czwartek, 4 lipca 2019

"Uwierzyć w miłość", Diana Palmer - recenzja


Zmysłowy ranczer lekarstwem na złamane serce? Czemu nie? Jak to jednak czasem bywa z przyjmowaniem różnych medykamentów, takowa kuracja co nieco przy okazji podszczypie i zmusi do przełknięcia paru gorzkich pigułek. Maggie, główna bohaterka książki pt. „Uwierzyć w miłość”, przekona się o tym zresztą na własnej skórze.

Diana Palmer to amerykańska pisarka, której literackie portfolio aż kipi od romantycznych historii. Omawiana dziś powieść stanowi zaś klasyczny przykład takiego repertuaru. Innymi słowy, dostajemy typowy romans, który po prostu trzyma się ram swojego gatunku i ani myśli robić dla przykładu wycieczek w stronę kryminału czy sensacji. A uczuciowe zawirowania dotyczą tu – jak na wstępie zasygnalizowałam – przede wszystkim Maggie Kirk oraz Clinta Raygena, czyli naszego pana kowboja.

Zakończywszy niedawno związek z wiarołomnym narzeczonym Philipem, młoda kobieta decyduje się na tymczasową zmianę otoczenia, do czego nakłania ją bliska przyjaciółka Janna, będąca również siostrą Clinta. Niemniej cel podróży – usytuowane na Florydzie ranczo rodu Raygenów – nie napawa Maggie nadmiernym entuzjazmem. Powód? Braciszek Janny, który solidnie zalazł niegdyś protagonistce za skórę. Wprawdzie mężczyzna, potrzebujący akurat sekretarki, gotów jest powierzyć tę posadę pannie Kirk, lecz dziewczyna boi się, iż dawne animozje znów dadzą o sobie znać.

Ledwo Maggie dotrze na miejsce, a już zorientuje się, że rzeczywistość nie odbiega pod pewnymi względami od jej przypuszczeń. Tak oto autorka wykorzystuje motyw zderzenia ludzi, którzy wciąż sobie dogryzają. W kontekście bohaterów śmiało można rzucić także hasłem „kto się lubi, ten się czubi”, bowiem wzajemne docinki idą tutaj w parze z fascynacją. Maggie złości się wszak na Clinta i nie omieszkuje odpyskować, acz nie pozostaje zupełnie obojętna na niemal diabelski urok faceta. On natomiast często słusznie irytuje swoim zachowaniem, nadto zgrywając aroganckiego samca alfa. Ale też niekiedy umie sprowokować w taki sposób, by spodobać się kobietom śniącym o ognistym facecie z inicjatywą.

Diana Palmer pokazuje na przykładzie protagonistów, że nie brak ludzi mających problemy z okazywaniem uczuć, a czasami nie bez winy pozostają w tej materii doświadczenia z przeszłości. Bądź co bądź, takie osoby – zamiast otwarcie pogadać o swoich emocjach – nawet same przed sobą nie potrafią się do pewnych rzeczy przyznać, wywołując w efekcie rozmaite spięcia. Co równie istotne, burzliwym relacjom bohaterów towarzyszy widoczna chemia między Maggie i Clintem. Autorka nie zapomniała zatem o tym niezbędnym w miłosnych opowieściach czynniku, a ponadto nie epatuje zagrywkami rodem z erotyków. Owszem, pojawiają się dość intymne chwile, lecz nie przekraczają granicy, za którą czyhałyby tzw. ginekologiczne detale.

By uniknąć niejasności, podkreślam – „Uwierzyć w miłość” nie jest książką, która aspirowałaby do nie wiadomo jak wysokich ocen czy do zaskakiwania odbiorców nieprzewidywalnymi zwrotami akcji. Ze świecą szukać zatem w tej pozycji ambitnych i oryginalnych pomysłów. Mimo wszystko nie żałuję, iż ją przeczytałam. Tytuł autorstwa pani Palmer sprawdził się jako totalnie niewymagająca rozrywka na lato, zwłaszcza że po ową lekturę sięgnęłam wtedy, gdy żar dosłownie lał się z nieba. Za plus uznaję też skromniutki rozmiar powieści, bo zbytnie wydłużanie przedstawionej historii mogłoby wywołać uczucie znużenia.


-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Uwierzyć w miłość
Tytuł oryginalny: Sweet Enemy
Autor: Diana Palmer
Wydawnictwo: HarperCollins Polska, Edipresse Polska (kolekcja „Sezon na miłość”)
Liczba stron: ok. 160

6 komentarzy:

  1. oj nie nie nie:D nie dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To typowa pozycja dla miłośniczek gatunku. Ja czasami ubarwiam sobie repertuar tego rodzaju historiami, acz zdarza mi się też trafiać na takie romanse, od których zupełnie się odbijam. "Uwierzyć w miłość" okazało się akurat jednym z tych przyjemniejszych tytułów, choć to oczywiście nic ambitnego. :)

      Usuń
    2. chyba najbardziej śmiesznym romansem jaki czytałam było coś z Harlequina, gdzie bohaterką była dziewica o chcicy dziweczki :D:D:D

      Usuń
    3. Świetne podsumowanie tej książki, o której wspominasz. :D Mnie z kolei trafiło się kiedyś coś o jakiejś misji dla królowej, gdzie bohaterom więcej czasu zabierało zabawianie się niż wykonywanie królewskiego zadania, zepchniętego na zdecydowanie dalszy plan. :)

      Usuń
  2. Ja tym razem podziękuję. Czasami sięgam po takie romansiki, ale jeszcze nie trafiłam na jakiś godny polecenia. Wolę od czasu do czasu sięgnąć po serię Opowieści Margit Sandemo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Margit Sandemo mam duży sentyment za "Sagę o Ludziach Lodu". :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.