Los potrafi być
przekorny, o czym przekonuje się Emily Meyer, główna bohaterka casualowej gry pt.
Upiorne Akta: Oblicze Zbrodni (Ghost Files: The Face of Guilt). Pracującej w bostońskiej policji detektyw wystarcza
bowiem ufność wobec mocy spluwy oraz narzędzi rodem z seriali „CSI”, a zjawiska
paranormalne uważa za nic niewarte bujdy. Tymczasem kryminalna intryga, z jaką
przyjdzie się kobiecie zmierzyć, dobitnie pokaże jej, że ta cała nadprzyrodzona
sfera jest czymś znacznie poważniejszym niżli zwykłą gadaniną.
Wydana
przez polskie Artifex Mundi produkcja to owoc prac serbskiego zespołu
deweloperskiego z Brave Giant, który, podobnie jak rodzima firma, ma
doświadczenie w gatunku HOPA, tworząc wcześniej m.in. cykl Królewskie Opowieści
(Queen’s Quest). Fabuła Upiornych Akt przenosi odbiorców do współczesnego
Bostonu, gdzie panuje akurat dość napięta atmosfera. Olbrzymia w tym zasługa
seryjnego mordercy o ksywce „Winowajca”, który zdążył już ukatrupić dziesięć
osób. Oczywiście całkiem możliwe, iż zabójca zamierza wkrótce podbić swój
aktualny licznik ofiar. Jednakże nasza w tym głowa, by położyć kres poczynaniom
drania. A zabierzemy się za to sięgając po odznakę pani detektyw Meyer.
Metafizyczne
śledztwo
Pierwsze
minuty pozwalają szybko zadomowić się w przedstawionej historii, zwięźle i
zgrabnie informując o nękającym miasto problemie. Co więcej, wtedy też
poznajemy stosunek naszej podopiecznej do niekonwencjonalnych metod śledczych,
a konkretnie do korzystania z usług policyjnego medium. Pomoc przy sprawie
„Winowajcy” proponuje wówczas niejaka Susan, która specjalizuje się w
spirytyzmie, niejednokrotnie wspierając posterunek swoimi oryginalnymi
zdolnościami. Uprzejma, acz odmowna odpowiedź Emily zwiastuje zaś rychłą lekcję
dla głównej zainteresowanej o tym, ile prawdy tkwi w teoriach na temat
pozamaterialnego świata. To dość istotny klocek fabularny, który dowodzi
przemyślanej konstrukcji scenariusza, a jego atut tkwi właśnie w swoistej
przewidywalności ogólnego rozwoju wypadków.
W
dalszej części produkcji akcja nie traci tempa, dosłownie wciągając protagonistkę
do samego centrum oddziaływania zjawisk nadprzyrodzonych. Na skutek pewnych
wydarzeń, dzielna Emilia wyląduje aż w otchłani, funkcjonującej również pod
nazwą limbo. To miejsce zawieszone pomiędzy życiem a śmiercią, gdzie trzeba
będzie posiłkować się innymi środkami niż tradycyjnym sprzętem detektywistycznym.
Zarazem muszę doprecyzować, iż twórcy nie ograniczają się potem wyłącznie do
obecności kobiety wewnątrz niematerialnego wymiaru. Nadnaturalne i stricte
kryminalne wątki zostały podane w odpowiednio wyważonych proporcjach, a ponadto
kluczową rolę odegrają tu także zbrodnie, do jakich doszło parę lat przed
incydentami z głównej linii fabularnej. Wprawdzie finał może początkowo sprawić
wrażenie ciut nagłego i proszącego się o dodanie jeszcze jednej, króciutkiej
scenki w ramach zwieńczenia, lecz ów fakt rekompensuje bonusowy rozdział,
będący bezpośrednią kontynuacją podstawowej przygody.
Hidden Monaco
Jeśli
chodzi o mechanikę, gameplay zasadza się na sprawdzonym połączeniu elementów
zaczerpniętych z point and clicków oraz wstawek, które wymagają od nas szukania
ukrytych obiektów. Te ostatnie zdominowane zostały przez klasyczne sceny ze
spisami pożądanych gratów, ale zadbano też o parę plansz odmiennego typu.
