niedziela, 26 listopada 2017

Bulb Boy (PC) - recenzja


Skoro mamy między innymi Człowieka-Pająka, Mrówkę czy Kobietę-Kota, czemu ktoś nie mógłby zaszaleć, wymyślając Chłopca Żarówkę? I tak też się stało, a osobnik ten zawitał do świata wirtualnej rozrywki. Za jego narodziny odpowiada zaś niewielkie studio Bulbware, którego siedziba mieści się w Krakowie. Co najważniejsze, polscy deweloperzy wykonali przy tym kawał bardzo dobrej roboty. Drodzy gracze, poznajcie Bulb Boya oraz jego rozbrajająco urocze i zarazem niesamowicie chore przygody!

W przeciwieństwie do podanych na wstępie przykładów, nasz protagonista nie wiedzie superbohaterskiego żywota. Bynajmniej nie znaczy to, iż nie dokona heroicznych czynów. Owszem, jego codzienność upływa na beztroskiej egzystencji u boku dziadka i latającego psa, lecz sielanka zostaje w końcu zburzona. Dochodzi do tego pewnej nocy, która początkowo zapowiadała się jak każda inna w życiu chłopca z żarówkową głową. Ot, oglądał telewizję, w międzyczasie posłuchał opowieści dziadka, po czym poszedł spać.

Zamiast przyjemnych snów, malca nawiedzają niestety koszmary. Zdenerwowany budzi się w środku nocy, a złe przeczucie skłania go do inspekcji domowych pieleszy. Dzieciak szybko zauważa, że rodzinna rezydencja nie jest, delikatnie mówiąc, w najlepszym stanie. Co gorsza, rozpanoszyły się tam potwory, za to ani śladu po staruszku i zwierzaku. Bulb Boy musi zatem uratować swoich bliskich, stawiając czoła napotkanym maszkarom. To trudne zadanie jak na barki takiego brzdąca, ale czego się nie robi dla dobra tych, których kochamy?


Ekipa z Bulbware zafundowała odbiorcom dosyć prostą historię, aczkolwiek nic to nie ujmuje fabularnej warstwie gry. I chociaż sam wątek ratowania rodziny nie jest odkryciem Ameryki, rodzima produkcja wprost kipi od własnej osobowości. Swoją nietuzinkowość w dużej mierze zawdzięcza zakręconemu nastrojowi, który sprawnie operuje kontrastami. Z jednej strony, mamy sympatyczne dziecko w roli głównej, a na dalszym planie jego miłego dziadka oraz pociesznego pupila. Z drugiej, idyllę zakłócają groteskowe monstra (np. bezgłowy i oskubany z piór kurczak), które stanowią jak najbardziej realne niebezpieczeństwo. W związku z tym potrafią zrobić dosłownie miazgę ze swoich ofiar. Ba, tu nawet wizyta w kiblu może być traumatycznym przeżyciem, mimo iż fekalia posłużyły jednocześnie do przemycenia kloacznego dowcipu. W tę całą zabawę z przeciwieństwami świetnie wpisują się również fragmenty, które pokazują sielskie obrazki z przeszłości.

Jeśli chodzi o mechanikę, Bulb Boy jest prostym w obsłudze point and clickiem, gdzie do interakcji z otoczeniem używamy lewego przycisku myszki. Przyszykowane przez autorów zadania cechują się różnorodnością i nie należą do zbyt skomplikowanych, a co najważniejsze, współgrają ze specyficzną atmosferą przygodówki. Trzeba przy tym podkreślić, iż unikalny wygląd Bulb Boya znalazł pomysłowe odzwierciedlenie w rozgrywce. Przykładowo chłopiec będzie mógł oddzielić głowę od reszty ciała, by dzięki temu przedostać się do niedostępnego wcześniej miejsca. Dodam jeszcze, iż kilka razy maluch zmieni swoją formę, acz zachowa wtedy świecącą łepetynkę. Co ciekawe, tytułowy bohater nie jest jedyną grywalną postacią, gdyż wcielimy się też na krótko w dziadka i fruwającego psiaka.


Nie ukrywam, iż gameplay wkupił się w moje łaski, podobnie zresztą jak inne aspekty rodzimej produkcji. O dziwo, zupełnie nie przeszkadza tutaj parę momentów, które wymagają bardziej zręcznościowego podejścia oraz działania pod presją czasu. To samo dotyczy wrogów, z jakimi uporamy się przede wszystkim poprzez rozwiązywanie zagadek. Niemniej Bulb Boy nie ustrzegł się przysłowiowej łyżki dziegciu, a recenzencki obowiązek nie pozwala mi zbyć owej kwestii milczeniem. Mianowicie perypetie uroczego szkraba trwają raptem 2,5 godziny. Gwoli ścisłości, nie powiem, bym z tego powodu czuła olbrzymi niedosyt. Pomimo krótkiego czasu zabawa jest na szczęście odpowiednio intensywna i zróżnicowana. Przyznaję jednak, że wypadałoby ją choć trochę wydłużyć.

Audiowizualna warstwa projektu nie wzbudza żadnych zastrzeżeń, pomagając zanurzyć się w pokręconym uniwersum gry. Wzorem czeskiego Machinarium, krakowski „indyk” obywa się bez tradycyjnych słów. W zamian dostajemy komiksowe dymki z rysunkami, podczas gdy postacie używają sobie tylko znanej mowy (tak na marginesie, forma obrazkowych chmurek objęła również system podpowiedzi). Dwuwymiarowa grafika utrzymana jest w kreskówkowym stylu, lecz twórcy regularnie przypominają o tym, że nie opracowali bajeczki w stylu „Troskliwych Misi”. Bulb Boy nie stroni więc od pokazywania makabrycznych detali. Najbardziej w oczy rzuca się natomiast wszechobecna zieleń, która dominuje zarówno w teraźniejszości, jak i w retrospekcjach. Poza tym, w nielicznych momentach deweloperzy raczą nas czerwienią, sensownie uzasadniając obecność owego koloru.


Reasumując, strasznie spodobała mi się słodka makabra, jaką częstują producenci Bulb Boya. Przygody żarówkowego malucha są dziwne, ale ta cudaczność niewątpliwie fascynuje i sprawia, że nie da się przejść obok rodzimego tytułu obojętnie. Ciekawy gameplay, intrygujące wizualia, plus genialny klimat – czegóż by chcieć więcej? No może dłuższego czasu rozgrywki, lecz miejmy nadzieję, że mankament ten zostanie naprawiony w kolejnych projektach autorstwa Bulbware.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w listopadzie 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz ze względu na przynależność gatunkową gry, a także wysoką jakość tytułu, zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.