Mimo że na
kartach „Infekcji” pojawiają się między innymi upiorne zakonnice, Graham
Masterton nie napisał tej powieści w ramach cyklu „Manitou” ot tak, dla hecy.
Szósty tom słynnej serii grozy nie zapomina zatem o swoich podwalinach, czyli
wątkach kręcących się wokół rdzennych mieszkańców Ameryki i ich wierzeń. Co
prawda potężny szaman Misquamacus, główny antagonista sagi, nie pofatyguje się
tym razem osobiście, lecz los wielu istnień ponownie zostaje postawiony na
szali przez chęć zemsty ze strony indiańskich duchów.
Jakiego
rodzaju wendeta dotyka w tej części serii współczesnych obywateli USA za
krzywdy, które ich przodkowie wyrządzili Indianom podczas kolonizacji
amerykańskich ziem? Zgodnie z tytułem książki, ów odwet przybiera formę
choroby. Nietrudno zgadnąć, że ma ona bardzo nieprzyjemny przebieg. Do
wstępnych bóli głowy i nudności szybko dochodzą olbrzymie krwotoki, co kończy
się wyjątkowo bolesnym zgonem. Dobitnie pokazuje to zresztą mocne otwarcie
utworu, bowiem autor od razu rzuca nas w centrum nerwowych wydarzeń. Mianowicie
jesteśmy wtedy świadkami przywiezienia do szpitala w St. Louis dogorywającego pacjenta,
który ma drgawki, obficie pluje krwią i wywrzaskuje dziwaczne rzeczy. I choć
niedługo potem lekarze identyfikują pluskwy jako roznosicieli tajemniczego
wirusa, za wszystkie sznurki pociągają tutaj oczywiście nadnaturalne siły,
czyniąc robaki jedną ze swoich broni. Na domiar złego, śmiertelna zaraza zbiera
coraz większe żniwo.
Brytyjski
pisarz zdecydował się na dwutorową fabułę, by w końcowym etapie powieści doprowadzić
do zgrabnego zespolenia równoległych wątków. W myśl zastosowanej struktury,
Masterton naprzemiennie serwuje nam rozdziały poświęcone epidemiolożce Annie
Grey oraz znanemu fanom cyklu wróżbicie – Harry’emu Erskine. Podobnie jak piąta
odsłona pt. „Armagedon”, którą to miałam niedawno okazję przeczytać, „szóstka”
nie poprzestaje na jednym sposobie narracji. Stąd partie kobiety opowiedziane
zostały w trzeciej, a fragmenty mężczyzny w pierwszej osobie. Niemniej w
dedykowanych lekarce rozdziałach najbardziej uderza fakt, iż stawiają na konwencję
paranormalnego thrillera medycznego z wyraźną nutą grozy. Anna nie tylko zajmuje
się wówczas badaniem wirusa, lecz także empirycznie doświadcza narastającej aury
niesamowitości. A kiedy głos zostaje udzielony jasnowidzowi, historii bliżej do
typowego horroru, przy czym sekcje te – z uwagi na wyluzowany charakter pana
Erskine – cechują się dodatkowo szczyptą gawędziarskiego stylu.
Co
szczególnie istotne, od pierwszych stron da się wyczuć jakby fatalistyczny
nastrój. Innymi słowy, w powietrzu od początku wisi coś bardzo złego. Dotyczy
to również tych momentów, które przydzielają rolę narratora dowcipnemu Harry’emu.
Generalnie „Infekcja” jest straszniejsza od „Armagedonu”, oferując odbiorcom
posępniejszą atmosferę niż poprzednik. Swoją drogą, dla uzyskania możliwie
najlepszego klimatu warto oddać się samotnej lekturze w godzinach
wieczorno-nocnych. Jednocześnie powieść została z niezłym skutkiem doprawiona elementami
horroru satanistycznego, a w ich poczet wliczają się chociażby widmowe siostry
zakonne, o których to wspomniałam na wstępie. Przyznać muszę, że autor zdołał
tu przyrządzić sensowną fuzję nadprzyrodzonych zjawisk z różnych kultur – w tym
przypadku indiańskiej i europejskiej. Najmniej spodobało mi się za to kilka
scen, jakie podpinają się pod kategorię obrzydliwości. Ale taka już uroda pióra
Mastertona, który, nawiasem mówiąc, potrafi jeszcze ostrzej pojechać po
bandzie.
Cenię
sobie książki z protagonistami, których można bez większego problemu polubić. A
główni bohaterowie „Infekcji” zaliczają się na szczęście do takich person. Anna
to przykład sumiennej pani doktor, której człowiek chętnie kibicuje. Zdolna,
ambitna, pracowita, zaś osobista tragedia bynajmniej nie odbiera jej zapału do
szukania leku przeciw chorobie. Odznacza się też otwartym umysłem, nie
ignorując sygnałów nie z tego świata. Tymczasem Harry nie stracił w szóstej
części przekornego czaru. Mimo że nie aspiruje do miana wzoru uczciwości, nie
jest nikczemnikiem. Po prostu zgarnia kasę na wróżbach dla bogatych klientów z
Florydy, pozwalając im się wygadać i przepowiadając przyszłość, jaką pragną
usłyszeć. Co do drugoplanowych postaci, najciekawiej wypadł kumpel pana Erskine
– Rick „Sharky” Beamer, który postanawia zarabiać na tępieniu owadów. To w
sumie bratnia dusza Harry’ego, bo cwaniaczek, lecz wzbudzający pozytywne
odczucia. A skoro cała powieść okazała się satysfakcjonującą rozrywką z półki
grozy, prawdopodobnie nadrobię kiedyś zaległości, sięgając po tomy 1-4.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Infekcja
Tytuł oryginalny: Infection / Plague of the Manitou
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo:
Dom Wydawniczy REBIS
Liczba
stron: 344
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.