czwartek, 24 maja 2018

"Koszmar z ulicy Wiązów" (2010) - recenzja


Freddy Krueger to niekwestionowana ikona kina grozy, której popkulturowe narodziny zawdzięczamy słynnemu reżyserowi Wesowi Cravenowi. Postać demonicznego mordercy doczekała się własnej serii filmów pełnometrażowych, a do tego ma na koncie chociażby występ w obrazie „Freddy kontra Jason”, obok innej horrorowej legendy – Jasona Voorheesa z „Piątku, trzynastego”. „Koszmar z ulicy Wiązów” AD 2010 stanowi natomiast swoiste nowe otwarcie marki, tym bardziej że potwora o spalonej twarzy i ze szponiastą rękawicą nie zagrał już tu Robert Englund. I choć nie jest doszczętnie złym filmem, dobrym również go niestety nie nazwę.

Nie żebym zaliczała wszystkie wcześniejsze wcielenia cyklu do najwybitniejszych dzieł X muzy. Nie zamierzam jednak ignorować ich znaczenia dla gatunku horroru, a zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą część z 1984 roku. Niemała w tym zresztą zasługa Roberta Englunda, który stworzył tam swoją życiową rolę. Podstawowy zarzut pod adresem „rimejku” dotyczy zaś poniekąd braku owego aktora w obsadzie. Wprawdzie jego następca – Jackie Earle Haley może pochwalić się zacnym dorobkiem, z nominacją do Oscara na czele, ale fani serii doskonale pamiętają starsze odsłony. Charakteryzacja też nie taka, bo coś trochę bez wyrazu, mimo że dopracowana i w założeniach twórców wierniej oddająca wygląd ofiary pożaru. O ile dawny Freddy posiadał w sobie coś z diabelskiego kuglarza podlanego nutami ironii, tak teraz widziałam po prostu złego, wkurzonego i poparzonego faceta. Niby nosi charakterystyczny strój, czyli pasiasty sweter, kapelusz oraz rękawicę z ostrzami, lecz finalnie nie wytrzymuje porównania z poprzednikiem.

Generalnie film z 2010 roku sprawia wrażenie opowiadanego bardziej na serio, co swoją drogą było celowym posunięciem ze strony realizatorskiej ekipy. I owszem, doceniam chęć podążania odmiennym, poważniejszym kierunkiem niż operujący świadomym kiczem pierwowzór. Niemniej czułam się, jakbym dostała słabszą wersję znanej mi historii – w tym wypadku fabułę czerpiącą z debiutanckiej części serii. Co zrozumiałe, kluczowe reguły chorej gry Kruegera pozostały bez zmian, a zatem Freddy powraca zza grobu, by zabijać we śnie. Sęk w tym, że niespecjalnie obchodził mnie los mordowanych nastolatków. Po części zawiniło przeciętne aktorstwo, ale jeszcze bardziej niedostatek klimatu i średnio napisany scenariusz, włącznie z bezbarwnym nakreśleniem postaci. Ot, akcja leci stosunkowo szybko, a kolejne ofiary giną w przykrych okolicznościach, zazwyczaj tracąc obfite ilości krwi przed definitywnym wyzionięciem ducha. A ja niewzruszona zmaganiami młodych bohaterów, i to nawet po zobaczeniu dramatycznych wizji retrospekcyjnych, które objęły m.in. ostatnie chwile z życia Freddy’ego, tłumaczące jego pośmiertną aktywność.

W efekcie perypetie protagonistów śledziłam wpierw z umiarkowanym zaciekawieniem, a im dalej, to seans wydawał się już lekko nużący pod kątem fabularnym. Bardziej interesowała mnie warstwa wizualna, która – pomijając nietrafione oblicze Kruegera – reprezentuje satysfakcjonujący poziom. Nierzadko da się tutaj dostrzec teledyskową manierę, co nie dziwi zważywszy na fakt, że reżyseria spoczęła na barkach Samuela Bayera, kręcącego dotąd filmy reklamowe oraz wideoklipy do takich kawałków jak przykładowo „Smells Like Teen Spirit” Nirvany, „Zombie” The Cranberries czy „Anybody Seen My Baby?” The Rolling Stones. W każdym razie, nieźle wypadają płynne przejścia pomiędzy jawą i snem, a szczególnie różne techniczne triki stosowane w drugim z wymienionych światów. Za pewien plus można także uznać samą obecność scen odwołujących się do konkretnych fragmentów starej wersji, o ile potraktujemy takie sekwencje na zasadzie puszczających oko smaczków oraz bez nadmiernego analizowania, gdzie było lepiej.

Niewykluczone, że mój odbiór obrazu byłby przychylniejszy, gdybym nie miała przedtem żadnego kontaktu z serią. Co prawda film okazał się znośny, lecz przegrywa z kultem cyklu. Nie wspominając o tym, że ogólnie nie powala. Dlatego „Koszmar…” w reżyserii Samuela Bayera skierowany jest raczej do zupełnie nowych widzów lub takich fanatyków Freddy’ego, którzy nie potrafią odpuścić sobie dosłownie niczego, co dotyczy ich diabolicznego ulubieńca. Nie twierdzę, że remaki nie mają jakiejkolwiek racji bytu. Może więc dla odświeżonego Kruegera nadejdzie jeszcze pora, tyle że później i w bardziej udanym wydaniu.




--------------------------------------------------
Tytuł polski: Koszmar z ulicy Wiązów
Tytuł oryginalny: A Nightmare on Elm Street
Reżyseria: Samuel Bayer
Scenariusz: Wesley Strick, Eric Heisserer
Obsada: Jackie Earle Haley, Kyle Gallner, Rooney Mara, Katie Cassidy, Thomas Dekker, Kellan Lutz
Gatunek: horror
Produkcja: USA
Rok premiery: 2010
Czas trwania: 92 minuty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.