Graham Masterton
to pisarz z bogatym dorobkiem, a w portfolio tegoż autora znajdziemy różnego
rodzaju pozycje. Niemniej zdecydowanie królują u niego horrory i z taką konwencją
jest więc przede wszystkim utożsamiany. Pierwsza powieść grozy spod pióra Mastertona,
czyli „Manitou”, zadebiutowała na literackim rynku w 1976 roku. Dwa lata
później miała zaś miejsce premiera filmowej adaptacji o tym samym tytule oraz z
Tonym Curtisem w obsadzie. Co więcej, popularność książkowego pierwowzoru
niewątpliwie zachęciła brytyjskiego twórcę, by dopisał kolejne rozdziały
zapoczątkowanej przez siebie historii. Omawiany dziś „Armagedon” jest piątym
tomem tego cyklu.
Choć
z prozą Mastertona miałam już niejednokrotny kontakt, tak jakoś wyszło, że
„Manitou” dotąd mnie omijał. Przygodę z serią rozpoczęłam dopiero od „Armagedonu”,
lecz – na szczęście – autor zadbał o to, by nowi czytelnicy bez problemu
odnaleźli się w lekturze. Pomimo obecności wcześniej wprowadzonych postaci,
dostajemy kłopoty dedykowane tej konkretnej części, acz ich źródła nie będą
obce dla zaznajomionych z poprzednimi odsłonami odbiorców. Angielski literat
zgrabnie wplata też kluczowe informacje, które przypominają o najważniejszych –
w kontekście całej sagi – wydarzeniach i bohaterach. Dlatego dowiemy się
przykładowo o tym, w jakich okolicznościach doszło do pierwszej konfrontacji
pomiędzy głównym złym – indiańskim szamanem Misquamacusem a Harrym Erskinem,
cwaniaczkowatym i zarazem sympatycznym wróżbitą.
Jedna
z pobudek, jakie kierują w tej książce Misquamacusem, to prywatna wendeta na
wyżej wymienionym jasnowidzu, a także obdarzonej mediumistycznymi talentami Amelii.
Nic dziwnego, skoro owa dwójka pokrzyżowała niegdyś czarownikowi szyki,
uniemożliwiając realizację jego nadrzędnego celu. A jak wygląda ten nadal
zresztą aktualny priorytet? Mówiąc bez ogródek, chodzi o zemstę na masową skalę.
Za to, że biali ludzie wtargnęli przed wiekami na amerykańskie ziemie i
dopuścili się okrucieństw wobec rdzennych mieszkańców owych terenów.
Powracający z zaświatów Misquamacus pragnie tym razem wykonać swój plan przy
pomocy duchów innych szamanów oraz istot rodem z indiańskich wierzeń. Wspólnymi
siłami przystępują do szerzenia epidemii ślepoty wśród współczesnej ludności
Stanów Zjednoczonych, co szybko wywołuje ogólnokrajowy chaos.
Autor
płynnie przechodzi ze względnie spokojnych momentów do chwil zagrożenia i vice
versa. Potrafi nagle uderzyć w bohaterów, dzięki czemu nieźle oddaje
niespodziewany charakter zaistniałych kłopotów. Posługuje się przy tym
treściwym i obrazowym językiem. Wprawdzie nie drżałam w trakcie lektury z
przerażenia, lecz da się wyczuć stosowny klimacik. Zaryzykowałabym
stwierdzenie, że to taki horror w nieco lżejszym wydaniu, aczkolwiek nie
zabrakło szczypty makabry. Masterton pokusił się również o nienachalny humor –
żadne tam parady komediowych gagów, ale po prostu trochę dość zabawnych tekstów.
Oprócz tego, przedstawiona historia nosi znamiona thrillera katastroficznego.
Utrata wzroku dotyka bowiem dla przykładu pilotów i kierowców, co ma wiadomy
finał – spadające samoloty oraz kraksy na drogach. Pulę tego typu nieszczęść
uzupełniają chociażby szabrownicy, akty przemocy czy awarie telekomunikacyjne.
Swoje
trzy grosze do dynamicznego skądinąd tempa dokłada „skakanie” po
różnych obszarach USA. Taki zabieg pociąga ponadto za sobą skupienie
poszczególnych partii utworu nie tylko na Harrym i jego najbliższym w danym
momencie otoczeniu. Co ciekawe, te rozdziały, w których pojawia się
charyzmatyczny jasnowidz, przydzielają mężczyźnie rolę pierwszoosobowego
narratora. Pozostałe napisano natomiast w trzeciej osobie, a brylujące w owych
fragmentach persony to grupka pechowych biwakowiczów, zawodowo siadająca za
kierownicą Jasmine, filmowy kaskader o imieniu Tyler i sam prezydent USA –
David Perry. Oczywiście autor nie bez powodu koncentruje się na wątkach akurat
tych bohaterów, gdyż ich ścieżki podążą na dalszym etapie fabuły we wspólnym
kierunku.
„Armagedon”
nie zalicza się do szczególnie oryginalnych ani tym bardziej ambitnych tytułów.
Tak na marginesie, może i troszeczkę ograniczyłabym częstotliwość, z jaką
indiańskie duchy gadają tu o odpłaceniu się za dawne krzywdy. Cóż, przynajmniej
dobrze, że Graham Masterton zdołał w zadowalający sposób usprawiedliwić ich
przemówienia przebiegiem wydarzeń. Co jednak najistotniejsze, powieść nie
zawodzi w kategorii czysto rozrywkowej literatury. Poniekąd oferuje zatem
wrażenia podobne do efektownych, letnich blockbusterów, które odpuszczają sobie
skomplikowane i głębokie pod kątem psychologii scenariusze, a – mimo to –
umieją zainteresować perypetiami swoich protagonistów.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: Armagedon
Tytuł
oryginalny: Manitou Armageddon / Blind Panic
Autor:
Graham Masterton
Wydawnictwo:
Albatros
Liczba
stron: 352
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.