niedziela, 2 września 2018

Randal’s Monday (PC) - recenzja



Kto lubi poniedziałki, ręka w górę! Hmmm, coś czuję, iż mój apel nie zaowocował mnóstwem uniesionych dłoni. Dla wielu ludzi poniedziałek wiąże się przecież z otwarciem serii dni roboczych, a tym samym końcem wolnego od pracy lub szkoły weekendu. Nie sprzyja on zatem wybuchom nadmiernego optymizmu. Wyobraźcie jednak sobie, że musicie stanąć przed koniecznością ciągłego przeżywania tego dnia. To dopiero byłby koszmar! W takiej właśnie sytuacji znalazł się tytułowy bohater przygodówki Randal’s Monday.

Co ciekawe, główny zainteresowany nie dorabia pesymistycznej ideologii do rozpoczynającego tydzień dnia. Szczerze powiedziawszy, Randal Hicks nie przykłada zbytniej wagi do tego, czy akurat jest środa, czwartek bądź sobota. Wprawdzie raczy wybrać się do roboty, ale nie grozi mu wygrana w ewentualnym konkursie na pracownika miesiąca. Mimo wszystko nawet Randal nie potrafi zachować całkowitej obojętności wobec faktu, iż po poniedziałku nie nastąpił wtorek. W sumie sam jest sobie winien, a konkretnie jego lepkie rączki. Kłopoty zaczęły się od niedzielnej popijawy w lokalnym barze, zorganizowanej w celu uczczenia zaręczyn Sally i Matta, najlepszego przyjaciela protagonisty. Choć w spotkaniu wzięły udział zaledwie trzy osoby, nie oszczędzano na wysokoprocentowych napojach, wypijając dosłownie hurtowe ilości alkoholu. Pan Hicks pozostał jednak na tyle przytomny, by zauważyć leżący na ziemi portfel Matta. Szkoda tylko, iż nie pokwapił się do oddania właścicielowi zguby. Na domiar złego, postanawia sprzedać schowany w portfelu pierścionek zaręczynowy.

Mężczyzna nie musi długo czekać na rezultaty swojego postępowania, zwłaszcza że klejnot najwyraźniej posiada złowrogą moc. Na skutek klątwy pierścienia Matt popełnia samobójstwo, natomiast Randal wpada w dziwaczną pętlę czasową. Mianowicie poczynania mężczyzny z poprzedniego poniedziałku mają wpływ na to, co dzieje się w kolejnym pierwszym dniu tygodnia. W efekcie dochodzi do coraz bardziej absurdalnych zdarzeń, zaś próby naprawienia zaistniałych problemów nierzadko prowadzą do jeszcze poważniejszych komplikacji. Warto przy tym nadmienić, iż taka fabularna konwencja pozwoliła twórcom w pomysłowy sposób zagospodarować uniwersum produkcji. W poszczególnych rozdziałach, gdzie będziemy krążyć po dzielnicy Randala, zostaną odblokowane nowe plansze, a znane wcześniej miejsca, osoby itd. ulegną mniejszym bądź większym modyfikacjom. Jak łatwo zgadnąć, apogeum szaleństwa funduje końcowa partia gry. Nie chcę zbytnio spoilerować, więc zdradzę jedynie, iż wyściubimy wtedy nosa dość daleko poza rodzinne strony naszego protegowanego.


Jedną z głównych atrakcji przygodówki stanowi multum popkulturalnych odniesień, które dostrzeżemy praktycznie wszędzie – w dialogach, wystroju lokacji czy wyglądzie wybranych bohaterów. Motyw powtarzania jednego dnia słusznie przywodzi na myśl „Dzień Świstaka”, a przykre konsekwencje, jakie pociągają za sobą próby zniwelowania kłopotów, mogą wzbudzić lekkie skojarzenia z „Efektem motyla”, tyle że produkcja autorstwa Nexus Game Studios utrzymana jest w sarkastycznej tonacji w przeciwieństwie do filmu z Ashtonem Kutcherem. Wątek przeklętego pierścienia również brzmi znajomo – twórcy otwarcie zresztą nawiązują do „Władcy Pierścieni” podejmując temat owego klejnotu. Jeśli chodzi o jeszcze bardziej dobitne przykłady, w pokoju Randala wiszą plakaty puszczające oko fanom „Planety Małp”, „Z Archiwum X”, „Łowcy androidów”, „Sin City” i przygodówki Day of Tentacle. Z kolei lokum bohatera mieści się przy ulicy Threepwooda, czyli słynnego Guybrusha z cyklu Monkey Island. To oczywiście zaledwie ułamek odwołań do różnych filmów, gier, literatury, a nawet muzyki.

