czwartek, 4 stycznia 2018

Fallen Legion+ (PC) - recenzja



Fallen Legion+ dobitnie pokazuje, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To swoisty zestaw dwóch historii, które traktują o tej samej wojnie, pozwalając rozgościć się po obu stronach barykady. A skoro ktoś toczy tak zażarte boje, łatwo odgadnąć, iż poszczególne obozy są święcie przekonane co do własnych racji.

Marka Fallen Legion, którą studio YummyYummyTummy powołało do życia przy współpracy z Mintsphere, zaistniała w świadomości graczy latem 2017 roku, wkraczając na rynek konsol. Wtedy to została wypuszczona pod postacią dwóch części, rozdzielonych pomiędzy różne platformy. Fallen Legion: Sins of an Empire wylądowało bowiem na PlayStation 4, natomiast pozycja o podtytule Flames of Rebellion pojawiła się w wersji dla PlayStation Vita. I choć produkcje te ominęły mnie przy okazji konsolowych premier, zachowałam owe gry w pamięci z myślą, iż dobrze byłoby zobaczyć je kiedyś na PC. Dlatego ucieszyłam się, gdy twórcy postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, przygotowując zbiorcze wydanie dla posiadaczy blaszaków.


Dwie strony medalu

To, od której odsłony zechcemy zacząć, pozostawiono naszej decyzji. Swoją drogą, wybranie jednej kampanii nie stoi na przeszkodzie, by przerzucić się w międzyczasie na drugą. A jeśli chodzi o fabułę gier, jakie znajdziemy w owym komplecie, przenosi ona odbiorców do fantastycznego królestwa Fenumia, ukazując całą historię z dwóch perspektyw. Sins of an Empire koncentruje się na księżniczce Cecille, córce niedawno zmarłego władcy, która próbuje ogarnąć bałagan po tatuśku. Co prawda rodziciel znacząco rozszerzył granice imperium, lecz sama dziedziczka przyznaje, że taktyka nieustannych podbojów nie zdała egzaminu. Gospodarka leży i kwiczy, a do tego ciągle trzeba z kimś się użerać, na czele z rebeliantami pod wodzą generała Legatusa Laendura. Ów mężczyzna gra zresztą pierwsze skrzypce we Flames of Rebellion. Niegdyś posłuszny rozkazom poprzedniego króla, rzuca rękawicę jego następczyni, nie tolerując dla przykładu gadającej księgi, która użycza księżniczce magicznego wsparcia.

Rozważne rachu-ciachu

Mimo że Cecille dostaje enigmatyczne tomiszcze jako część rodzinnego spadku, z mocy grymuaru skorzysta też rywal dziewczyny, co zostało dobrze uzasadnione przez warstwę narracyjną. Pora jednak zająć się bliżej mechaniką, którą zrealizowano w konwencji wciągającej i dynamicznej gry akcji z drobnymi elementami RPG. Podczas regularnych starć kierujemy przeważnie czwórką osobników: gwiazdą danej kampanii (księżniczką lub generałem) oraz tzw. Exemplarami. Kim są ci ostatni? Ogólnie rzecz ujmując, to swego rodzaju ucieleśnione koncepcje rozmaitych broni, m.in. łuku, miecza i młota. Towarzyszą nam dzięki magii księgi, przybierając postać legendarnych wojowników. Owi kompani stopniowo zasilają szeregi drużyny, a – z uwagi na ich zróżnicowane umiejętności – zazwyczaj dobierałam bieżącą ekipę tak, by na polu bitwy mieć koksa do walki w zwarciu, zwinniejszego speca od szybkich cięć i kogoś prującego z dystansu.


Exemplarzy dysponują punktami ataku, które ładują się w trakcie potyczek, za wyjątkiem momentów, kiedy uaktywniamy blok. Wydawane wojakom rozkazy kolejkują ich kroki w łańcuchu u dołu ekranu, a jeśli nic nie zakłóci formowania takiego ciągu, wykonamy uderzenie specjalne. Inaczej przedstawia się udział liderów grupy, czyli Cecille bądź Laendura. Ci nie mają punktów ataku ani paska życia, w zamian rzucając czarami, którym przydzielono oddzielne zasobniki many, zdobywanej poprzez efektywne poczynania druhów. Podstawowe możliwości przywódcy to typowe zaklęcie ofensywne, a także leczenie i wskrzeszanie Exemplarów. Dodam, że w obecności obstawy szef jest praktycznie nietykalny. Niemniej gdy wszyscy żołdacy zostaną odesłani do Krainy Wiecznych Łowów, jedno wrogie trafienie i po nas. Stąd osamotnieni wchodzimy w stan desperackiego transu, który wymaga energicznego molestowania stosownego przycisku, by zregenerować manę i prędko odpalić czar bojowy albo przywrócić jednego z poległych do walki.