Niemniej w kontekście sekwencji HO chciałabym zwrócić uwagę na alternatywną
minigierkę, gdyż deweloperzy postanowili dać odpocząć zbieraniu par
tematycznych, jakie implementowali w kilku swoich poprzednich produkcjach. Tym
razem zmęczeni wytężaniem wzroku mogą dla odmiany zastąpić niemalże wszystkie
takie fragmenty partyjkami Monaco, które polegają na dopasowywaniu kart z
identycznymi symbolami. Warunkiem do uzyskania pojedynczego zestawu jest
stykanie się danych pól w pionie, poziomie lub skosie.
Kolaboracja
przeciwieństw
Jeszcze
ciekawiej gra wypada w tych momentach, kiedy przybiera formę klasycznej
przygodówki. Owszem, wśród napotkanych zadań znajdą się takie, które mniej bądź
bardziej przypominają wyzwania z pokrewnych gatunkowo pozycji, np. zagadki
uzupełniające warstwę narracyjną czy starcia runiczne, bazujące na wypatrzeniu
symbolu nieobecnego w zestawie przeciwnika. Jednakże postarano się o to, by
wyróżnić perypetie Emily Meyer na tle pobratymców. Mianowicie myślę o
kontraście między światem realnym a duchowym. Gdy nasza heroina przebywa, że
tak to ujmę, w szarej codzienności, zajmuje się normalnym dochodzeniem,
aczkolwiek będzie też musiała uporać się z pewnymi przeszkodami bez policyjnego
nakazu. W każdym razie, bohaterka nieprzypadkowo nosi przy sobie gadżety do
zbierania i analizowania rozmaitych próbek. Pobyt w limbo wiąże się natomiast z
regularnym używaniem Kuźni Żywiołów, która umożliwia rzucanie czarów opartych
na siłach natury. Z jednej strony, nie obraziłabym się o odrobinę większy
udział zagadek à la CSI. Z drugiej, na przestrzeni ponad 4 godzin (włącznie z
około 30-minutowym bonusem), zaserwowano nam odpowiednio zróżnicowaną
rozgrywkę.
Ideę
zderzenia dwóch rzeczywistości realizuje także grafika, a to dlatego, że w
otchłani króluje przygaszony kolor z pogranicza fioletu i granatu. Z kolei na
co dzień życiu protagonistki towarzyszy zdecydowanie szersza paleta barw,
obejmująca wszelkiej maści odcienie. Wyjątek stanowi poniekąd wypad do sfery
pozazmysłowej, który czeka nas w bonusowej przygodzie. Jako że akcja
dodatkowego rozdziału rozgrywa się przede wszystkim w innym wymiarze, świat
duchów odmalowano tutaj przy pomocy bogatszej kolorystyki, niwelując w ten
sposób ryzyko monotonii. A skoro zahaczyłam o estetyczne aspekty tytułu,
pozwolę sobie ocenić oprawę audiowizualną ogółem. Ta podąża zgodnie z
utrwalonymi w HOPKACH kanonami, przez które rozumiem rozszerzenie listy zalet testowanej
gry o następny punkt. Co prawda animacje są jak zwykle średnie, ale lokacje,
które zwiedzamy przy akompaniamencie klimatycznej muzyki, pamiętają o dopieszczaniu
oczu graczy, oferując staranne wykonanie, wespół z mnóstwem detali.
Fajna ta Emilka!
Fundując
graczom Upiorne Akta, ekipa z Brave Giant pokazała, że dobrze czuje się w
żenieniu klasycznej przygodówki z formułą hidden object. Nie po raz pierwszy zresztą,
bo takie Królewskie Opowieści 2 zaliczam do gatunkowej czołówki. Trzecia, swoją
drogą solidna, część baśniowej marki nie dorównała już „dwójce”, ale również
sprawiła mi dużo przyjemności. Do czego zmierzam? Ano recenzując jakiś czas
temu Queen’s Quest 3, wyraziłam nadzieję, że kolejny projekt studia pod kątem
całokształtu zaoferuje mimo wszystko poziom bliższy poprzedniej odsłonie
wspomnianej wyżej serii. I dokładnie tak się stało, gdyż otrzymaliśmy sprawnie
przyrządzoną intrygę, a gameplay trochę śmielej poczyna sobie z mniej
eksploatowanymi przez deweloperów rozwiązaniami. Jeżeli zatem hasło „HOPA” jest
dla Was synonimem udanej rozrywki, a do tego lubicie
detektywistyczno-paranormalne opowieści, nie powinniście mieć żadnych oporów
przez zmierzeniem się z Obliczem Zbrodni. Mówiąc krótko, jak najbardziej warto
zagrać.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.