Fallen Legion+
dobitnie pokazuje, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To swoisty zestaw
dwóch historii, które traktują o tej samej wojnie, pozwalając rozgościć się po
obu stronach barykady. A skoro ktoś toczy tak zażarte boje, łatwo odgadnąć, iż
poszczególne obozy są święcie przekonane co do własnych racji.
Marka
Fallen Legion, którą studio YummyYummyTummy powołało do życia przy współpracy z
Mintsphere, zaistniała w świadomości graczy latem 2017 roku, wkraczając na
rynek konsol. Wtedy to została wypuszczona pod postacią dwóch części, rozdzielonych
pomiędzy różne platformy. Fallen Legion: Sins of an Empire wylądowało bowiem na
PlayStation 4, natomiast pozycja o podtytule Flames of Rebellion pojawiła się w
wersji dla PlayStation Vita. I choć produkcje te ominęły mnie przy okazji
konsolowych premier, zachowałam owe gry w pamięci z myślą, iż dobrze byłoby
zobaczyć je kiedyś na PC. Dlatego ucieszyłam się, gdy twórcy postanowili upiec
dwie pieczenie na jednym ogniu, przygotowując zbiorcze wydanie dla posiadaczy
blaszaków.
Dwie strony
medalu
To,
od której odsłony zechcemy zacząć, pozostawiono naszej decyzji. Swoją drogą, wybranie
jednej kampanii nie stoi na przeszkodzie, by przerzucić się w międzyczasie na
drugą. A jeśli chodzi o fabułę gier, jakie znajdziemy w owym komplecie, przenosi
ona odbiorców do fantastycznego królestwa Fenumia, ukazując całą historię z
dwóch perspektyw. Sins of an Empire koncentruje się na księżniczce Cecille,
córce niedawno zmarłego władcy, która próbuje ogarnąć bałagan po tatuśku. Co
prawda rodziciel znacząco rozszerzył granice imperium, lecz sama dziedziczka
przyznaje, że taktyka nieustannych podbojów nie zdała egzaminu. Gospodarka leży
i kwiczy, a do tego ciągle trzeba z kimś się użerać, na czele z rebeliantami
pod wodzą generała Legatusa Laendura. Ów mężczyzna gra zresztą pierwsze
skrzypce we Flames of Rebellion. Niegdyś posłuszny rozkazom poprzedniego króla,
rzuca rękawicę jego następczyni, nie tolerując dla przykładu gadającej księgi,
która użycza księżniczce magicznego wsparcia.
Rozważne rachu-ciachu
Mimo
że Cecille dostaje enigmatyczne tomiszcze jako część rodzinnego spadku, z mocy
grymuaru skorzysta też rywal dziewczyny, co zostało dobrze uzasadnione przez
warstwę narracyjną. Pora jednak zająć się bliżej mechaniką, którą zrealizowano
w konwencji wciągającej i dynamicznej gry akcji z drobnymi elementami RPG. Podczas
regularnych starć kierujemy przeważnie czwórką osobników: gwiazdą danej
kampanii (księżniczką lub generałem) oraz tzw. Exemplarami. Kim są ci ostatni? Ogólnie
rzecz ujmując, to swego rodzaju ucieleśnione koncepcje rozmaitych broni, m.in.
łuku, miecza i młota. Towarzyszą nam dzięki magii księgi, przybierając postać
legendarnych wojowników. Owi kompani stopniowo zasilają szeregi drużyny, a – z
uwagi na ich zróżnicowane umiejętności – zazwyczaj dobierałam bieżącą ekipę tak, by na
polu bitwy mieć koksa do walki w zwarciu, zwinniejszego speca od szybkich cięć
i kogoś prującego z dystansu.
Exemplarzy
dysponują punktami ataku, które ładują się w trakcie potyczek, za wyjątkiem
momentów, kiedy uaktywniamy blok. Wydawane wojakom rozkazy kolejkują ich kroki
w łańcuchu u dołu ekranu, a jeśli nic nie zakłóci formowania takiego ciągu, wykonamy
uderzenie specjalne. Inaczej przedstawia się udział liderów grupy, czyli
Cecille bądź Laendura. Ci nie mają punktów ataku ani paska życia, w zamian
rzucając czarami, którym przydzielono oddzielne zasobniki many, zdobywanej
poprzez efektywne poczynania druhów. Podstawowe możliwości przywódcy to typowe
zaklęcie ofensywne, a także leczenie i wskrzeszanie Exemplarów. Dodam, że w
obecności obstawy szef jest praktycznie nietykalny. Niemniej gdy wszyscy żołdacy
zostaną odesłani do Krainy Wiecznych Łowów, jedno wrogie trafienie i po nas.
