środa, 8 listopada 2017

Fire (PC) - recenzja


O tym, że w czasach prehistorycznych drzemie komediowy potencjał, mogliśmy przekonać się niejeden raz dzięki produkcjom kinowym i telewizyjnym. Przykłady? A proszę bardzo – humoru wszak nie brakowało ani u „Flinstonów”, ani u całkiem niedawnych „Krudów”. W tę śmiechową konwencję próbuje również wpisać się gra Fire, która przybliża nam perypetie pewnego neandertalczyka.

Ungh, bo tak zwie się nasz podopieczny, to wyluzowany gość. Powiedziałabym, że nawet aż za bardzo. Kiedy otrzymuje zadanie trzymania nocnej warty, woli bowiem uciąć sobie drzemkę zamiast wykonywać przydzielone obowiązki. Niestety ma takiego pecha, że wioskowy wódz przyłapuje go rankiem na beztroskim chrapaniu. A jakby jeszcze tego było mało, zgasło ognisko, którego Ungh powinien w nocy przypilnować. Główny bohater nie musi długo czekać na poniesienie konsekwencji własnego niedbalstwa. Afera nie kończy się rzecz jasna na reprymendzie – lekkomyślny chłopina zalicza kopa w zad i zostaje wyrzucony z rodzinnej wioski.

Trzeba przyznać, iż pechowy leniuch faktycznie sprawił nie lada kłopot swoim pobratymcom. Jako że nie potrafią samodzielnie rozniecić iskry, uznają ogień za rzecz świętą, której utrata stanowi niewyobrażalną tragedię. Nasz protagonista pragnie zaś powrócić do współplemieńców, więc gdy dowiaduje się o możliwości zdobycia nowego płomienia, ochoczo wyrusza na jego poszukiwania. Wędrówka Ungha służy z kolei twórcom do demonstracji serii gagów, a sama prehistoria została w grze potraktowana bardzo swobodnie. Postanowiono na zwariowany humor, wprowadzając nietypowe dla epoki kamienia elementy, np. gigantyczny smartfon czy wehikuł czasu. Mało tego, wesoły neandertalczyk nie tylko zawita do przyszłości i przeszłości, lecz także wsiądzie na pokład kosmicznego pojazdu.


Szkoda jednak, że przygodom Ungha bliżej do luźnego zbioru komediowych scenek niż w pełni zwartej fabuły – zupełnie jakby chęć rozśmieszania przeważyła nad potrzebą dopracowania scenariusza. Nie oczekiwałam od Fire złożonej historii, ale spojenie przeróżnych pomysłów postacią roztrzepanego człowieczka okazało się niewystarczające, by uznać narracyjną warstwę produkcji za stuprocentowy sukces. Nie mam też pretensji o to, iż zrezygnowano z tradycyjnych dialogów, bo brak klasycznych konwersacji równie dobrze można przekuć w zaletę. Podobna konwencja sprawdziła się przecież w Machinarium, The Shine of a Star oraz Journey of a Roach, a i w Fire daje radę. Po prostu spodziewałam się czegoś lepszego po fabule tytułu, w którego tworzeniu maczało palce niemieckie studio Daedalic Entertainment (m.in. The Whispered World czy trylogia Deponia).

A jak dokładnie z tym humorem? Losy neandertalczyka rzeczywiście bawią, czy wręcz odwrotnie? Otóż Fire często wywołuje uśmiech na twarzy, acz duże stężenie wariackich idei zaczęło mnie w dalszej części gry lekko nużyć. Poza tym, wkradło się kilka mniej udanych żartów. Dla przykładu, dowcip z zakorkowaniem czyjegoś odbytu raczej nie powinien mieć miejsca w produkcji dla dzieci, do bycia którą pod paroma względami Fire aspiruje. O zrozumiałe dla starszych odbiorców cytaty czepiać się nie zamierzam, ponieważ popkulturowe odniesienia znajdziemy w niejednym filmie dla młodszych widzów. Co więcej, taniec à la „Gorączka sobotniej nocy” i inne tego typu smaczki wypadają w recenzowanej pozycji całkiem sympatycznie.

