenia pod postacią
dodatkowego zadania po poprawnym zaznaczeniu punktów (w jednym momencie dojdzie
dla przykładu scenka typu HO). Oprócz tego, Gillian stanie raz przed
koniecznością podjęcia decyzji pomiędzy poczęstowaniem kogoś czarem lub
natychmiastowym przejściem do grzecznej rozmowy. To drobnostka, bo raczej iluzoryczny
wybór, lecz i tak stanowi sympatyczny akcent.
Jeśli
rozważacie nabycie gry autorstwa The House of Fables, zadajcie sobie podstawowe
pytanie? Czy lubicie propozycje spod znaku Hidden Object Puzzle Adventure?
Jeśli tak, dalszy wniosek jest bardzo prosty, gdyż w przypadku Chronicles of
Magic mamy do czynienia z profesjonalnym podejściem do takiej zabawy. Wciągające
zagadki wraz z baśniową fabułą powinny wobec tego spodobać się zwolennikom
casualowej rozrywki, zwłaszcza że całość przystrojono miłą dla oka i ucha
oprawą.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.