O tym, że w
czasach prehistorycznych drzemie komediowy potencjał, mogliśmy przekonać się
niejeden raz dzięki produkcjom kinowym i telewizyjnym. Przykłady? A proszę
bardzo – humoru wszak nie brakowało ani u „Flinstonów”, ani u całkiem
niedawnych „Krudów”. W tę śmiechową konwencję próbuje również wpisać się gra
Fire, która przybliża nam perypetie pewnego neandertalczyka.
Ungh,
bo tak zwie się nasz podopieczny, to wyluzowany gość. Powiedziałabym, że nawet
aż za bardzo. Kiedy otrzymuje zadanie trzymania nocnej warty, woli bowiem uciąć
sobie drzemkę zamiast wykonywać przydzielone obowiązki. Niestety ma takiego
pecha, że wioskowy wódz przyłapuje go rankiem na beztroskim chrapaniu. A jakby
jeszcze tego było mało, zgasło ognisko, którego Ungh powinien w nocy
przypilnować. Główny bohater nie musi długo czekać na poniesienie konsekwencji
własnego niedbalstwa. Afera nie kończy się rzecz jasna na reprymendzie –
lekkomyślny chłopina zalicza kopa w zad i zostaje wyrzucony z rodzinnej wioski.
Trzeba
przyznać, iż pechowy leniuch faktycznie sprawił nie lada kłopot swoim
pobratymcom. Jako że nie potrafią samodzielnie rozniecić iskry, uznają ogień za
rzecz świętą, której utrata stanowi niewyobrażalną tragedię. Nasz protagonista
pragnie zaś powrócić do współplemieńców, więc gdy dowiaduje się o możliwości
zdobycia nowego płomienia, ochoczo wyrusza na jego poszukiwania. Wędrówka Ungha
służy z kolei twórcom do demonstracji serii gagów, a sama prehistoria została w
grze potraktowana bardzo swobodnie. Postanowiono na zwariowany humor,
wprowadzając nietypowe dla epoki kamienia elementy, np. gigantyczny smartfon
czy wehikuł czasu. Mało tego, wesoły neandertalczyk nie tylko zawita do przyszłości
i przeszłości, lecz także wsiądzie na pokład kosmicznego pojazdu.
Szkoda
jednak, że przygodom Ungha bliżej do luźnego zbioru komediowych scenek niż w
pełni zwartej fabuły – zupełnie jakby chęć rozśmieszania przeważyła nad
potrzebą dopracowania scenariusza. Nie oczekiwałam od Fire złożonej historii,
ale spojenie przeróżnych pomysłów postacią roztrzepanego człowieczka okazało
się niewystarczające, by uznać narracyjną warstwę produkcji za stuprocentowy
sukces. Nie mam też pretensji o to, iż zrezygnowano z tradycyjnych dialogów, bo
brak klasycznych konwersacji równie dobrze można przekuć w zaletę. Podobna
konwencja sprawdziła się przecież w Machinarium, The Shine of a Star oraz
Journey of a Roach, a i w Fire daje radę. Po prostu spodziewałam się czegoś lepszego
po fabule tytułu, w którego tworzeniu maczało palce niemieckie studio Daedalic
Entertainment (m.in. The Whispered World czy trylogia Deponia).
A
jak dokładnie z tym humorem? Losy neandertalczyka rzeczywiście bawią, czy wręcz
odwrotnie? Otóż Fire często wywołuje uśmiech na twarzy, acz duże stężenie
wariackich idei zaczęło mnie w dalszej części gry lekko nużyć. Poza tym,
wkradło się kilka mniej udanych żartów. Dla przykładu, dowcip z zakorkowaniem
czyjegoś odbytu raczej nie powinien mieć miejsca w produkcji dla dzieci, do
bycia którą pod paroma względami Fire aspiruje. O zrozumiałe dla starszych
odbiorców cytaty czepiać się nie zamierzam, ponieważ popkulturowe odniesienia
znajdziemy w niejednym filmie dla młodszych widzów. Co więcej, taniec à la
„Gorączka sobotniej nocy” i inne tego typu smaczki wypadają w recenzowanej
pozycji całkiem sympatycznie.
