Mary wiodła
niegdyś szczęśliwą egzystencję u boku męża Marka, a z ich związku narodził się
sympatyczny chłopczyk o imieniu Andrew. Niestety, śmierć ukochanego małżonka
zburzyła dotychczasową harmonię. Co gorsza, próba zastąpienia dziecku ojca
poprzez powtórny ślub dała efekt odwrotny do zamierzonego. Zamiast oczekiwanego
spokoju, matkę i syna dotyka bowiem koszmar, jaki niekiedy niesie ze sobą
smutna proza życia…
Przygodówka
Little Kite to komercyjny remake darmowego The Kite (2012 r.), a jej
opracowaniem zajął się autor pierwowzoru – Anatolii Koval, który kieruje
niezależnym Anate Studio z Ukrainy. Trzon fabuły pozostał bez zmian w stosunku
do starszej gry, tym samym stawiając odbiorców naprzeciw trudnej, acz bardzo ważnej
pod kątem społecznym tematyki. Ściślej rzecz ujmując, deweloper bierze tutaj na
warsztat alkoholizm wespół z przemocą domową. Jak zasygnalizowałam we wstępie,
scenariusz produkcji przybliża nam losy przedwcześnie owdowiałej Mary oraz małoletniego
Andrew, którzy na własnej skórze doświadczają tego rodzaju problemów. A
wszystko to przez Olivera, drugiego męża kobiety. Kłopoty zawodowo-finansowe
sprawiają, że mężczyzna regularnie sięga po wysokoprocentowe napoje. Pijaństwo
odbiera mu zaś resztki samokontroli, w efekcie czego nie ma oporów przed
podniesieniem ręki na swoich bliskich.
Mieszkając z
wrogiem
Przedstawiona
w grze historia od początku wytwarza dość przygnębiającą atmosferę, co
bynajmniej nie przemawia na jej niekorzyść. Wręcz odwrotnie, szybko i celnie
uświadamia, jak dramatyczna sytuacja panuje u rodziny Mary. Pani domu niby stara
się widzieć dobre strony poślubienia Olivera, gdyż ten czasami bywa ponoć
trzeźwy, lecz przymykanie oczu na jego agresywne zachowanie nie poprawia
wzajemnych relacji. Swoją drogą, do protagonistki zacznie w pewnym momencie
docierać, iż tak dłużej być po prostu nie może. Jednocześnie da się dostrzec
drobne światełka pośród otaczającej bohaterów beznadziei, i to w większym stopniu
niż przy ogrywaniu nieodpłatnego The Kite. Obecność tych swoistych promyków
zawdzięczamy natomiast innemu rozłożeniu akcentów, co na szczęście nie
zaszkodziło mocnemu wydźwiękowi całej opowieści.
Jedną
z takich fabularnych różnic jest chociażby rozbudowanie roli synka, dla którego
wyobraźnia stanowi formę ucieczki od bolesnej rzeczywistości. Już w pierwszych
minutach rozgrywki możemy – jako Mary – zagadać naszą pociechę, by dowiedzieć
się, że Andrew nazywa siebie superbohaterem, chroniącym fikcyjne miasto przed arcyłotrem
Olivetronem. Chyba łatwo zgadnąć, kto najprawdopodobniej zainspirował brzdąca
przy wymyślaniu ksywy draba? Ba, Anatolii Koval zabierze nas dosłownie w głąb
umysłu chłopca, pozwalając zwiedzić świat zrodzony z dziecięcej fantazji. Mimo
że te surrealistyczne sekwencje zostały skażone mrokiem, to one próbują
udzielić malcowi lekcji radzenia sobie z rozpaczą. Dzięki takiemu zabiegowi
jeszcze bardziej uwypuklono motyw tytułowego latawca (po angielsku „kite”), służącego
za punkt zaczepienia dla dobrych wspomnień. Do tych ostatnich zalicza się z
kolei pamięć o zmarłym ojcu, któremu nowa, wydana w 2017 roku wersja odebrała
funkcję domowego kata, przerzucając ją na ojczyma.
Życiowy dramat w
przygodówkowej szacie
Co
się tyczy technicznych aspektów produkcji, Little Kite to tradycyjny point and
click, oferujący graczom przystępną obsługę przy pomocy myszki. By otworzyć
ekwipunek, wystarczy wskazać kursorem górną część ekranu, a hotspoty ujawnia specjalna
ikona w lewym dolnym rogu. Przygotowane przez dewelopera zadania, których
poziom trudności waha się od bardzo prostego do umiarkowanego, obejmują zagadki
oparte na zbieraniu i używaniu przedmiotów oraz parę niezbyt wymagających
łamigłówek. Wprawdzie nie zabraknie fragmentów zaczerpniętych z pierwszego
„Latawca”, lecz twórca dokonał w nich kreatywnych przeróbek, zamiast zadowalać
się niewolniczym kopiarstwem. Przykładowo, szykowanie kanapki dla dziecka pociągnęło
za sobą więcej czynności niżli to miało miejsce w darmowym poprzedniku. No i
mamy przecież totalne novum, czyli oniryczną chłopięcą wędrówkę, która chętniej
spogląda ku abstrakcyjnym pomysłom. Nie wspominając o tym, że syn urósł tu do
rangi pełnoprawnego grywalnego bohatera.
W
odróżnieniu od starszej krewniaczki, która lokowała szare sylwetki na tle
posępnych beży i granatów, Little Kite operuje znacznie bogatszą kolorystyką,
aczkolwiek trzyma się dosyć przytłumionej sfery barw. Co istotne, stonowana
paleta pasuje do poruszanej problematyki, tym bardziej że właściwą akcję osadzono
na terenie przeciętnego blokowiska. Dwuwymiarowej grafice nie można odmówić estetycznego
wykonania, a dodatkowym atutem są statyczne i stylizowane na komiksowe kadry
cutscenki. Szkoda tylko, iż animacje pozostawiają wiele do życzenia. Marsz
przypomina ślizg, a do tego postaci zdają się chwiać, kiedy jedynie stoją.
Oliver jest nawet bardzo chybotliwy, tyle że akurat jego usprawiedliwia nadmiar
promili. Ponadto, odnotowałam minimalne zaciachy podczas wyimaginowanej sceny z
pewną piętrową konstrukcją. A jeśli chodzi o udźwiękowienie, nie zamierzam
narzekać. Muzyka potrafi uderzyć w przejmujące struny, sprawdzając się jako
klimatyczny akompaniament. Dialogi występują za to wyłącznie w formie
tekstowej, ale nie odczułam z tego powodu dyskomfortu.
Słowem
zwieńczenia
Decydując
się na nowo opowiedzieć graczom historię o rodzinnej patologii, Anatolii Koval skutecznie
rozwinął swoją pierwotną wizję, choć nadal mamy czynienia ze skromnym
projektem. Little Kite proponuje odbiorcom nieskomplikowaną i krótką, bo
maksymalnie około trzygodzinną rozgrywkę. Niemniej to w ogólnym rozrachunku przyzwoity
point and click, którego warstwa narracyjna co prawda nie funduje nam
fabularnych wolt, lecz z powodzeniem podejmuje dojrzałe i aktualne tematy.
---------------------------------------------------
Tekst napisany
dla Przygodomanii i tam również można go przeczytać, zaglądając pod ten adres.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.