czwartek, 20 września 2018

My Brother Rabbit (PC) - recenzja



My Brother Rabbit to poruszający obraz radzenia sobie z problemami, w którym niewinna, acz kipiąca od kreatywności wyobraźnia okazuje się baśniową maścią na smutki realnego świata. Co więcej, polskie studio Artifex Mundi pokazuje tu, że nie potrzeba żadnych słów, by uzyskać należyty wydźwięk emocjonalny. Prym wiodą natomiast inne środki, w tym swoista symbolika, która zdaje też egzamin na polu logicznych zagadek.

Nie ukrywam, że twórczość katowickiego producenta i wydawcy jest mi bardzo bliska. To dzięki rodzimemu zespołowi rozsmakowałam się w zabawie typu hidden object. Ściślej rzecz ujmując, w grach HOPA, które żenią takie intensywne wypatrywanie fantów z elementami tradycyjnych point and clicków. Zachwyciwszy się swego czasu pierwszą odsłoną Enigmatis, zaczęłam regularnie sięgać po podobne tytuły. Nadal czerpię z nich mnóstwo frajdy, lecz nie zaprzeczę, że ta casualowa formuła niesie ze sobą pewne ograniczenia na gruncie innowacyjnych rozwiązań. Rozumiem więc, że firma Artifex Mundi zapragnęła śmielej wyjść poza swoje spécialité de la maison. A dokonała tego poprzez inicjatywę o nazwie amLab, uruchomioną w ramach prac nad różnymi gatunkami gier. Pierwszym owocem owego przedsięwzięcia, jaki to trafił do sprzedaży, jest właśnie My Brother Rabbit.


Fabuła omawianego projektu kręci się wokół pewnej rodziny, której szczęśliwa egzystencja zostaje zakłócona przez poważne zmartwienie. Mianowicie najmłodsza członkini tej familii zaczyna chorować i – niestety – nie jest to zwykłe przeziębienie, jakie można by przepędzić kilkudniowym leżeniem w domowych pieleszach. Uśmiech znika z twarzy beztroskiej dotąd dziewczynki, która doświadcza silnego bólu. Nietrudno zgadnąć, że biedaczkę czeka w konsekwencji hospitalizacja. Podczas gdy rodzice dwoją się i troją, by załatwić latorośli wszelkie badania lekarskie, starszy braciszek pacjentki spieszy z innego rodzaju wsparciem. Jako że siostrzyczka jest bardzo przywiązana do swojego pluszowego królika, chłopiec wpada na pomysł, by snuć wspólną opowieść z udziałem pociesznej zabawki. W tej wymyślonej historii owa maskotka przemierza zaś fantastyczne krainy, a to dlatego, by pomóc przyjaciółce – uroczej kwiatuszce.

Perypetie królika i kwiecistej istotki nie są chaotycznym zlepkiem scen, lecz jak najbardziej świadomą konstrukcyjnie narracją. W praktycznie wszystkim, co widzimy, tkwi głębszy i zarazem celowo łatwy do wychwycenia sens. Choć magiczne środowisko tętni feerią przyjemnych barw, życie nietuzinkowego duetu nie jest usłane różami. Czemu? Pluszak to bowiem nie tylko znany rodzeństwu przytulak, ale też bajkowa inkarnacja chłopca. Z kolei roślinka, która sama zapada na zdrowiu, jest tutejszym wcieleniem chorej siostry. Oboje odbywają wobec tego podróż po uniwersum istniejącym w dziecięcych umysłach, a zwiedzane scenerie odpowiadają poszczególnym fazom choroby i leczenia dziewczynki. Stąd natkniemy się dla przykładu na gigantyczne strzykawki czy niedźwiedziego doktora, który stoi przy dziwacznej aparaturze do wykonywania zabiegów medycznych. Swoje fantazyjne odbicie znajdą także inne fragmenty rzeczywistości. Nieprzypadkowo zatem królik zostanie otoczony morskimi wodami akurat wtedy, gdy chwilę wcześniej pokazano w prawdziwym świecie akwarium.


Podkreślić jednocześnie trzeba, że te osobliwe wojaże są nie tyle próbą całkowitego oderwania się od bolesnej codzienności, co jaśniejszym poniekąd spojrzeniem na trawiące rodzinę troski. Kochający brat zamierza w taki wszak sposób pocieszyć zarówno siostrę, jak i siebie samego. Co ważne, nie miałam problemów z dostrzeżeniem szczerych uczuć, które biją od głównych bohaterów oraz przedstawionej historii ogółem. I to pomimo faktu, że nie uświadczymy dialogów ani wywodów narratora. Dodać przy tym muszę, iż deweloperzy dobrze oddali charakter małoletniego postrzegania rzeczywistości. Perspektywy sprzyjającej przecież takim ucieczkom ku fikcyjnym i nierzadko abstrakcyjnym obrazom, w których rozmaite rzeczy potrafią nabrać wręcz magicznych kształtów.

