piątek, 26 stycznia 2018

Noir Chronicles: Miasto Zbrodni (PC) - recenzja


To nie było zwyczajne zlecenie, mimo że jak najbardziej wymagające śledczego talentu. Alfred Fox dostał wszak wezwanie o pomoc od kobiety, w której zakochał się niegdyś po uszy. Co prawda finalnie nie żyli długo i szczęśliwie z gromadką dzieciaków, lecz główny bohater Noir Chronicles nadal ma sentyment do dawnej kochanki. Nie wspominając o tym, że – jak przystało na przyzwoitego mężczyznę i zarazem prywatnego detektywa – nie powinien ignorować niewiasty w potrzebie.

Tak właśnie przedstawia się punkt wyjściowy dla fabuły casualowej gry Noir Chronicles: Miasto Zbrodni, którą do swojego wydawniczego katalogu włączyła firma Artifex Mundi z Katowic. Opracowaniem tytułu zajął się natomiast inny, również doświadczony w gatunku HOPA zespół, a konkretnie serbskie studio Brave Giant, odpowiedzialne przykładowo za serię Królewskie Opowieści. Jak pokazuje początkowy filmik, dziennikarka Barbara le Purr, bo to ona swego czasu rozpaliła zmysły Alfreda, rozwścieczyła kogoś wysoko postawionego do takiego stopnia, że ten nasyła na kobietę mordercę. Rozpaczliwy telefon nieboraczki wciąga zaś w zaistniałą aferę pana Foxa, który, choć za późno dociera do domu reporterki, nie spocznie, póki nie dorwie wszystkich winnych. Zdeterminowany sprawdza zatem kolejne tropy i oczywiście nie zniechęci się tym, że zarobi po drodze kilka guzów. Wiadomo – takie ryzyko zawodowe.


Kryminalna opowieść

Miasto Zbrodni reprezentuje skromniejszą grupę HOPEK, która, w przeciwieństwie do większości pobratymców, przydziela rolę głównej i grywalnej postaci facetowi. Oprócz tego, perypetie Alfreda Foxa zaliczają się równocześnie do takiej mniej licznej kategorii point and clicków z ukrytymi obiektami, gdzie nie uświadczymy żadnych wątków fantastycznych. Kto przeszedł trochę tego rodzaju gier, zapewne zauważył, że ich twórcy często sięgają po elementy nadnaturalne – czy to w formie kluczowego suplementu do detektywistycznej lub przygodowej historii, czy też decydując się na typowe fantasy. Tymczasem Brave Giant funduje nam klasyczny kryminał, który kłania się przy okazji konwencji noir, aczkolwiek otula ją lżejszymi szatami niedzielnej rozrywki.

Co najistotniejsze, scenariusz potrafi zainteresować, a szybkie tempo akcji nie przeszkodziło w zadowalającym uzasadnieniu motywacji, jakimi kierują się najważniejsi bohaterowie. Przyjemne w ogólnym rozrachunku wrażenie pozostawia także po sobie rozdział bonusowy, który odblokujemy wraz z ukończeniem podstawowej ścieżki fabularnej. Podobnie jak sprawa Baśki, dodatkowa przygoda pozwala przejąć kontrolę nad panem Foxem i stawia mężczyznę przed kryminalną zagadką o osobistym charakterze. Niemniej rozgrywa się parę lat wcześniej, kiedy protagonista nie wykonywał jeszcze detektywistycznego fachu. Owszem, to krótki, bo 25-minutowy bonus, ale doceniam powiązanie go z trwającą około 3 godzin „podstawką” zarówno poprzez obecność Alfreda, jak i policjanta Conrada.


To, co dobre w HOPA

Jeśli chodzi o mechanizmy rozgrywki, ten aspekt Noir Chronicles podąża utartymi przez swoich krewniaków szlakami, przy czym od razu uściślam, że w pozytywnym sensie. Innymi słowy, sympatycy takiej zabawy otrzymają wciągający i odprężający koktajl scen HO, wszelkiego sortu minigierek logicznych oraz zadań opartych na używaniu przedmiotów, jakie trafiają do podręcznego ekwipunku. Plansze hidden object zdominowane zostały przez najpopularniejszy wariant z nazwami wypatrywanych rekwizytów, acz znalazło się też miejsce dla wstawek zawierających różne listy obrazkowe. Warto ponadto podkreślić, iż pamiętano o należytej integracji gameplayu z narracją. Stąd zostaniemy raz dla przykładu przesłuchani przez policję przy użyciu wykrywacza kłamstw, a kiedy indziej zmierzymy się z obserwacyjną minigierką, która nam samym każe przycisnąć jednego delikwenta do muru. Z kolei w kasynie nie zabraknie karcianej układanki, podczas gdy areszt zaowocuje pomysłową aluzją do serialu „Prison Break” („Skazany na śmierć”).

A co z oprawą audiowizualną?

W przypadku warstwy graficznej najlepiej spisują się ładnie i starannie odmalowane lokacje, które nie wzbudzają jakichkolwiek zastrzeżeń. Osadzenie akcji w jednym mieście oraz twarde trzymanie się rzeczywistości nie ograniczyło wyobraźni deweloperów, procentując dużym zróżnicowaniem wśród zwiedzanych miejscówek. Słabiej wypadają sylwetki bohaterów, które wyglądają co najwyżej średnio, zwłaszcza w zestawieniu z ubogimi animacjami. Przyczepiłabym się też trochę do aparycji Barbary, a to dlatego, że jej pucołowate lico nijak pasowało do wizerunku uwodzicielskiej femme fatale. Liczyłam bardziej na kogoś w typie subtelnej i chłodnej blondynki, która zdobi promującą grę ilustrację i przywodzi na myśl gwiazdy starego kina. Angielski voice-acting stoi za to na dobrym poziomie, a muzyka daje radę jako klimatyczne tło dla detektywistycznej historii z dawnych lat, lecz przydałoby się więcej dostępnych melodii.


Zdałeś, Alfredzie

Reasumując, Noir Chronicles: Miasto Zbrodni to przyzwoita pozycja spod znaku Hidden Object Puzzle Adventure. Wprawdzie nie wymyśla na nowo koła pod kątem mechaniki, ale robi właściwy użytek ze sprawdzonych rozwiązań. Gracze, którzy lubią takie produkcje i nie oczekują od nich rewolucyjnych idei, powinni więc dobrze bawić się w towarzystwie Alfreda Foxa. A co do samego protagonisty, dodam, iż ciekawej, czysto kryminalnej otoczce nie można odmówić potencjału dla ewentualnych kontynuacji, skoncentrowanych na innych śledztwach prywatnego detektywa.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.