wtorek, 27 marca 2018

Chronicles of Magic: Podzielone Królestwa (PC) - recenzja


Nieładnie zadzierać z kochającą matką, a już na pewno totalnym świństwem jest porywanie jej dziecka. Tymczasem tajemniczy rycerz zdaje się zupełnie nie przejmować zasadami przyzwoitości, uprowadzając synka głównej bohaterki gry Chronicles of Magic: Podzielone Królestwa. Łatwo więc przewidzieć reakcję kobiety, która pragnie czym prędzej dorwać draba i odzyskać swoją pociechę. Wprawdzie odważna matula odpuści sobie obijanie wrogiego czerepu patelnią czy wałkiem do ciasta, ale za to jak najbardziej pójdzie tu w ruch magia.

Skierowany do sympatyków niedzielnego grania tytuł sygnują firmy, który dały się poznać w gatunku HOPA od bardzo dobrej strony. Na stanowisku wydawcy zasiadło katowickie Artifex Mundi (twórcy m.in. cyklu Enigmatis), a do opracowania omawianej pozycji przystąpiło warszawskie studio The House of Fables. Co się tyczy zespołu ze stolicy, ten zaskarbił sobie przychylność odbiorców przede wszystkim dzięki pełnemu uroku Eventide, które bazuje na słowiańskim folklorze. Po wypuszczeniu trzech części, producenci pozwolili odpocząć owej serii, przygotowując nową markę, czyli Chronicles of Magic. Tak oto zafundowali graczom historię jeszcze mocniej otuloną baśniową estetyką, bo porzucającą motyw współczesnych śmiertelników, przed oczami których ukrywały się w Eventide istoty ze słowiańskich wierzeń. Zaprzestano też intensywnego posiłkowania się konkretnym kręgiem kulturowym, stawiając tym razem na bardziej uniwersalne ujęcie klimatów fantasy.


Porwanie z klątwą w tle

Fabułę produkcji osadzono w takiego rodzaju uniwersum, o jakim nierzadko mawia się, że leży sobie gdzieś za górami, za lasami. A czy ten fantastyczny świat można przyrównać do krainy mlekiem i miodem płynącej? Co najwyżej połowicznie. Korzenie zaistniałego stanu rzeczy tkwią zaś w wydarzeniach, które przedstawia intro, wyświetlane tuż po pierwszym uruchomieniu tytułu. Jesteśmy wtedy świadkami scen, jakich w sumie nie powstydziłaby się „Gra o tron” czy inna opowieść eksponująca temat intryg. Mianowicie spotyka się dwóch monarchów, władających odpowiednio Białym i Czarnym Królestwem. Nagle jeden pada otruty, lecz niewiele później drugi także opuszcza ziemski padół, ginąc w trakcie bitwy. Mało tego, zostaje wówczas rzucona klątwa, która we właściwej akcji nadal odciska swoje piętno. O ile Białe Królestwo jest obecnie dobrze prosperującym regionem pod rządami filantropki Mariette, tak Czarnemu wiedzie się niestety źle, a to za sprawą owego przekleństwa.

Gillian, bo takie imię nosi wspomniana we wstępie matka, zamieszkuje tę lepszą połowę świata. Jak się jednak okazuje, kłopoty docierają również tutaj. Przybyły z przeklętego regionu rycerz wywołuje zamieszanie, by zabrać synka protagonistki – Nevina. Porywacz zmierza następnie ku granicom swej ojczystej ziemi, lecz perspektywa niebezpiecznej pogoni oczywiście nie zniechęca zdesperowanej bohaterki. Na szczęście, tropienie kidnapera zaowocuje też przydatnymi dla Gillian znajomościami. Warto przy tym nadmienić, iż kobieta zostanie na całego zaangażowana w losy obu królestw. I choć niby po raz kolejny dostajemy eksploatowany przez HOPKI wątek ratowania kogoś bliskiego, a do tego zdołałam domyślić się pewnych niuansów, nie przeszkodziło to twórcom wpleść kilku pomysłowych zwrotów akcji. Co najistotniejsze, zaserwowano mi przyjemną w odbiorze historię, którą do samego końca śledziłam z zainteresowaniem. Słowem, rodzimi deweloperzy udowadniają, że są zręcznymi bajarzami i zasługują na obraną sobie nazwę (The House of Fable to po polsku Dom Bajek).


