wtorek, 9 października 2018

"Armagedon", Graham Masterton - recenzja


Graham Masterton to pisarz z bogatym dorobkiem, a w portfolio tegoż autora znajdziemy różnego rodzaju pozycje. Niemniej zdecydowanie królują u niego horrory i z taką konwencją jest więc przede wszystkim utożsamiany. Pierwsza powieść grozy spod pióra Mastertona, czyli „Manitou”, zadebiutowała na literackim rynku w 1976 roku. Dwa lata później miała zaś miejsce premiera filmowej adaptacji o tym samym tytule oraz z Tonym Curtisem w obsadzie. Co więcej, popularność książkowego pierwowzoru niewątpliwie zachęciła brytyjskiego twórcę, by dopisał kolejne rozdziały zapoczątkowanej przez siebie historii. Omawiany dziś „Armagedon” jest piątym tomem tego cyklu.

Choć z prozą Mastertona miałam już niejednokrotny kontakt, tak jakoś wyszło, że „Manitou” dotąd mnie omijał. Przygodę z serią rozpoczęłam dopiero od „Armagedonu”, lecz – na szczęście – autor zadbał o to, by nowi czytelnicy bez problemu odnaleźli się w lekturze. Pomimo obecności wcześniej wprowadzonych postaci, dostajemy kłopoty dedykowane tej konkretnej części, acz ich źródła nie będą obce dla zaznajomionych z poprzednimi odsłonami odbiorców. Angielski literat zgrabnie wplata też kluczowe informacje, które przypominają o najważniejszych – w kontekście całej sagi – wydarzeniach i bohaterach. Dlatego dowiemy się przykładowo o tym, w jakich okolicznościach doszło do pierwszej konfrontacji pomiędzy głównym złym – indiańskim szamanem Misquamacusem a Harrym Erskinem, cwaniaczkowatym i zarazem sympatycznym wróżbitą.

Jedna z pobudek, jakie kierują w tej książce Misquamacusem, to prywatna wendeta na wyżej wymienionym jasnowidzu, a także obdarzonej mediumistycznymi talentami Amelii. Nic dziwnego, skoro owa dwójka pokrzyżowała niegdyś czarownikowi szyki, uniemożliwiając realizację jego nadrzędnego celu. A jak wygląda ten nadal zresztą aktualny priorytet? Mówiąc bez ogródek, chodzi o zemstę na masową skalę. Za to, że biali ludzie wtargnęli przed wiekami na amerykańskie ziemie i dopuścili się okrucieństw wobec rdzennych mieszkańców owych terenów. Powracający z zaświatów Misquamacus pragnie tym razem wykonać swój plan przy pomocy duchów innych szamanów oraz istot rodem z indiańskich wierzeń. Wspólnymi siłami przystępują do szerzenia epidemii ślepoty wśród współczesnej ludności Stanów Zjednoczonych, co szybko wywołuje ogólnokrajowy chaos.

Autor płynnie przechodzi ze względnie spokojnych momentów do chwil zagrożenia i vice versa. Potrafi nagle uderzyć w bohaterów, dzięki czemu nieźle oddaje niespodziewany charakter zaistniałych kłopotów. Posługuje się przy tym treściwym i obrazowym językiem. Wprawdzie nie drżałam w trakcie lektury z przerażenia, lecz da się wyczuć stosowny klimacik. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to taki horror w nieco lżejszym wydaniu, aczkolwiek nie zabrakło szczypty makabry. Masterton pokusił się również o nienachalny humor – żadne tam parady komediowych gagów, ale po prostu trochę dość zabawnych tekstów. Oprócz tego, przedstawiona historia nosi znamiona thrillera katastroficznego. Utrata wzroku dotyka bowiem dla przykładu pilotów i kierowców, co ma wiadomy finał – spadające samoloty oraz kraksy na drogach. Pulę tego typu nieszczęść uzupełniają chociażby szabrownicy, akty przemocy czy awarie telekomunikacyjne.

Swoje trzy grosze do dynamicznego skądinąd tempa dokłada „skakanie” po różnych obszarach USA. Taki zabieg pociąga ponadto za sobą skupienie poszczególnych partii utworu nie tylko na Harrym i jego najbliższym w danym momencie otoczeniu. Co ciekawe, te rozdziały, w których pojawia się charyzmatyczny jasnowidz, przydzielają mężczyźnie rolę pierwszoosobowego narratora. Pozostałe napisano natomiast w trzeciej osobie, a brylujące w owych fragmentach persony to grupka pechowych biwakowiczów, zawodowo siadająca za kierownicą Jasmine, filmowy kaskader o imieniu Tyler i sam prezydent USA – David Perry. Oczywiście autor nie bez powodu koncentruje się na wątkach akurat tych bohaterów, gdyż ich ścieżki podążą na dalszym etapie fabuły we wspólnym kierunku.

„Armagedon” nie zalicza się do szczególnie oryginalnych ani tym bardziej ambitnych tytułów. Tak na marginesie, może i troszeczkę ograniczyłabym częstotliwość, z jaką indiańskie duchy gadają tu o odpłaceniu się za dawne krzywdy. Cóż, przynajmniej dobrze, że Graham Masterton zdołał w zadowalający sposób usprawiedliwić ich przemówienia przebiegiem wydarzeń. Co jednak najistotniejsze, powieść nie zawodzi w kategorii czysto rozrywkowej literatury. Poniekąd oferuje zatem wrażenia podobne do efektownych, letnich blockbusterów, które odpuszczają sobie skomplikowane i głębokie pod kątem psychologii scenariusze, a – mimo to – umieją zainteresować perypetiami swoich protagonistów.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Armagedon
Tytuł oryginalny: Manitou Armageddon / Blind Panic
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 352

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.