Kto lubi
poniedziałki, ręka w górę! Hmmm, coś czuję, iż mój apel nie zaowocował mnóstwem
uniesionych dłoni. Dla wielu ludzi poniedziałek wiąże się przecież z otwarciem
serii dni roboczych, a tym samym końcem wolnego od pracy lub szkoły weekendu.
Nie sprzyja on zatem wybuchom nadmiernego optymizmu. Wyobraźcie jednak sobie,
że musicie stanąć przed koniecznością ciągłego przeżywania tego dnia. To
dopiero byłby koszmar! W takiej właśnie sytuacji znalazł się tytułowy bohater
przygodówki Randal’s Monday.
Co
ciekawe, główny zainteresowany nie dorabia pesymistycznej ideologii do
rozpoczynającego tydzień dnia. Szczerze powiedziawszy, Randal Hicks nie
przykłada zbytniej wagi do tego, czy akurat jest środa, czwartek bądź sobota.
Wprawdzie raczy wybrać się do roboty, ale nie grozi mu wygrana w ewentualnym
konkursie na pracownika miesiąca. Mimo wszystko nawet Randal nie potrafi
zachować całkowitej obojętności wobec faktu, iż po poniedziałku nie nastąpił
wtorek. W sumie sam jest sobie winien, a konkretnie jego lepkie rączki. Kłopoty
zaczęły się od niedzielnej popijawy w lokalnym barze, zorganizowanej w celu
uczczenia zaręczyn Sally i Matta, najlepszego przyjaciela protagonisty. Choć w
spotkaniu wzięły udział zaledwie trzy osoby, nie oszczędzano na
wysokoprocentowych napojach, wypijając dosłownie hurtowe ilości alkoholu. Pan
Hicks pozostał jednak na tyle przytomny, by zauważyć leżący na ziemi portfel
Matta. Szkoda tylko, iż nie pokwapił się do oddania właścicielowi zguby. Na
domiar złego, postanawia sprzedać schowany w portfelu pierścionek zaręczynowy.
Mężczyzna
nie musi długo czekać na rezultaty swojego postępowania, zwłaszcza że klejnot
najwyraźniej posiada złowrogą moc. Na skutek klątwy pierścienia Matt popełnia
samobójstwo, natomiast Randal wpada w dziwaczną pętlę czasową. Mianowicie
poczynania mężczyzny z poprzedniego poniedziałku mają wpływ na to, co dzieje
się w kolejnym pierwszym dniu tygodnia. W efekcie dochodzi do coraz bardziej
absurdalnych zdarzeń, zaś próby naprawienia zaistniałych problemów nierzadko
prowadzą do jeszcze poważniejszych komplikacji. Warto przy tym nadmienić, iż
taka fabularna konwencja pozwoliła twórcom w pomysłowy sposób zagospodarować
uniwersum produkcji. W poszczególnych rozdziałach, gdzie będziemy krążyć po dzielnicy
Randala, zostaną odblokowane nowe plansze, a znane wcześniej miejsca, osoby
itd. ulegną mniejszym bądź większym modyfikacjom. Jak łatwo zgadnąć, apogeum
szaleństwa funduje końcowa partia gry. Nie chcę zbytnio spoilerować, więc
zdradzę jedynie, iż wyściubimy wtedy nosa dość daleko poza rodzinne strony
naszego protegowanego.
Jedną
z głównych atrakcji przygodówki stanowi multum popkulturalnych odniesień, które
dostrzeżemy praktycznie wszędzie – w dialogach, wystroju lokacji czy wyglądzie
wybranych bohaterów. Motyw powtarzania jednego dnia słusznie przywodzi na myśl
„Dzień Świstaka”, a przykre konsekwencje, jakie pociągają za sobą próby
zniwelowania kłopotów, mogą wzbudzić lekkie skojarzenia z „Efektem motyla”,
tyle że produkcja autorstwa Nexus Game Studios utrzymana jest w sarkastycznej
tonacji w przeciwieństwie do filmu z Ashtonem Kutcherem. Wątek przeklętego
pierścienia również brzmi znajomo – twórcy otwarcie zresztą nawiązują do
„Władcy Pierścieni” podejmując temat owego klejnotu. Jeśli chodzi o jeszcze
bardziej dobitne przykłady, w pokoju Randala wiszą plakaty puszczające oko
fanom „Planety Małp”, „Z Archiwum X”, „Łowcy androidów”, „Sin City” i
przygodówki Day of Tentacle. Z kolei lokum bohatera mieści się przy ulicy
Threepwooda, czyli słynnego Guybrusha z cyklu Monkey Island. To oczywiście
zaledwie ułamek odwołań do różnych filmów, gier, literatury, a nawet muzyki.
