środa, 11 lipca 2018

"Dziewczyna z sąsiedztwa", Jack Ketchum - recenzja


Już od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem przeczytania słynnej powieści Jacka Ketchuma. Niemniej ewentualna lektura wzbudzała też we mnie trochę obaw, tym samym sprawiając, że ciągle odkładałam to na później. Bo choć „Dziewczyna z sąsiedztwa” jest ważnym dla gatunku grozy tytułem, taką właśnie pozycję wyrobiła sobie w dużej mierze dzięki ogromnemu i realistycznemu ładunkowi okrucieństwa. A gdy wreszcie nadrobiłam czytelnicze zaległości, przekonałam się, że książka ta faktycznie stanowi szokujące, brutalne i niemal tłamszące doświadczenie.

Amerykański pisarz od początku nie patyczkuje się z odbiorcami, gotowymi sięgnąć po jego utwór. Mianowicie pierwszoosobowy narrator, którym jest niejaki David, przytacza na dzień dobry pewne przykre wydarzenia, nie pomijając przy tym nieprzyjemnych detali. To sugestywne przykłady sytuacji, kiedy człowiek doznaje bardzo silnego bólu. Jednakże mężczyzna podaje owe przypadki, by równocześnie oświadczyć, że wcale nie są najgorszymi. W taki sposób autor poniekąd zapowiada zatem, że dopiero dosoli czytelnikowi. A dokona tego poprzez opowieść Davida – historię z jego życia, jaka miała miejsce latem roku 1958.

Co ciekawe, cofnięcie się do przeszłości skutkuje najpierw swego rodzaju podwójnym krokiem wstecz. Pierwsza, oczywista zresztą rzecz to fakt, że David ma wtedy raptem 13 lat i przez taką perspektywę przefiltrowane są minione czasy. Druga sprawa dotyczy natomiast tego, iż przez ileś stron Jack Ketchum zdaje się spuszczać z tonu. Obserwujemy bowiem zwyczajne amerykańskie przedmieścia, gdzie wszyscy dobrze się znają. Lokalne dzieciaki tworzą zwartą grupę, regularnie spędzając wspólnie wolne chwile. Istotną rolę w ich codziennej egzystencji odgrywa ponadto Ruth Chandler – sąsiadka Davida i matka trzech chłopaków z paczki bohatera: Donny’ego, Williego oraz Woofera. Kobieta spostrzegana jest przez tutejszą młodzież jako swoista kumpela, imponując ciętym językiem i różnymi anegdotami.

Ale nie myślcie, że Ketchum zapomniał o wstępnej obietnicy. Ten względny spokój to tylko cisza przed burzą, podrzucając nam gdzieniegdzie sygnały, które zwiastują późniejsze nieszczęścia. Do takich oznak zaliczają się przykładowo wzmianki o dziecięcych zabawach, jakie trudno uznać za niewinne. Albo sama Ruth, bynajmniej nie będąca wzorem do naśladowania, lecz wywierająca zgubny wpływ na nieletnich. Coraz częściej stajemy się też świadkami agresji kobiety wobec sióstr Loughlin – nastoletniej Meg i młodszej, niepełnosprawnej Susan, które od niedawna mieszkają u spokrewnionych z nimi Chandlerów. Synowie Ruth wtórują niestety matce, traktując porządne wszak dziewczęta z pogardą. David zaś mota się pomiędzy sympatią do Meg a chorobliwą fascynacją okrutnym zachowaniem pani Chandler, jej potomstwa i innych dzieci z ulicy.

Amerykański literat posługuje się prostym, acz nad wyraz wymownym piórem, by prowadzić czytelników przez fabułę i zagęszczać wraz z kolejnymi stronami atmosferę. Nawet te spokojniejsze fragmenty nierzadko wywoływały u mnie niepokój, w efekcie czego siedziałam przy książce prawie jak na szpilkach. Po prostu bałam się najgorszego, a po jego nadejściu niejednokrotnie czułam się wręcz sponiewierana przez moralną zgniliznę, jaka wyzierała z kart utworu. Nieuchronnie narastający dramat, który odbywa się za drzwiami domu Ruth, nabiera na pewnym etapie znamiona najprawdziwszego horroru, przeistaczając się w zwyrodniałe maltretowanie bliźniego. Groza tym bardziej wstrząsająca, bo realna – z udziałem zwykłych ludzi, a nie istot nadprzyrodzonych. Dodać trzeba, że fizycznej przemocy towarzyszy tutaj intensywne podłoże psychologiczne.

Te zabiegi, które niewątpliwie zwiększają przytłaczającą siłę oddziaływania całej historii, po części okazały się też jednak obosieczną bronią. W konsekwencji momentami odnosiłam wrażenie, że została przekroczona granica, zmuszając mnie do śledzenia chorego festynu sadyzmu. Dlatego nie wiem, kiedy zapoznam się z innymi tytułami od Jacka Ketchuma. Raczej nieprędko. Zbyt duży lęk przed potencjalną dawką podobnego hardcoru… Pomimo tego sądzę, iż pisarz osiągnął swój cel, tworząc „Dziewczynę z sąsiedztwa”. Otóż autorski komentarz, który zamyka powieść, zdradza, że jej powstanie podyktowane zostało wstrętem do tzw. bestii w ludzkiej skórze. Co więcej, relacja Davida zrodziła się także w wyniku inspiracji autentycznym przypadkiem znęcania się nad nastolatką. A czytając o takich okropieństwach, normalny człowiek odczuje przecież zgrozę, obrzydzenie, gniew oraz wstyd, że istnieją tego typu potwory… Pozwolę sobie jeszcze wtrącić, iż książkę otwiera rekomendacja ze strony Stephena Kinga, lecz przez zawarte tam spoilery najlepiej zostawić lekturę owego wstępu na koniec.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Dziewczyna z sąsiedztwa
Tytuł oryginalny: The Girl Next Door
Autor: Jack Ketchum
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 340

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.