„Opowieść
podręcznej” autorstwa Margaret Atwood miała swoją oryginalną premierę w roku
1985 i już wtedy spotkała się z uznaniem, co zaprocentowało potem m.in. Nagrodą
im. Arthura C. Clarke’a, przyznaną dwa lata po debiucie książki. Rok 1990 przyniósł
zaś filmową adaptację utworu, a ostatnimi czasy o dziele kanadyjskiej pisarki zrobiło
się ponownie głośno dzięki powszechnie chwalonej wersji serialowej z Elisabeth
Moss w roli głównej. I choć przez szereg rozmaitych czynników nie obejrzałam jeszcze
tej telewizyjnej produkcji, to właśnie pochlebne opinie na jej temat, wraz z różnymi
wyróżnieniami, sprawiły, że sięgnęłam po literacki pierwowzór.
Powieść
serwuje czytelnikom pesymistyczny obraz świata, według którego na terenie
Stanów Zjednoczonych powstała Republika Gileadu. Zlikwidowano dotychczasowy
rząd, a nowe władze wprowadziły surowe reguły, głosząc przy tym powrót do
naturalnego porządku i tradycji. Zasłanianie się wzniosłymi wartościami w praktyce
służy jednak ustanowieniu religijno-politycznego reżimu, który przykłada
chorobliwą wręcz wagę do nauk Starego Testamentu. Bezduszny system szczególnie
dotyka kobiety, acz drastyczne ograniczenie ich praw oficjalnie ma być dobrym
rozwiązaniem. W społeczeństwie, które to podlega ścisłemu podziałowi, niby najlepiej
przedstawia się sytuacja Żon Komendantów, czyli mężczyzn z wyższych sfer. Ale pomimo
posiadanych przywilejów owe niewiasty i tak muszą przegryzać pigułki goryczy, włącznie
z przetrawieniem obecności Podręcznych. Kim one są? To płodne kobiety
traktowane niczym narzędzia – swoiste inkubatory i zarazem remedium na spadek
narodzin, stanowiący jedno z następstw zanieczyszczenia środowiska.
Jak
otwarcie wskazuje tytuł powieści, główną bohaterką i równocześnie narratorką
jest tutaj reprezentantka grupy Podręcznych. Aktualnie nazywa się Freda, nosząc
przydomek nadany od imienia Komendanta, do którego obecnie należy. A
przydzielona została temu mężczyźnie oczywiście po to, by mógł ją zapłodnić. Swoją
drogą, ewentualna ciąża bynajmniej nie oznacza dla takiej niewolnicy szansy zaznania
prawdziwego macierzyństwa. Dziecko wychowywałoby się bez biologicznej matki,
która – po krótkim okresie karmienia bobasa – trafiłaby do innego domu jako
potencjalnie zdatna do urodzenia kolejnego potomstwa. Wracając do samej Fredy,
dodać trzeba, iż obranie jej perspektywy narzuca pewne bariery, jeśli chodzi o
wgląd do nakreślonych realiów. Skoncentrowano się bowiem na ogólnej wiedzy kobiety
oraz takich rzeczach, które bezpośrednio dotyczą protagonistki. Mimo wszystko
dostajemy na tyle sugestywną wizję, by dobitnie zrozumieć położenie nie tylko
tej jednej postaci.
Co
ciekawe, mocnej wymowy utworu nie osłabia generalnie chłodny ton, w jakim
wypowiada się bohaterka. Wręcz przeciwnie, udanie podkreśla panującą wokół,
nieczułą atmosferę. Freda nieprzypadkowo może wydawać się natomiast pasywną
osobą, lecz ona zwyczajnie próbuje w taki sposób przetrwać. Nie zapomniała
ponadto o czasach, kiedy wiodła zgoła odmienną egzystencję. Stąd przywołuje we
wspomnieniach przeszłość, np. swojego dawnego partnera i córeczkę, z którymi
została rozdzielona, tudzież początki gileadzkiego szaleństwa. Ba, kobiecie
brakuje nawet paplania o pierdołach, co niegdyś ją irytowało. Nie mamy zatem do
czynienia z lekką w odbiorze lekturą, aczkolwiek na tym polega siła „Opowieści
podręcznej”. Dlatego też do zalet zaliczam nieprzyjemne wrażenie, jakie
nierzadko towarzyszyło mi w trakcie czytania kolejnych stron książki. Co
więcej, to pozycja o nadal wstrząsająco aktualnej treści – nie myślę teraz wyłącznie
o nadużyciach względem kobiet, lecz także o wszelkich przejawach cenzury, staraniach
na rzecz zmniejszenia swobód obywateli itd.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: Opowieść podręcznej
Tytuł
oryginalny: The Handmaid's Tale
Autor:
Margaret Atwood
Wydawnictwo:
Wielka Litera
Liczba
stron: 368
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.