Podróże w czasie
to temat nie mniej oklepany niż święcące obecnie triumfy zombiaki. Nie
zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko popularnym motywom, a w
szczególności takim, które sama lubię. Muszą jednak spełnić jeden bardzo ważny
warunek, czyli posłużyć do opowiedzenia interesującej historii. Twórcom
przygodówki The Perils of Man na szczęście udała się ta sztuka.
Czasoprzestrzenne wojaże w ich ujęciu potrafią zaciekawić zarówno od strony
czysto fabularnej, jak i samej rozgrywki.
Wyżej
wymieniony tytuł powstał za sprawą szwajcarskiego studia IF Games, a także
Billa Tillera i Gene’a Mocsy’ego. Nazwiska tych panów nie powinny brzmieć obco
miłośnikom gatunku point and click, gdyż obaj twórcy współpracowali wcześniej
przy przygodówkach A Vampyre Story oraz Ghost Pirates of Voojo Island. Oprócz
tego, Mocsy odpowiada za ubiegłoroczne 1954: Alcatraz, natomiast Tiller zasilał
przed laty szeregi firmy LucasArts, gdzie uczestniczył przy produkcji takich
gier jak The Dig czy The Curse of Monkey Island.
The
Perils of Man przybliża nam perypetie nastoletniej Any Eberling, która wywodzi
się ze znamienitej rodziny wynalazców. W historii owego klanu nie brakuje
niestety smutnych kart, bowiem męscy członkowie rodu wsławili się nie tylko
naukowymi osiągnięciami, lecz również zniknięciami w niewyjaśnionych
okolicznościach. Taki los nie ominął też ojca głównej bohaterki, który przepadł
bez wieści, gdy Ana miała zaledwie sześć lat. W chwili, kiedy poznajemy
protagonistkę, ogląda ona program na temat enigmatycznych zaginięć wśród
Eberlingów. Będąc z natury dociekliwą osobą, panna analizuje każdy szczegół
audycji z nadzieją na zrozumienie sekretów tatusia. Zainteresowanie dziewczyny
jeszcze bardziej podsyca wręczone przez matkę pudełko, w środku którego
znajduje się dziwny fioletowy cylinder. Ponoć to prezent, jaki rodziciel
zostawił dla niej na szesnaste urodziny.
Nic
więc dziwnego, że rezolutne dziewczę nie zamierza odpuścić. Rozmowy z matulą
nie owocują jednak zbyt wieloma informacjami, ponieważ kobieta nie otrząsnęła
się z traumy po odejściu małżonka. Pani Eberling wierzy, że rodową posiadłość
nawiedzają duchy, a jakby tego było mało, izoluje swoją latorośl od świata
zewnętrznego. Niemniej Ana nie zaprzestaje myszkowania po domostwie, trafiając w
końcu do tajnego laboratorium pełnego różnych wynalazków. Tam właśnie odkrywa
oprzyrządowanie, które umożliwia podróże w czasie oraz szacowanie ryzyka. Jak
łatwo zgadnąć, młoda heroina skorzysta z tego sprzętu, lecz uczyni to nie tyle
w poszukiwaniu przygód, co z chęci dalszego zgłębiania rodzinnych tajemnic.
The
Perils of Man cechuje się steampunkowym klimatem, wzbogaconym o drobną
domieszkę dziwności, jakiej można doświadczyć w trakcie oglądania animacji Tima
Burtona czy Henry’ego Selicka. Co prawda produkcja nie ucieka się do konwencji
grozy tak jak niektóre obrazy tych reżyserów, ale w paru momentach pozwala
poczuć się trochę nieswojo. Ana mieszka przecież w starej olbrzymiej
posiadłości razem z nawiedzoną matką, zaś w początkowej fazie rozgrywki
przyjdzie nam zwiedzać dom nocą podczas burzy, a także z latarką w dłoni.
Cofając się do przeszłości, wylądujemy z kolei w miejscach, gdzie ma wkrótce
dojść do niebezpiecznych incydentów.