Pora zająć się pozostałymi aspektami produkcji, a pozwolę sobie zacząć od obsługi, która jest bardzo prosta i przystępna. Co ciekawe, sterowanie lekko odbiega od większości gier point and click. W przeciwieństwie do wielu tytułów z tego gatunku, nie da się swobodnie przemieszczać bohatera, mimo że nie stoi on murem w jednym miejscu niczym protagonista polskiego Tormentum – Dark Sorrow. Pomijając nieinteraktywne fragmenty, Ungh ruszy cztery litery wyłącznie wtedy, kiedy klikniemy na odpowiednie hotspoty lub na strzałkę prowadzącą do pobliskiej planszy. Ponadto nie uświadczymy tutaj ekwipunku, w związku z czym nasz zakręcony heros może nieść maksymalnie jeden przedmiot.


Główny cel rozgrywki polega oczywiście na zdobyciu ognia, lecz aby do niego dotrzeć, trzeba wpierw przemierzyć dziesięć obszarów, na które składa się po kilka plansz. Czynności, jakie wykonamy na poszczególnych levelach (z wyjątkiem finałowego) prowadzą do złapania robaczka odblokowującego kolejną strefę na mapie. Zagadki pasują do zwariowanego klimatu produkcji, a co najważniejsze, cechują się dużą różnorodnością. Obecne w grze zadania przeważnie testują naszą zdolność do logicznego myślenia, ale przemycono też nieco zręcznościowych wyzwań.

Gameplay może jednak rozczarować zwolenników bardziej wymagającej zabawy, gdyż poziom trudności dostosowano do mniej zaawansowanych odbiorców, zarówno pod względem wieku, jak i doświadczenia w grach przygodowych. Fire nie należy również do długich produkcji, a jego ukończenie nie powinno przekroczyć trzech godzin. Czy coś jeszcze wzbudza zastrzeżenia? Mnie osobiście doskwierał brak opcji zapisu w dowolnym momencie. Autosave tworzony jest wyłącznie po zaliczeniu całego obszaru, a zatem przerwanie rozgrywki w środku poziomu pociąga za sobą konieczność przechodzenia danego levelu od początku. Oprócz tego, ostatnia strefa wypada słabiej od poprzednich pod kątem zagadek, fundując nam recykling wcześniej napotkanych pomysłów.

Dwuwymiarowa grafika przywodzi na myśl kreskówki dla maluchów, ciesząc oczy pocieszną stylistyką i wyrazistymi kolorami. Lokacjom, które przyjdzie nam zwiedzić, trudno zarzucić monotonię, ponieważ trafimy do tak odmiennych miejscówek jak chociażby barwny las, skuty lodem teren oraz kosmos. Pozytywne wrażenia wzbudzają też melodie Tilo Alpermanna, mającego na swoim koncie muzykę do innej gry ze stajni Daedalic Entertainment – The Night of the Rabbit. Z racji porzucenia tradycyjnych konwersacji, nie liczcie, że usłyszycie elokwentne wypowiedzi. Nawet jedyna dłuższa rozmowa sprowadza się do swoistego gaworzenia, co jak ulał pasuje do akcji osadzonej w świecie ludzi pierwotnych.


W ogólnym rozrachunku Fire jest sympatycznym, ale dosyć nierównym tytułem. Z jednej strony potrafi umilić czas, ma w sobie mnóstwo zakręconego humoru, a także posiada przyjemną oprawę audiowizualną. Z drugiej, to i owo można tej pozycji zarzucić. Osobiście nie nazwałabym Fire przygodówką z prawdziwego zdarzenia, lecz czymś w rodzaju pomniejszego eksperymentu Daedalica, wypuszczonego w ramach odskoczni od bardziej rozbudowanych projektów.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w kwietniu 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.