Niektórzy lubią
siać zamęt, a ich poczynania mogą przybierać różne formy. Jedni poprzestają na
wiecznym marudzeniu, podczas gdy inni uciekają się do irytujących, choć w
gruncie rzeczy niezbyt szkodliwych wygłupów. Ale też nie brak niestety znacznie
gorszych osobników, którzy wytaczają cięższe działa i knują na całego. W
czwartej części Królewskich Opowieści najwyraźniej trafił się tego rodzaju
przypadek, bo ktoś nabroił do takiego stopnia, że nadciągnęło realne widmo
wojny. Ów mąciwoda ma w tym zresztą swój cel.
Królewskie
Opowieści 4: Święte Przymierze (Queen’s Quest 4: Sacred Truce) to kolejne
wcielenie serii autorstwa serbskiego studia Brave Giant. Co istotne, ta
casualowa pozycja kontynuuje fabularną strukturę swoich starszych sióstr, przedstawiając
graczom niezależną od poprzedniczek historię. Tym razem odwiedzimy fantastyczną
krainę Pięciu Królestw, gdzie przed laty doszło do zbrojnego konfliktu na
ogromną skalę. Poszczególne rasy, a konkretnie ludzie, elfy, krasnale, gobliny
i niziołki, skoczyły sobie ostro do gardeł, lecz koniec końców udało się
zaprzestać walk poprzez zawarcie tytułowego przymierza. Główna akcja produkcji
startuje zaś wtedy, gdy szykuje się powtórka z tych burzliwych, zdawałoby się zażegnanych,
wydarzeń.
W służbie
dobrych stosunków
Mimo
że nie spotkamy reprezentantów każdej z wyżej wymienionych ras, twórcy sensownie
wytłumaczyli ów fakt, bowiem bieżąca awantura wybucha między ludźmi i elfami.
To właśnie im należy zatem poświęcić najwięcej uwagi, acz – gwoli ścisłości –
scenariusz przewidział także pewną rolę dla delegacji goblińskiej. Co do dwóch
najważniejszych stron sporu, bardziej ciska się elfia brać. Nietrudno swoją
drogą zrozumieć reakcję spiczastouchych istot, skoro zaatakowano ich władcę, a
dowody jasno wskazują na winę człowieka. Elfy nie zamierzają dzielić włosa na
czworo, pragnąc ukarać całe ludzkie miasteczko Saddletown, skąd ponoć pochodzi sprawca.
Dlatego interweniuje wirtualne ego gracza, którym jest wysłannik Gildii
Rozjemców. Facet musi dopilnować, by wszyscy chętniej ze sobą pili niż się
bili, no i oczywiście znaleźć winowajcę. Ktoś przecież stoi za zamachem,
zasiewając ziarno niezgody. Pytanie tylko, kim jest ten wichrzyciel.
Losy
Pięciu Królestw spełniają narracyjne wymogi niedzielnej rozrywki, a co za tym
idzie – dostajemy prostą i pozwalającą na umilenie wolnego czasu fabułę. Z
wiadomych przyczyn szybko zostajemy rzuceni w środek konfliktu, by następnie
odhaczać kolejne przystanki na drodze ku wyjaśnieniu zaistniałej afery. Owszem,
nie jest to historia na miarę najlepszych dokonań w gatunku HOPA, czyli taka,
która mogłaby wybić się poza swoją casualową kategorią. Nie ustrzeżono się też
przewidywalnych momentów, lecz łatwe do odgadnięcia ogóły nie odebrały mi chęci
poznania dodatkowych detali ani tym bardziej ogrania omawianego tytułu. Po
zakończeniu podstawowej przygody, można natomiast przystąpić do bonusowego
rozdziału. Osadzono go przed ustanowieniem przymierza, a termin zawarcia paktu
akurat zbliża się i zarazem oddala. Tak jak w daniu głównym, pokojowi zagraża czyjaś
ingerencja, przy czym postarano się o odmienne motywacje danej postaci. Dodam,
iż ten swoisty prequel reinterpretuje przy okazji pewien motyw z legend
arturiańskich.
Po staremu
Co
z gameplayem? Pod tym kątem deweloperzy serwują odbiorcom gatunkowy standard,
trzymając się bezpiecznych, bo występujących w innych HOPKACH, rozwiązań.
Proponowane tu odprężające połączenie przygodówki i ukrytych obiektów obejmuje
zadania, jakie przeważnie sprawiają mniej bądź bardziej znajome wrażenie (np.
przygotowywanie specyfiku według przepisu, obrazkowe historyjki rozszerzające
tło fabularne, układanki czy zręcznościowe wstawki z celowniczkiem). Wprawdzie
nasz podopieczny dysponuje umiejętnością specjalną, ale ów talent polega na
wykorzystywaniu czarów, do tworzenia których używamy magicznej posypki oraz rozrzuconych
po świecie gry run. To także swego rodzaju powrót, ponieważ Brave Giant
zastosowało wcześniej taki zabieg w Tiny Tales. Jednakże w Królewskich
Opowieściach 4 już na dzień dobry mamy dwa gotowe zaklęcia, a środkowy etap naszej
podróży pokonamy bez dostępu do zasobów czarodziejskiej księgi.
W
casualowym ramach mieści się również oprawa wizualna, która oferuje skromniutkie
animacje postaci i zwyczajowo dopracowane pod względem szczegółów lokacje.
Scenerie, jakie zwiedzimy przemierzając skłócone uniwersum, są dość
zróżnicowane, lecz często posiadają wspólny mianownik. Otóż zauważyłam, że
zdecydowano się operować głównie lekko stonowaną paletą barw. Dominacja takiej
kolorystyki nawet pasuje do charakteru opowieści, skoro Pięć Królestw aktualnie
boryka się z kłopotami. A i muzyka nieźle sobie radzi, zmieniając w razie
potrzeby nutę, by zabrzmieć łagodniej lub nieco nerwowo. Dubbing jest z kolei
domeną języka angielskiego, podczas kiedy polskie tłumaczenie dotyczy wyłącznie
warstwy tekstowej. Tak na marginesie, menu gry i napisy końcowe zawierają
literówkę w rodzimej wersji tytułu („Świetę” zamiast „Święte”) – rzecz jasna
nie odbiera to ochoty na zabawę, tyle że rzuca się w oczy, gdy uważniej
spojrzymy na logo.
Spośród
tych części cyklu, które miałam dotąd przyjemność poznać (2-4), moją ulubioną
nadal pozostaje druga odsłona. Czy wobec tego warto sięgnąć po Królewskie
Opowieści 4: Święte Przymierze? Jeśli zaliczacie się do grona miłośników HOPEK
i nie przeszkadza Wam grzeczne podążanie za uprzednio widzianymi pomysłami w obrębie
mechaniki, sądzę, że nie powinniście żałować. Jak już sygnalizowałam, produkcja
ta nie puka do bram zarezerwowanych dla swoich najlepszych krewniaków. Niemniej
to przyzwoity produkt, który starcza na około 4,5 godziny relaksującej rozrywki.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.