Pora
zająć się pozostałymi aspektami produkcji, a pozwolę sobie zacząć od obsługi,
która jest bardzo prosta i przystępna. Co ciekawe, sterowanie lekko odbiega od
większości gier point and click. W przeciwieństwie do wielu tytułów z tego
gatunku, nie da się swobodnie przemieszczać bohatera, mimo że nie stoi on murem
w jednym miejscu niczym protagonista polskiego Tormentum – Dark Sorrow. Pomijając
nieinteraktywne fragmenty, Ungh ruszy cztery litery wyłącznie wtedy, kiedy
klikniemy na odpowiednie hotspoty lub na strzałkę prowadzącą do pobliskiej
planszy. Ponadto nie uświadczymy tutaj ekwipunku, w związku z czym nasz
zakręcony heros może nieść maksymalnie jeden przedmiot.
Główny
cel rozgrywki polega oczywiście na zdobyciu ognia, lecz aby do niego dotrzeć,
trzeba wpierw przemierzyć dziesięć obszarów, na które składa się po kilka
plansz. Czynności, jakie wykonamy na poszczególnych levelach (z wyjątkiem
finałowego) prowadzą do złapania robaczka odblokowującego kolejną strefę na
mapie. Zagadki pasują do zwariowanego klimatu produkcji, a co najważniejsze,
cechują się dużą różnorodnością. Obecne w grze zadania przeważnie testują naszą
zdolność do logicznego myślenia, ale przemycono też nieco zręcznościowych
wyzwań.
Gameplay
może jednak rozczarować zwolenników bardziej wymagającej zabawy, gdyż poziom
trudności dostosowano do mniej zaawansowanych odbiorców, zarówno pod względem
wieku, jak i doświadczenia w grach przygodowych. Fire nie należy również do
długich produkcji, a jego ukończenie nie powinno przekroczyć trzech godzin. Czy
coś jeszcze wzbudza zastrzeżenia? Mnie osobiście doskwierał brak opcji zapisu w
dowolnym momencie. Autosave tworzony jest wyłącznie po zaliczeniu całego
obszaru, a zatem przerwanie rozgrywki w środku poziomu pociąga za sobą
konieczność przechodzenia danego levelu od początku. Oprócz tego, ostatnia
strefa wypada słabiej od poprzednich pod kątem zagadek, fundując nam recykling
wcześniej napotkanych pomysłów.
Dwuwymiarowa
grafika przywodzi na myśl kreskówki dla maluchów, ciesząc oczy pocieszną
stylistyką i wyrazistymi kolorami. Lokacjom, które przyjdzie nam zwiedzić,
trudno zarzucić monotonię, ponieważ trafimy do tak odmiennych miejscówek jak
chociażby barwny las, skuty lodem teren oraz kosmos. Pozytywne wrażenia
wzbudzają też melodie Tilo Alpermanna, mającego na swoim koncie muzykę do innej
gry ze stajni Daedalic Entertainment – The Night of the Rabbit. Z racji
porzucenia tradycyjnych konwersacji, nie liczcie, że usłyszycie elokwentne
wypowiedzi. Nawet jedyna dłuższa rozmowa sprowadza się do swoistego gaworzenia,
co jak ulał pasuje do akcji osadzonej w świecie ludzi pierwotnych.
W
ogólnym rozrachunku Fire jest sympatycznym, ale dosyć nierównym tytułem. Z
jednej strony potrafi umilić czas, ma w sobie mnóstwo zakręconego humoru, a
także posiada przyjemną oprawę audiowizualną. Z drugiej, to i owo można tej
pozycji zarzucić. Osobiście nie nazwałabym Fire przygodówką z prawdziwego
zdarzenia, lecz czymś w rodzaju pomniejszego eksperymentu Daedalica,
wypuszczonego w ramach odskoczni od bardziej rozbudowanych projektów.
---------------------------------------------------
Powyższa
recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w kwietniu
2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz zdecydowałam się
zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.