Generalnie kluczem do sukcesu jest szybkie działanie, wespół z ciągłą czujnością oraz zręcznością. Zaprojektowany przez deweloperów system nie należy do zbyt skomplikowanych, ale droga ku perfekcji stanowi nie lada wyzwanie. Musimy wszak starać się równocześnie tworzyć łańcuchy na potrzeby kombosów, czarować i skutecznie blokować kąsanie przeciwników, co nawet przy mistrzostwie potrafi czasem napsuć krwi. Zwłaszcza precyzyjne odparowywanie ciosów bywa dosyć trudną sprawą, kiedy na monitorze panuje akurat sprzyjający chaosowi tłok. Ale jak już się oswoimy z tutejszym gameplayem, zwycięstwa niejednokrotnie dostarczą nam sporo satysfakcji. Szczególnie na widok klęski takich oponentów, którzy odznaczają się dużą krzepą i nie dadzą sobie złoić skóry bez umiejętnego blokowania.


Szlachetne kamyki i karty przeznaczenia

Nie uświadczymy tu drzewek rozwoju ani levelowania, co może rozczarować fanów obfitych statystyk. Mamy za to klejnoty, które zgarniamy wraz z kolejnymi postępami. Maksymalnie przywdziejemy trzy kamienie, modyfikując cechy Exemplarów, a na dalszych etapach zmieniając też domyślne zaklęcia lidera. Są jeszcze karty, które wyświetlają się między bitkami i każą wskazać jedną z trzech opcji pod presją czasu. W ten sposób zapewnimy dodatnie lub ujemne atrybuty dla naszych wojaków, profity do łańcucha akcji, ewentualnie jakiś przydatny fant, przy czym takowe bonusy trwają wyłącznie do końca bieżącej misji. Co istotne, karciany aspekt wiąże się z decyzjami dotyczącymi wszelakich problemów (np. potencjalni szpiedzy, uszkodzenie mostu czy brak spodziewanej dostawy ziarna). Wybory moralne rzutują na późniejszą transformację Exemplarów do mocniejszej formy, informacje o morale wśród poddanych i pomniejsze skrawki fabuły, a konkretnie zmiany na terenie królestwa, o jakich mówią napotkani NPC-e.

Bez fajerwerków, lecz na plusie

Trochę szkoda, iż karteluszkowy system decyzji nie wpływa w większym stopniu na przebieg fabularnych ścieżek. Obie gry z zestawu dają jednak w ogólnym rozrachunku radę pod kątem narracji, aczkolwiek najsilniej chwytają przy początkach oraz gdzieś koło finału (środkowe partie częściej angażowały mnie, że tak to określę, bitewnie). Burzliwe losy Fenumii ozdobiono z kolei dwuwymiarową, mangową stylistyką, której nie można odmówić starannej i przyjemnej dla oka kreski. Wprawdzie dostrzegłam pewną powtarzalność w obrębie scenerii tudzież pośród niemilców, ale ów fakt mnie nie drażnił, tym bardziej że Fallen Legion+ reprezentuje familię „indyków”. Co się tyczy udźwiękowienia, muzyka nie obejmuje zbyt wielu utworów, lecz z powodzeniem buduje odpowiedni do aktualnych wydarzeń klimat.


Reasumując, Fallen Legion+ to warta poznania propozycja, choć „rolplejowi” puryści mogą kręcić nosem na ograniczony pierwiastek z lubianego przez nich gatunku. Zdecydowanie większy nacisk położono na żwawe naparzanie, ale w parze z intensywną akcją idzie tutaj konieczność wykazania się szczyptą pomyślunku, bo bezrefleksyjne maltretowanie pada czy klawiatury nie zaprowadzi nas ku glorii i chwale. Mimo że ów komplet raczej nie uplasuje się w czołówce najlepszych produkcji, na pewno zasługuje, by docenić jego solidny poziom. Dodatkowym atutem pecetowej edycji jest model sprzedaży, który – w odróżnieniu od konsolowego debiutu – umożliwia ogranie całości na jednej platformie.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję firmie PR Outreach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.