czwartek, 25 października 2018

"Infekcja", Graham Masterton - recenzja


Mimo że na kartach „Infekcji” pojawiają się między innymi upiorne zakonnice, Graham Masterton nie napisał tej powieści w ramach cyklu „Manitou” ot tak, dla hecy. Szósty tom słynnej serii grozy nie zapomina zatem o swoich podwalinach, czyli wątkach kręcących się wokół rdzennych mieszkańców Ameryki i ich wierzeń. Co prawda potężny szaman Misquamacus, główny antagonista sagi, nie pofatyguje się tym razem osobiście, lecz los wielu istnień ponownie zostaje postawiony na szali przez chęć zemsty ze strony indiańskich duchów.

Jakiego rodzaju wendeta dotyka w tej części serii współczesnych obywateli USA za krzywdy, które ich przodkowie wyrządzili Indianom podczas kolonizacji amerykańskich ziem? Zgodnie z tytułem książki, ów odwet przybiera formę choroby. Nietrudno zgadnąć, że ma ona bardzo nieprzyjemny przebieg. Do wstępnych bóli głowy i nudności szybko dochodzą olbrzymie krwotoki, co kończy się wyjątkowo bolesnym zgonem. Dobitnie pokazuje to zresztą mocne otwarcie utworu, bowiem autor od razu rzuca nas w centrum nerwowych wydarzeń. Mianowicie jesteśmy wtedy świadkami przywiezienia do szpitala w St. Louis dogorywającego pacjenta, który ma drgawki, obficie pluje krwią i wywrzaskuje dziwaczne rzeczy. I choć niedługo potem lekarze identyfikują pluskwy jako roznosicieli tajemniczego wirusa, za wszystkie sznurki pociągają tutaj oczywiście nadnaturalne siły, czyniąc robaki jedną ze swoich broni. Na domiar złego, śmiertelna zaraza zbiera coraz większe żniwo.

Brytyjski pisarz zdecydował się na dwutorową fabułę, by w końcowym etapie powieści doprowadzić do zgrabnego zespolenia równoległych wątków. W myśl zastosowanej struktury, Masterton naprzemiennie serwuje nam rozdziały poświęcone epidemiolożce Annie Grey oraz znanemu fanom cyklu wróżbicie – Harry’emu Erskine. Podobnie jak piąta odsłona pt. „Armagedon”, którą to miałam niedawno okazję przeczytać, „szóstka” nie poprzestaje na jednym sposobie narracji. Stąd partie kobiety opowiedziane zostały w trzeciej, a fragmenty mężczyzny w pierwszej osobie. Niemniej w dedykowanych lekarce rozdziałach najbardziej uderza fakt, iż stawiają na konwencję paranormalnego thrillera medycznego z wyraźną nutą grozy. Anna nie tylko zajmuje się wówczas badaniem wirusa, lecz także empirycznie doświadcza narastającej aury niesamowitości. A kiedy głos zostaje udzielony jasnowidzowi, historii bliżej do typowego horroru, przy czym sekcje te – z uwagi na wyluzowany charakter pana Erskine – cechują się dodatkowo szczyptą gawędziarskiego stylu.

Co szczególnie istotne, od pierwszych stron da się wyczuć jakby fatalistyczny nastrój. Innymi słowy, w powietrzu od początku wisi coś bardzo złego. Dotyczy to również tych momentów, które przydzielają rolę narratora dowcipnemu Harry’emu. Generalnie „Infekcja” jest straszniejsza od „Armagedonu”, oferując odbiorcom posępniejszą atmosferę niż poprzednik. Swoją drogą, dla uzyskania możliwie najlepszego klimatu warto oddać się samotnej lekturze w godzinach wieczorno-nocnych. Jednocześnie powieść została z niezłym skutkiem doprawiona elementami horroru satanistycznego, a w ich poczet wliczają się chociażby widmowe siostry zakonne, o których to wspomniałam na wstępie. Przyznać muszę, że autor zdołał tu przyrządzić sensowną fuzję nadprzyrodzonych zjawisk z różnych kultur – w tym przypadku indiańskiej i europejskiej. Najmniej spodobało mi się za to kilka scen, jakie podpinają się pod kategorię obrzydliwości. Ale taka już uroda pióra Mastertona, który, nawiasem mówiąc, potrafi jeszcze ostrzej pojechać po bandzie.

Cenię sobie książki z protagonistami, których można bez większego problemu polubić. A główni bohaterowie „Infekcji” zaliczają się na szczęście do takich person. Anna to przykład sumiennej pani doktor, której człowiek chętnie kibicuje. Zdolna, ambitna, pracowita, zaś osobista tragedia bynajmniej nie odbiera jej zapału do szukania leku przeciw chorobie. Odznacza się też otwartym umysłem, nie ignorując sygnałów nie z tego świata. Tymczasem Harry nie stracił w szóstej części przekornego czaru. Mimo że nie aspiruje do miana wzoru uczciwości, nie jest nikczemnikiem. Po prostu zgarnia kasę na wróżbach dla bogatych klientów z Florydy, pozwalając im się wygadać i przepowiadając przyszłość, jaką pragną usłyszeć. Co do drugoplanowych postaci, najciekawiej wypadł kumpel pana Erskine – Rick „Sharky” Beamer, który postanawia zarabiać na tępieniu owadów. To w sumie bratnia dusza Harry’ego, bo cwaniaczek, lecz wzbudzający pozytywne odczucia. A skoro cała powieść okazała się satysfakcjonującą rozrywką z półki grozy, prawdopodobnie nadrobię kiedyś zaległości, sięgając po tomy 1-4.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Infekcja
Tytuł oryginalny: Infection / Plague of the Manitou
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 344

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.