Stąd osamotnieni wchodzimy w stan desperackiego transu, który wymaga
energicznego molestowania stosownego przycisku, by zregenerować manę i prędko
odpalić czar bojowy albo przywrócić jednego z poległych do walki.
Generalnie
kluczem do sukcesu jest szybkie działanie, wespół z ciągłą czujnością oraz
zręcznością. Zaprojektowany przez deweloperów system nie należy do zbyt
skomplikowanych, ale droga ku perfekcji stanowi nie lada wyzwanie. Musimy wszak
starać się równocześnie tworzyć łańcuchy na potrzeby kombosów, czarować i skutecznie
blokować kąsanie przeciwników, co nawet przy mistrzostwie potrafi czasem napsuć
krwi. Zwłaszcza precyzyjne odparowywanie ciosów bywa dosyć trudną sprawą, kiedy
na monitorze panuje akurat sprzyjający chaosowi tłok. Ale jak już się oswoimy z
tutejszym gameplayem, zwycięstwa niejednokrotnie dostarczą nam sporo satysfakcji.
Szczególnie na widok klęski takich oponentów, którzy odznaczają się dużą krzepą
i nie dadzą sobie złoić skóry bez umiejętnego blokowania.
Szlachetne
kamyki i karty przeznaczenia
Nie
uświadczymy tu drzewek rozwoju ani levelowania, co może rozczarować fanów obfitych
statystyk. Mamy za to klejnoty, które zgarniamy wraz z kolejnymi postępami. Maksymalnie
przywdziejemy trzy kamienie, modyfikując cechy Exemplarów, a na dalszych
etapach zmieniając też domyślne zaklęcia lidera. Są jeszcze karty, które wyświetlają
się między bitkami i każą wskazać jedną z trzech opcji pod presją czasu. W ten
sposób zapewnimy dodatnie lub ujemne atrybuty dla naszych wojaków, profity do łańcucha
akcji, ewentualnie jakiś przydatny fant, przy czym takowe bonusy trwają
wyłącznie do końca bieżącej misji. Co istotne, karciany aspekt wiąże się z decyzjami
dotyczącymi wszelakich problemów (np. potencjalni szpiedzy, uszkodzenie mostu
czy brak spodziewanej dostawy ziarna). Wybory moralne rzutują na późniejszą transformację
Exemplarów do mocniejszej formy, informacje o morale wśród poddanych i pomniejsze
skrawki fabuły, a konkretnie zmiany na terenie królestwa, o jakich mówią napotkani
NPC-e.
Bez fajerwerków,
lecz na plusie
Trochę
szkoda, iż karteluszkowy system decyzji nie wpływa w większym stopniu na przebieg
fabularnych ścieżek. Obie gry z zestawu dają jednak w ogólnym rozrachunku radę
pod kątem narracji, aczkolwiek najsilniej chwytają przy początkach oraz gdzieś
koło finału (środkowe partie częściej angażowały mnie, że tak to określę,
bitewnie). Burzliwe losy Fenumii ozdobiono z kolei dwuwymiarową, mangową
stylistyką, której nie można odmówić starannej i przyjemnej dla oka kreski.
Wprawdzie dostrzegłam pewną powtarzalność w obrębie scenerii tudzież pośród niemilców,
ale ów fakt mnie nie drażnił, tym bardziej że Fallen Legion+ reprezentuje familię
„indyków”. Co się tyczy udźwiękowienia, muzyka nie obejmuje zbyt wielu utworów,
lecz z powodzeniem buduje odpowiedni do aktualnych wydarzeń klimat.
Reasumując,
Fallen Legion+ to warta poznania propozycja, choć „rolplejowi” puryści mogą
kręcić nosem na ograniczony pierwiastek z lubianego przez nich gatunku. Zdecydowanie
większy nacisk położono na żwawe naparzanie, ale w parze z intensywną akcją
idzie tutaj konieczność wykazania się szczyptą pomyślunku, bo bezrefleksyjne
maltretowanie pada czy klawiatury nie zaprowadzi nas ku glorii i chwale. Mimo
że ów komplet raczej nie uplasuje się w czołówce najlepszych produkcji, na
pewno zasługuje, by docenić jego solidny poziom. Dodatkowym atutem pecetowej
edycji jest model sprzedaży, który – w odróżnieniu od konsolowego debiutu –
umożliwia ogranie całości na jednej platformie.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.