czwartek, 15 listopada 2018

Nick Bounty: A Case of the Crabs (PC) - recenzja



Gdy czasu na granie mało, a i tak człowieka do tego ciągnie, bardzo dobrym rozwiązaniem są wtedy szczególnie krótkie produkcje. Takie, by móc szybko ujrzeć finał i następnie wrócić do innych zajęć, czując jednocześnie satysfakcję z ukończenia kolejnego tytułu. Ostatnio sama miałam właśnie potrzebę odpalenia tego rodzaju pozycji, zaś mój wybór padł na darmowe A Case of the Crabs. Klasyczną przygodówkę, w której kryminalna afera kręci się wokół skorupiaków, acz to przede wszystkim obecność trupa popycha głównego bohatera do działania.

Nic dziwnego, że Nick Bounty, bo tak nazywa się nasz protagonista, nie zamierza bezczynnie czekać na dalszy rozwój wypadków. O wiele bardziej zaskakujące byłoby totalne olanie sprawy, zwłaszcza że mężczyzna wykonuje zawód prywatnego detektywa. Na dokładkę, Arthur Griffen, czyli wspomniany we wstępie nieboszczyk, leży w biurze pana Bounty’ego. A jak on tam się znalazł? Sam przyszedł – oczywiście jeszcze zanim stuknął w kalendarz. Ale po kolei. Otóż pewnego chłodnego dnia Nick stwierdza bowiem, iż kiepska pogoda nie sprzyja napływowi klientów. Arthur, który staje nagle u progu jego gabinetu, jawi się więc jako takie światełko w tunelu. Szkoda tylko, że ledwo zacznie mówić o swoim problemie, a ktoś znienacka zadaje facetowi śmiertelny cios nożem.


Po nieznanym zabójcy ani śladu, nie licząc narzędzia zbrodni, które to wystaje z pleców denata. A skoro ofiara sprzedawała kraby, dochodzenie detektywa obejmie lokalny handel owocami morza, włącznie z okolicznymi restauracjami. Nietrudno zgadnąć, że bohater wpadnie na trop podejrzanych przedsięwzięć. Jego śledztwo przedstawiono natomiast w konwencji kryminału noir z przymrużeniem oka. Usłyszymy zatem charakterystyczny dla typowych reprezentantów gatunku komentarz z offu, należący rzecz jasna do protagonisty. Ponadto, fabułę osadzono w czasach, gdy nie brakowało gangsterów pokroju Ala Capone. Niemniej są też humorystyczne akcenty, nie żałując odbiorcom okazji do uśmiechu.

Co się tyczy kwestii technicznych, studio Pinhead Games, które odpowiada za ten niezależny projekt, zaproponowało nam tradycyjnego point and clicka, obsługiwanego przy pomocy lewego przycisku myszy. Interfejs kłania się starym przygodówkom z ubiegłego wieku, a to dzięki panelowi u dołu ekranu. W lewej części owego menu mamy listę dostępnych interakcji (np. oglądanie, gadanie czy podnoszenie), podczas gdy prawą stronę zarezerwowano dla ekwipunku. Rozgrywka bazuje tutaj na prowadzeniu konwersacji, a także zbieraniu i używaniu różnych rekwizytów. Napotkane zagadki przedmiotowe nie zaliczają się do skomplikowanych, lecz żartobliwy scenariusz pociągnął za sobą parę takich pomysłów, które odbiegają od standardowej logiki. Jak napomknęłam wcześniej, zabawa nie trwa długo. Zaliczenie całości przy pierwszym podejściu powinno zająć średnio 45 minut.


A Case of the Crabs to flashowa produkcja z 2004 roku, która już w momencie premiery nie oferowała wizualnych fajerwerków. Dwuwymiarowa grafika nie wzbudza zachwytu, ale na szczęście nie straszy. Pomimo tego doceniam monochromatyczną kolorystykę, która pasuje do formuły czarnego kryminału i starego kina. Cieszy również otwierająca grę czołówka oraz zadowalająca warstwa audio, na jaką to złożyły się klimatyczne, przeważnie jazzowo-swingujące nuty, wespół z angielskim dubbingiem. Voice acting stanowi zresztą miłą niespodziankę sam w sobie, tym bardziej że mowa o nieodpłatnej przygodówce. Może i jakość nagrań nie błyszczy pełnym blaskiem, lecz poszczególni aktorzy wypadli przyzwoicie. A jako że całokształt okazał się sympatycznym doświadczeniem, planuję dać kiedyś szansę innym point and clickom spod szyldu Pinhead Games, w tym The Goat in the Grey Fedora – drugiej części serii z Nickiem Bountym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.