sobota, 13 stycznia 2018

The Perils of Man (PC) - recenzja


Podróże w czasie to temat nie mniej oklepany niż święcące obecnie triumfy zombiaki. Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko popularnym motywom, a w szczególności takim, które sama lubię. Muszą jednak spełnić jeden bardzo ważny warunek, czyli posłużyć do opowiedzenia interesującej historii. Twórcom przygodówki The Perils of Man na szczęście udała się ta sztuka. Czasoprzestrzenne wojaże w ich ujęciu potrafią zaciekawić zarówno od strony czysto fabularnej, jak i samej rozgrywki.

Wyżej wymieniony tytuł powstał za sprawą szwajcarskiego studia IF Games, a także Billa Tillera i Gene’a Mocsy’ego. Nazwiska tych panów nie powinny brzmieć obco miłośnikom gatunku point and click, gdyż obaj twórcy współpracowali wcześniej przy przygodówkach A Vampyre Story oraz Ghost Pirates of Voojo Island. Oprócz tego, Mocsy odpowiada za ubiegłoroczne 1954: Alcatraz, natomiast Tiller zasilał przed laty szeregi firmy LucasArts, gdzie uczestniczył przy produkcji takich gier jak The Dig czy The Curse of Monkey Island.

The Perils of Man przybliża nam perypetie nastoletniej Any Eberling, która wywodzi się ze znamienitej rodziny wynalazców. W historii owego klanu nie brakuje niestety smutnych kart, bowiem męscy członkowie rodu wsławili się nie tylko naukowymi osiągnięciami, lecz również zniknięciami w niewyjaśnionych okolicznościach. Taki los nie ominął też ojca głównej bohaterki, który przepadł bez wieści, gdy Ana miała zaledwie sześć lat. W chwili, kiedy poznajemy protagonistkę, ogląda ona program na temat enigmatycznych zaginięć wśród Eberlingów. Będąc z natury dociekliwą osobą, panna analizuje każdy szczegół audycji z nadzieją na zrozumienie sekretów tatusia. Zainteresowanie dziewczyny jeszcze bardziej podsyca wręczone przez matkę pudełko, w środku którego znajduje się dziwny fioletowy cylinder. Ponoć to prezent, jaki rodziciel zostawił dla niej na szesnaste urodziny.


Nic więc dziwnego, że rezolutne dziewczę nie zamierza odpuścić. Rozmowy z matulą nie owocują jednak zbyt wieloma informacjami, ponieważ kobieta nie otrząsnęła się z traumy po odejściu małżonka. Pani Eberling wierzy, że rodową posiadłość nawiedzają duchy, a jakby tego było mało, izoluje swoją latorośl od świata zewnętrznego. Niemniej Ana nie zaprzestaje myszkowania po domostwie, trafiając w końcu do tajnego laboratorium pełnego różnych wynalazków. Tam właśnie odkrywa oprzyrządowanie, które umożliwia podróże w czasie oraz szacowanie ryzyka. Jak łatwo zgadnąć, młoda heroina skorzysta z tego sprzętu, lecz uczyni to nie tyle w poszukiwaniu przygód, co z chęci dalszego zgłębiania rodzinnych tajemnic.

The Perils of Man cechuje się steampunkowym klimatem, wzbogaconym o drobną domieszkę dziwności, jakiej można doświadczyć w trakcie oglądania animacji Tima Burtona czy Henry’ego Selicka. Co prawda produkcja nie ucieka się do konwencji grozy tak jak niektóre obrazy tych reżyserów, ale w paru momentach pozwala poczuć się trochę nieswojo. Ana mieszka przecież w starej olbrzymiej posiadłości razem z nawiedzoną matką, zaś w początkowej fazie rozgrywki przyjdzie nam zwiedzać dom nocą podczas burzy, a także z latarką w dłoni. Cofając się do przeszłości, wylądujemy z kolei w miejscach, gdzie ma wkrótce dojść do niebezpiecznych incydentów.