Jak już wspomniałam, komunikacja słowna ustępuje w My Brother Rabbit miejsca obrazkowej, pomijając menu czy początkowy samouczek ze zwięzłym objaśnieniem obsługi. W związku z powyższym, pewne cele gracza, instrukcje do łamigłówek tudzież sprytnie zakamuflowane podpowiedzi przybierają stricte ilustracyjną postać. A skoro zahaczyłam o kwestie dotyczące rozgrywki, pociągnijmy dalej ten temat. Pod kątem mechaniki, Artifex Mundi proponuje nam zabawę w rytmie point and click, aczkolwiek mamy do czynienia z czymś w stylu pośredniego stadium pomiędzy HOPKĄ i rasową przygodówką. Śląscy twórcy nie odżegnują się od swojej dotychczasowej specjalizacji, przez co, tak na marginesie, produkcja przypomina również The Tiny Bang Story autorstwa rosyjskiego Colibri Games. Z tą podstawą różnicą, że polski tytuł wypada lepiej niż sympatyczna, lecz uboga od strony fabularnej pozycja z 2011 roku.


Grywalną arenę naszych zmagań stanowią płody dziecięcej wyobraźni. W trakcie eksploracji takich plansz pojawiają się ikonki z typem poszukiwanych gratów i kropkami symbolizującymi liczbę niezbędnych egzemplarzy. Gromadzenie owych przedmiotów wzbudza nieodparte skojarzenia z wyłapywaniem ukrytych obiektów, ponieważ skrupulatnie wodzimy wówczas oczami po lokacjach, wchodzących w skład aktualnie przerabianej krainy. Część rekwizytów wymaga wpierw dodatkowych interakcji, np. pojedynczej czynności czy uporania się z logiczną zagadką. Wśród łamigłówek, aktywowanych głównie zebranymi kompletami, znajdziemy takie zadania jak zapalanie kryształów według konkretnych sekwencji, przesuwanie kulek w labiryncie, ustawianie kół zębatych czy inne układankowe wariacje. Napotkane wyzwania nie zaliczają się do skomplikowanych, ale to plus, zwłaszcza że do gry mogą śmiało zasiąść młodsi odbiorcy. Nie mówiąc o tym, iż pasują do specyficznej, dziecięco-surrealistycznej estetyki.

Zastosowana konwencja nie oddziaływałaby tak mocno, gdyby nie świetna warstwa audiowizualna. Mimo że partie w świecie rzeczywistym sprowadzają się do krótkich, nieinteraktywnych scenek, potraktowano je z dużą starannością, nadając bardzo ładny, choć odmienny niż reszta gry styl (kreska, dobór kolorów itp.). Co jednak zrozumiałe, grafika rozkwita w pełni, kiedy poruszamy się po wyimaginowanych sferach. Po pierwsze, spędzimy tam większość czasu, no i oczywiście gramy, zamiast biernie obserwować ekran. Po drugie, fantastyczne scenerie operują znacznie bogatszą paletą barw i na każdym kroku częstują niecodziennymi pomysłami. Słowem, cudownie się na to wszystko patrzy! A i wybornie słucha, bo muzyka jest kolejną zaletą. Dla mnie to żadne zaskoczenie, gdyż skomponowaniem przygrywających w tle utworów zajął się Arkadiusz Reikowski, czyli sprawdzona marka, jeśli chodzi o soundtracki do gier (m.in. Kholat, Layers of Fear, cykl Eventide). Ścieżka dźwiękowa czaruje klimatycznymi melodiami, przykładowo podsycając nasze zaciekawienie malowniczym otoczeniem lub wtrącając w razie konieczności smutniejsze nuty.


Podsumowując, My Brother Rabbit dostarczyło mi nad wyraz satysfakcjonujących wrażeń. Wciągający gameplay, piękna oprawa wizualna, nastrojowa muzyka i prosta, lecz obdarzona drugim dnem oraz emocjonalnym ładunkiem historia – tych czterech godzin, jakich to potrzebowałam ukończenie produkcji, na pewno nie mogę uznać za stracone. Brawa dla deweloperów za przygotowanie tak urokliwego kawałka kodu, który powinien spodobać się graczom w różnym wieku.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję producentowi i wydawcy – firmie Artifex Mundi.

2 komentarze:

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.