Nostalgia, jaką wzbudza Randal’s Monday, nie bazuje wyłącznie na cytatach. Otóż deweloperom przyświecała idea opracowania przygodówki, która przypominałaby starszych reprezentantów gatunku. Jednocześnie twórcy nie odgrodzili się murem od młodszych produkcji, o czym świadczy obecność dwóch sposobów sterowania przy pomocy myszy, noszących odpowiednio nazwy „old school” i „new school”. Pierwszy z nich sprawia, że kliknięcie na hotspocie wywołuje rozwinięcie podręcznego menu z różnymi akcjami. Co prawda podobny interfejs spotkałam w nowszych pozycjach (m.in. w A New Beginning), ale jego korzenie sięgają połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to swoją premierę miało Full Throttle. „New school” jest już typowo współczesnym wynalazkiem, zaprojektowanym zgodnie z tendencją ułatwiania graczom życia. W przypadku tego modelu obsługi, interakcja z hotspotami zostaje ograniczona do dwóch czynności (głównej i drugorzędnej), przypisanych poszczególnym przyciskom gryzonia.

Ducha point and clicków z dawnych lat bezapelacyjnie wskrzesza poziom skomplikowania napotkanych wyzwań, które obejmują przede wszystkim zadania oparte na właściwym użyciu zgromadzonych przedmiotów oraz poprawnym doborze kwestii dialogowych. Zaprawieni w bojach przygodówkowicze mogą otwierać szampana i wznosić toasty, ponieważ Randal’s Monday jest naprawdę wymagającą pozycją. Mimo że zagadki zostały na ogół dobrze zaprojektowane, trzeba przestawić się na nieszablonowy tok myślenia, dużo wędrować pomiędzy lokacjami, solidnie wytężyć umysł, a także uważnie rozglądać się za potencjalnie przydatnymi obiektami. Niestety, czasami aż nadto pofolgowano sobie z trudnością rozgrywki, przez co produkcja wydała mi się w kilku momentach nieco przekombinowana. Niezbyt miło wspominam też w gruncie rzeczy jasne zadanie polegające na znalezieniu jednej roślinki. Tym, co nie przypadło mi w owym fragmencie do gustu, był nadmierny pixel hunting, aczkolwiek poniekąd można go interpretować jako swoisty ukłon w kierunku klasyki.


W związku z powyższym, docelową grupę odbiorców projektu stanowią osoby wychowane na starej szkole przygodówek, lecz autorzy nie zignorowali faktu, iż po ich tytuł chcieliby ewentualnie sięgnąć mniej doświadczeni gracze. Tak więc nie zapomniano o istnieniu współczesnego udogodnienia w postaci podświetlania aktywnych punktów na planszy. I dobrze, gdyż wykorzystywana w tym celu spacja niejednokrotnie nam się przyda. No, może poza wcześniej wspomnianym szukaniem roślinki – widok chmary ciasno ustawionych hotspotów raczej trudno uznać za ułatwienie zabawy. Oprócz tego, na największych desperatów czeka wbudowany w grę poradnik, dla którego zarezerwowano osobne stronice w specjalnym zeszycie, służącym zarazem za ekwipunek.

Wizualnej oprawy przygodówki nie nazwałabym klasyczną pięknością, ale też w żadnym wypadku nie twierdzę, że jest brzydka. Ekipa z Nexus Game Studios słusznie postąpiła decydując się na kreskówkowy styl 2D, któremu bliżej do animacji dla starszych widzów niż cukierkowych bajek dla dzieci. Co istotne, taka grafika pasuje do fabularnej warstwy Randal’s Monday. Zastrzeżeń nie mam ponadto względem angielskiego dubbingu, ponieważ członkowie obsady generalnie przyłożyli się do swoich zadań. Wartą odnotowania informacją jest zatrudnienie do tytułowej roli Jeffa Andersona, który wystąpił w kultowych „Clerksach” Kevina Smitha. Mało tego, w trakcie rozgrywki spotkamy Jaya i Cichego Boba, a pierwszy z nich przemawia głosem Jasona Mewesa, czyli odtwórcy tej postaci w filmach Smitha. Słabiej wypada za to muzyka, która przygrywa zakręconym perypetion pana Hicksa. Chociaż melodie całkiem nieźle komponują się z charakterem przygód Randala, nie zapadają zbytnio w pamięć ani nie grzeszą różnorodnością. Poza tym, nie obraziłabym się, gdyby soundtrack zawierał większą liczbę utworów.

Randal’s Monday opowiada specyficzną historię i nie każdemu przypadnie do gustu duże stężenie cynizmu oraz czarnego humoru. Jednakże w ogólnym rozrachunku przygodówka od Nexus Game Studios jawi się jako solidny reprezentant gatunku point and click, a jego ukończenie zajmie Wam więcej niż jeden krótki wieczór, bo około 14 godzin. Owszem, nie jest to idealna produkcja, lecz powinna zadowolić miłośników zwariowanych historii, skrzywionych dowcipów, popkulturowych cytatów, a także zwolenników oldschoolowych przygodówek. Jeżeli należycie do takich osób, nie będziecie żałować czasu spędzonego na odkręcaniu kabały, w jaką wpakował się główny bohater.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w listopadzie 2014 roku na łamach portalu Save!Project.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.