Co istotne, motyw podróży w czasie posłużył autorom do tego, aby skłonić odbiorców do różnych przemyśleń. Czy ludzkość powinna zyskać dostęp do technologii, która pozwoliłaby dostrzec nawet najmniejsze zagrożenie? Jak wyglądałoby życie ze szczegółową wiedzą na temat przyszłości? A może to właśnie pierwiastek niepewności oraz podejmowanie ryzyka przesądzają o naszym człowieczeństwie? I czy czasami nie lepiej byłoby dopuścić do mniejszego zła w imię większego dobra? Takie i inne tego typu pytania stawia przed nami fabuła szwajcarskiej przygodówki. Jednocześnie deweloperzy pamiętali o delikatnym rozluźnieniu atmosfery, do czego przyczynia się głównie sympatyczny ptak Darwin. To obdarzony sztuczną inteligencją automat, który od pewnego momentu zacznie towarzyszyć pannie Eberling, a przez krótką chwilę będzie również grywalną postacią.


Jeśli chodzi o techniczne aspekty produkcji, mamy tutaj do czynienia z klasyczną przygodówką point and click, gdzie sterowanie odbywa się przy użyciu myszki. Każdy z łatwością opanuje obsługę, lecz trójwymiarowe środowisko i praca kamery w paru przypadkach utrudniły mi przejście do innego pomieszczenia bądź wypatrzenie aktywnego punktu. Same zagadki wypadają na szczęście całkiem nieźle, a ponadto zostały bardzo dobrze zintegrowane z fabułą, nie odrywając graczy od warstwy narracyjnej. W The Perils of Man dominują zadania inwentarzowe, ale zajmiemy się też konwersacjami oraz łamigłówkami. Dodatkową atrakcję stanowią specjalne okulary o nazwie Risk Atlas, w których posiadanie wejdzie nasza podopieczna. Dzięki owemu urządzeniu przełączymy się na tryb FPP i zobaczymy, jakie elementy otoczenia stwarzają potencjalne zagrożenie. Poskutkuje to popchnięciem fabuły do przodu, zdobyciem cennych informacji, a niekiedy i nowych przedmiotów.

Poszczególne wyzwania nie należą do zbytnio skomplikowanych, lecz trzeba nieco ruszyć głową i uważnie się rozglądać, zwłaszcza że nie uświadczymy opcji podświetlania hotspotów. Wprowadzono natomiast system podpowiedzi, aczkolwiek nie został on najlepiej przemyślany. O ile zawarte w grze porady są faktycznie przydatne, tak zawodzi trochę sposób ich ujawniania. Korzystając z owej pomocy, poznamy podpowiedzi do czynności przypisanych pomieszczeniu, gdzie akurat przebywamy. Jako że gra nie śledzi naszych postępów, musimy przeklikać informacje odnośnie tego, co już zrobiliśmy. Nie radzę przy tym się spieszyć, bo możemy przegapić wskazówkę, której rzeczywiście potrzebujemy. Nie jest to jakaś wielka wada, ale recenzencki obowiązek nie pozwala mi pominąć tego drobnego uchybienia.


Chociaż wizualna warstwa gry nie ustrzegła się nielicznych błędów związanych z przenikaniem tekstur, grafikę generalnie uznaję za zaletę. W tym miejscu po raz kolejny przywołam nazwisko Tima Burtona, a to dlatego, że specyficzny styl The Perils of Man wzbudza pewne skojarzenia z animacjami amerykańskiego twórcy. Perypetie Any wyglądają jak film dla małych dzieci, lecz jednocześnie mają w sobie ten swoisty powiew dziwacznego niepokoju. Ja w każdym razie taką konwencję kupuję, tym bardziej że deweloperzy nie pożałowali nam sprawnie wyreżyserowanych cut-scenek. Dobrze spisuje się również udźwiękowienie, bo muzyka współgra klimatycznie z akcją oraz lokacjami, a zatrudnieni lektorzy przyłożyli się do swojej pracy.

Historia młodej podróżniczki w czasie nie oferuje nadmiernie długiej rozgrywki, gdyż przejście całej gry zajęło mi około pięciu godzin. Taki wynik wydaje się zadowalający jak na tytuł, który dostarcza tylu pozytywnych wrażeń. Produkcja ze Szwajcarii od początku mnie wciągnęła, nie pozwalając od siebie odejść póki nie ujrzałam napisów końcowych. Reasumując, to solidny kawałek kodu, który nadaje się nie tylko dla obeznanych z przygodówkami odbiorców, ale i osób chcących dopiero spróbować swych sił w tym gatunku.



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w maju 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz ze względu na przynależność gatunkową gry, a także wysoką jakość tytułu, zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.