sobota, 4 listopada 2017

"Sąd ostateczny", Anna Klejzerowicz - recenzja

Tryptyk „Sąd Ostateczny” to jedno z najsłynniejszych dzieł spod pędzla Hansa Memlinga, wczesnorenesansowego malarza niderlandzkiego. Czy obraz, który figuruje obecnie wśród zbiorów Muzeum Narodowego w Gdańsku, może mieć coś wspólnego ze współczesnymi zbrodniami? Tą właśnie ścieżką przyjdzie podążyć czytelnikom, no i oczywiście bohaterom powieści autorstwa Anny Klejzerowicz.

Choć często mówi się, że naśladownictwo jest najwyższą formą uznania, nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby posłużyć za źródło natchnienia w taki sposób, jak to ma miejsce na kartach „Sądu ostatecznego”. Bynajmniej nie piję teraz do bezczelnego plagiatowania, które aż krzyczy, by wytoczyć stosowny proces sądowy. Powieściowy delikwent wykazuje bardziej kreatywne, lecz zarazem wyjątkowo wypaczone podejście. Mianowicie nad mieszkańcami Gdańska zawisa niebezpieczeństwo w osobie seryjnego mordercy, a stan zwłok jego ofiar sugeruje, że psychopata inspiruje się postaciami widniejącymi na obrazie Memlinga. Policyjne śledztwo aktywnie wspiera zaś główny bohater książki – Emil Żądło. Niegdyś sam działał w barwach służb prawa, ale zamienił odznakę na pracę dziennikarza. To on zresztą odkrywa potencjalny związek pomiędzy zabójstwami i sławnym dziełem sztuki.

Kryminalna intryga, którą obmyśliła autorka, stoi na bardzo dobrym poziomie. Kiedy potrzeba, nie brak z wyczuciem podkręconego napięcia, bądź odwrotnie – względnego spokoju. Tego ostatniego nie należy mylić z momentami przestoju, gdyż czegoś takiego tu nie uświadczymy. W zamian mamy kompetentnie skonstruowaną fabułę, a jako przykład przytoczę podwójny prolog. O ile druga z tych wstępnych partii rozgrywa się współcześnie i ukazuje ostatnie chwile pewnej nieszczęśniczki, tak pierwszą również cechuje zdecydowanie dramatyczny ton, tyle że przenosi odbiorców kilkadziesiąt lat wstecz. Nie zamierzam zbyt wiele zdradzać, ale wiadomo, iż w tamtejszych wydarzeniach powinniśmy upatrywać przynajmniej częściowej przyczyny teraźniejszych problemów. Co najistotniejsze, wszelkie spoiwa, które objawią się w dalszych fragmentach powieści, wypadają wiarygodnie.

Warto jednocześnie nadmienić, że wątek detektywistyczny nie ogranicza się w „Sądzie ostatecznym” do samego szukania groźnego przestępcy, podczas gdy ten metodycznie popełnia kolejne zbrodnie. Zabójca, którym kieruje m.in. skrzywiona chęć wypełnienia Bożej misji i ukarania grzeszników, podejmuje bowiem swoistą grę z policją, włączając też do owej „zabawy” Emila Żądło. Po trosze w tym narcystycznej żądzy poklasku, lecz przede wszystkim chodzi o pragnienie udowodnienia ścigającym, kto jest górą. Chora fascynacja Memlingiem, jaka zdaje się bić od zwyrodniałego mordercy, pozwoliła natomiast na płynne wplecenie do utworu interesującej porcji informacji o niderlandzkim artyście niemieckiego pochodzenia, głównie w kontekście jego tryptyku (np. o symbolice czy historii obrazu).

Na pozytywny odbiór powieści wpływa ponadto postać pana Żądło, będącego typem protagonisty, któremu czytelnik szczerze kibicuje. Obdarzony silną osobowością, inteligentny i sympatyczny, ale równocześnie zwyczajny człowiek, mający różnorakie problemy. Swoją drogą, poznajemy go akurat wtedy, gdy przeżywa wyraźnie gorszy okres w życiu. Ze zleceniami kiepsko, a do tego czuje się wypalony pod kątem ciekawych pomysłów na nowe artykuły. Przygnębiony własnym położeniem śpi więc do południa, dużo pali i pije, przy czym topniejąca gotówka nie ułatwia oddawania się nałogom. Na domiar złego, nie starcza kasy na alimenty dla byłej żony. Dopiero dzięki śledztwu mężczyzna zaczyna wychodzić z dołka, łapiąc wiatr w żagle. Morderstwa reaktywują u niego wzmożony instynkt tropiciela, zwłaszcza że zostaje wmieszany do sprawy z powodu śmierci znajomych – córki dawnej sąsiadki i narzeczonego owej dziewczyny.

Prócz bystrego dziennikarza oraz jego przebiegłego przeciwnika, znajdziemy jeszcze innych zasługujących na uwagę bohaterów, w tym dla przykładu podkomisarza Marka Zebrę, dr Martę Zabłocką z gdańskiego muzeum czy jej kota o imieniu Bolero. Co więcej, Anna Klejzerowicz operuje lekkim i przystępnym stylem, który stanowi kolejny, uprzyjemniający lekturę czynnik. Bo, jak już wspomniałam, „Sąd ostateczny” to wciągający kryminał, gdzie niebagatelną rolę odgrywa motyw sztuki. Fanom gatunku radzę zatem, by nie przechodzili obok tego smakowitego tytułu obojętnie. A ja tymczasem nie omieszkam sięgnąć wkrótce po następne pozycje z udziałem charyzmatycznego Emila Żądło.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Sąd ostateczny
Autor: Anna Klejzerowicz
Wydawnictwo: Edipresse Polska (kolekcja „Mistrzynie polskich kryminałów”)
Liczba stron: 320


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.