Nostalgia,
jaką wzbudza Randal’s Monday, nie bazuje wyłącznie na cytatach. Otóż
deweloperom przyświecała idea opracowania przygodówki, która przypominałaby
starszych reprezentantów gatunku. Jednocześnie twórcy nie odgrodzili się murem
od młodszych produkcji, o czym świadczy obecność dwóch sposobów sterowania przy
pomocy myszy, noszących odpowiednio nazwy „old school” i „new school”. Pierwszy
z nich sprawia, że kliknięcie na hotspocie wywołuje rozwinięcie podręcznego
menu z różnymi akcjami. Co prawda podobny interfejs spotkałam w nowszych
pozycjach (m.in. w A New Beginning), ale jego korzenie sięgają połowy lat dziewięćdziesiątych
ubiegłego wieku, kiedy to swoją premierę miało Full Throttle. „New school” jest
już typowo współczesnym wynalazkiem, zaprojektowanym zgodnie z tendencją
ułatwiania graczom życia. W przypadku tego modelu obsługi, interakcja z
hotspotami zostaje ograniczona do dwóch czynności (głównej i drugorzędnej),
przypisanych poszczególnym przyciskom gryzonia.
Ducha
point and clicków z dawnych lat bezapelacyjnie wskrzesza poziom skomplikowania
napotkanych wyzwań, które obejmują przede wszystkim zadania oparte na właściwym
użyciu zgromadzonych przedmiotów oraz poprawnym doborze kwestii dialogowych.
Zaprawieni w bojach przygodówkowicze mogą otwierać szampana i wznosić toasty,
ponieważ Randal’s Monday jest naprawdę wymagającą pozycją. Mimo że zagadki zostały
na ogół dobrze zaprojektowane, trzeba przestawić się na nieszablonowy tok
myślenia, dużo wędrować pomiędzy lokacjami, solidnie wytężyć umysł, a także
uważnie rozglądać się za potencjalnie przydatnymi obiektami. Niestety, czasami
aż nadto pofolgowano sobie z trudnością rozgrywki, przez co produkcja wydała mi
się w kilku momentach nieco przekombinowana. Niezbyt miło wspominam też w
gruncie rzeczy jasne zadanie polegające na znalezieniu jednej roślinki. Tym, co
nie przypadło mi w owym fragmencie do gustu, był nadmierny pixel hunting,
aczkolwiek poniekąd można go interpretować jako swoisty ukłon w kierunku
klasyki.
W
związku z powyższym, docelową grupę odbiorców projektu stanowią osoby wychowane
na starej szkole przygodówek, lecz autorzy nie zignorowali faktu, iż po ich
tytuł chcieliby ewentualnie sięgnąć mniej doświadczeni gracze. Tak więc nie
zapomniano o istnieniu współczesnego udogodnienia w postaci podświetlania
aktywnych punktów na planszy. I dobrze, gdyż wykorzystywana w tym celu spacja
niejednokrotnie nam się przyda. No, może poza wcześniej wspomnianym szukaniem
roślinki – widok chmary ciasno ustawionych hotspotów raczej trudno uznać za
ułatwienie zabawy. Oprócz tego, na największych desperatów czeka wbudowany w
grę poradnik, dla którego zarezerwowano osobne stronice w specjalnym zeszycie,
służącym zarazem za ekwipunek.
Wizualnej
oprawy przygodówki nie nazwałabym klasyczną pięknością, ale też w żadnym
wypadku nie twierdzę, że jest brzydka. Ekipa z Nexus Game Studios słusznie
postąpiła decydując się na kreskówkowy styl 2D, któremu bliżej do animacji dla
starszych widzów niż cukierkowych bajek dla dzieci. Co istotne, taka grafika
pasuje do fabularnej warstwy Randal’s Monday. Zastrzeżeń nie mam ponadto
względem angielskiego dubbingu, ponieważ członkowie obsady generalnie
przyłożyli się do swoich zadań. Wartą odnotowania informacją jest zatrudnienie
do tytułowej roli Jeffa Andersona, który wystąpił w kultowych „Clerksach”
Kevina Smitha. Mało tego, w trakcie rozgrywki spotkamy Jaya i Cichego Boba, a
pierwszy z nich przemawia głosem Jasona Mewesa, czyli odtwórcy tej postaci w
filmach Smitha. Słabiej wypada za to muzyka, która przygrywa zakręconym
perypetion pana Hicksa. Chociaż melodie całkiem nieźle komponują się z
charakterem przygód Randala, nie zapadają zbytnio w pamięć ani nie grzeszą
różnorodnością. Poza tym, nie obraziłabym się, gdyby soundtrack zawierał
większą liczbę utworów.
Randal’s
Monday opowiada specyficzną historię i nie każdemu przypadnie do gustu duże
stężenie cynizmu oraz czarnego humoru. Jednakże w ogólnym rozrachunku
przygodówka od Nexus Game Studios jawi się jako solidny reprezentant gatunku
point and click, a jego ukończenie zajmie Wam więcej niż jeden krótki wieczór,
bo około 14 godzin. Owszem, nie jest to idealna produkcja, lecz powinna
zadowolić miłośników zwariowanych historii, skrzywionych dowcipów,
popkulturowych cytatów, a także zwolenników oldschoolowych przygodówek. Jeżeli
należycie do takich osób, nie będziecie żałować czasu spędzonego na odkręcaniu
kabały, w jaką wpakował się główny bohater.
---------------------------------------------------
Powyższa
recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w listopadzie
2014 roku na łamach portalu Save!Project.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.