Doceniam ponadto warstwę audiowizualną, która spełnia swoją rolę jako ilustracyjne uzupełnienie scenariusza. Odmalowane z dbałością o szczegóły lokacje udanie pokazują kontrast między tytułowymi królestwami. Tam, gdzie panuje królowa Mariette, dominują jaśniejsze i pogodniejsze barwy. Z kolei Czarne Miasto oraz jego okolice to – owszem – magiczne poniekąd miejsce, tyle że przesiąknięte mroczną energią, o czym świadczą różne zniszczenia, wielgachne pnącza, kruki czy generalnie posępniejsza kolorystyka. Co prawda cieplejszą tonację dostrzeżemy w pewnej podziemnej kryjówce, ale najwyraźniej dlatego, że działanie klątwy nie sięga głębiej pod powierzchnię ziemi. Nie zawodzi także dopasowana do danych sytuacji muzyka od Arkadiusza Reikowskiego. Stąd krótki fragment początkowy, kiedy widzimy szczęśliwą i nieświadomą zagrożenia matkę z dzieckiem, okraszono spokojną nutą. Dla odmiany do pościgu szykujemy się przy akompaniamencie dość napiętego utworu, a koło opustoszałych chat i kopalni przygrywa melancholijna melodia, która sygnalizuje, że myszkujemy po miejscach dotkniętych cierpieniem.

Przepis na dobrą zabawę

Przez trzy godziny z kwadransem, jakich potrzebowałam na jednokrotne ukończenie przygody, przyszło mi zaliczać zadania zrealizowane według sprawdzonej formuły HOPA. Wstawki, które każą wypatrywać ukrytych obiektów w oparciu o klasyczne spisy fantów, towarzyszą dominującym elementom rodem z tradycyjnych point and clicków. Te drugie obejmują rzecz jasna inwentarzówki oraz rozmaite minigierki, włącznie z wszelkiego sortu układankami (np. porządkowanie drzew genealogicznych czy obracanie części torów). Co ciekawe, dwukrotnie pojawią się swoiste pojedynki, które odbiegają od zastosowanych w paru casualowych produkcjach bitek runicznych. Mimo że kluczem do sukcesu jest wskazywanie symboli, nie porównujemy znaków z pulą przeciwnika. Przy pierwszym starciu szukamy bowiem żądanej sekwencji wśród wielu run, podczas gdy finałowa walka raczy nas niszczeniem wyświetlanych kółek we właściwej kolejności.


Charakterystycznym aspektem tutejszego gameplayu są magiczne zwoje, które trafiają do oddzielnego pojemnika w prawym dolnym rogu ekranu, zamiast do zwyczajnego ekwipunku. To jednorazowego użytku czary, pomagające uporać się z wybranymi przeszkodami. Przez nasze ręce przewinie się satysfakcjonujący wachlarz zaklęć, w tym chociażby zwój wody, przyciągania bądź redukcji. A jak z obsługą takich papierków? Standardowo klikamy zwojem na hotspot, by rozpocząć odtwarzanie magicznego symbolu poprzez łączenie kropek. Niemniej zdarzyły się sporadyczne urozmaicenia pod postacią dodatkowego zadania po poprawnym zaznaczeniu punktów (w jednym momencie dojdzie dla przykładu scenka typu HO). Oprócz tego, Gillian stanie raz przed koniecznością podjęcia decyzji pomiędzy poczęstowaniem kogoś czarem lub natychmiastowym przejściem do grzecznej rozmowy. To drobnostka, bo raczej iluzoryczny wybór, lecz i tak stanowi sympatyczny akcent.

Jeśli rozważacie nabycie gry autorstwa The House of Fables, zadajcie sobie podstawowe pytanie? Czy lubicie propozycje spod znaku Hidden Object Puzzle Adventure? Jeśli tak, dalszy wniosek jest bardzo prosty, gdyż w przypadku Chronicles of Magic mamy do czynienia z profesjonalnym podejściem do takiej zabawy. Wciągające zagadki wraz z baśniową fabułą powinny wobec tego spodobać się zwolennikom casualowej rozrywki, zwłaszcza że całość przystrojono miłą dla oka i ucha oprawą.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.