Co
istotne, motyw podróży w czasie posłużył autorom do tego, aby skłonić odbiorców
do różnych przemyśleń. Czy ludzkość powinna zyskać dostęp do technologii, która
pozwoliłaby dostrzec nawet najmniejsze zagrożenie? Jak wyglądałoby życie ze
szczegółową wiedzą na temat przyszłości? A może to właśnie pierwiastek
niepewności oraz podejmowanie ryzyka przesądzają o naszym człowieczeństwie? I
czy czasami nie lepiej byłoby dopuścić do mniejszego zła w imię większego
dobra? Takie i inne tego typu pytania stawia przed nami fabuła szwajcarskiej
przygodówki. Jednocześnie deweloperzy pamiętali o delikatnym rozluźnieniu
atmosfery, do czego przyczynia się głównie sympatyczny ptak Darwin. To
obdarzony sztuczną inteligencją automat, który od pewnego momentu zacznie
towarzyszyć pannie Eberling, a przez krótką chwilę będzie również grywalną
postacią.
Jeśli
chodzi o techniczne aspekty produkcji, mamy tutaj do czynienia z klasyczną
przygodówką point and click, gdzie sterowanie odbywa się przy użyciu myszki.
Każdy z łatwością opanuje obsługę, lecz trójwymiarowe środowisko i praca kamery
w paru przypadkach utrudniły mi przejście do innego pomieszczenia bądź
wypatrzenie aktywnego punktu. Same zagadki wypadają na szczęście całkiem
nieźle, a ponadto zostały bardzo dobrze zintegrowane z fabułą, nie odrywając
graczy od warstwy narracyjnej. W The Perils of Man dominują zadania
inwentarzowe, ale zajmiemy się też konwersacjami oraz łamigłówkami. Dodatkową
atrakcję stanowią specjalne okulary o nazwie Risk Atlas, w których posiadanie
wejdzie nasza podopieczna. Dzięki owemu urządzeniu przełączymy się na tryb FPP
i zobaczymy, jakie elementy otoczenia stwarzają potencjalne zagrożenie.
Poskutkuje to popchnięciem fabuły do przodu, zdobyciem cennych informacji, a
niekiedy i nowych przedmiotów.
Poszczególne
wyzwania nie należą do zbytnio skomplikowanych, lecz trzeba nieco ruszyć głową
i uważnie się rozglądać, zwłaszcza że nie uświadczymy opcji podświetlania
hotspotów. Wprowadzono natomiast system podpowiedzi, aczkolwiek nie został on
najlepiej przemyślany. O ile zawarte w grze porady są faktycznie przydatne, tak
zawodzi trochę sposób ich ujawniania. Korzystając z owej pomocy, poznamy
podpowiedzi do czynności przypisanych pomieszczeniu, gdzie akurat przebywamy.
Jako że gra nie śledzi naszych postępów, musimy przeklikać informacje odnośnie
tego, co już zrobiliśmy. Nie radzę przy tym się spieszyć, bo możemy przegapić
wskazówkę, której rzeczywiście potrzebujemy. Nie jest to jakaś wielka wada, ale
recenzencki obowiązek nie pozwala mi pominąć tego drobnego uchybienia.
Chociaż
wizualna warstwa gry nie ustrzegła się nielicznych błędów związanych z
przenikaniem tekstur, grafikę generalnie uznaję za zaletę. W tym miejscu po raz
kolejny przywołam nazwisko Tima Burtona, a to dlatego, że specyficzny styl The
Perils of Man wzbudza pewne skojarzenia z animacjami amerykańskiego twórcy.
Perypetie Any wyglądają jak film dla małych dzieci, lecz jednocześnie mają w
sobie ten swoisty powiew dziwacznego niepokoju. Ja w każdym razie taką
konwencję kupuję, tym bardziej że deweloperzy nie pożałowali nam sprawnie
wyreżyserowanych cut-scenek. Dobrze spisuje się również udźwiękowienie, bo
muzyka współgra klimatycznie z akcją oraz lokacjami, a zatrudnieni lektorzy
przyłożyli się do swojej pracy.
Historia
młodej podróżniczki w czasie nie oferuje nadmiernie długiej rozgrywki, gdyż
przejście całej gry zajęło mi około pięciu godzin. Taki wynik wydaje się
zadowalający jak na tytuł, który dostarcza tylu pozytywnych wrażeń. Produkcja
ze Szwajcarii od początku mnie wciągnęła, nie pozwalając od siebie odejść póki
nie ujrzałam napisów końcowych. Reasumując, to solidny kawałek kodu, który
nadaje się nie tylko dla obeznanych z przygodówkami odbiorców, ale i osób
chcących dopiero spróbować swych sił w tym gatunku.
---------------------------------------------------
Powyższa
recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w maju
2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz ze względu na
przynależność gatunkową gry, a także wysoką jakość tytułu, zdecydowałam się
zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.