Śledząc rynek
gier HOPA, zauważyłam, iż wielu reprezentantów tego gatunku rozrosło się do
kilkuczęściowych serii. I chociaż Modern Tales: Czas Postępu to dopiero
pierwsze wcielenie marki, już teraz widać, że w przygodach Emily Patterson tkwi
spory potencjał do zrobienia kolejnych odsłon, wzorem licznego grona
casualowych pobratymców. Oby tak się stało, bo dziewczyna może być jak
najbardziej zadowolona ze swojego wirtualnego debiutu.
Produkcja,
którą studio Orchid Games wypuściło pod wydawniczym mecenatem firmy Artifex
Mundi, przedstawia odbiorcom historię osadzoną na początku XX wieku. Akcja gry
startuje w Paryżu, gdzie trwa akurat wystawa wynalazków, ściągając tam światową
elitę naukowców. W imprezie uczestniczy m.in. Emily Patterson, latorośl jednego
z umysłów ścisłych, który planuje dać pokaz swojego talentu. Nasza
protagonistka docenia zalety takiego wydarzenia oraz zdobyczy technologicznych
ogółem, aczkolwiek dostrzega równocześnie związane z tym ryzyko. Tego rodzaju komentarz
rzuca zresztą we wstępnym filmiku, zdradzając chęć walki ze złem.
(Nie)bezpieczny
świat nauki
Okazja
do odegrania roli prawdziwej heroiny nadarza się jeszcze prędzej niż panna
Patterson się spodziewała. Paryska wystawa zostaje bowiem w iście widowiskowy i
zarazem dramatyczny sposób przerwana, kończąc się zagadkowym zniknięciem
zgromadzonych wynalazców, włącznie z ojczulkiem Emilki. Dzielna dziewczyna nie
zamierza oczywiście biernie czekać na dalszy rozwój wypadków, a co za tym idzie
– wszczyna własne dochodzenie w owej sprawie. Wkrótce też wpada na trop
potencjalnego winowajcy, którym jest bogaty hrabia d’Albignac. Oficjalnie
mężczyzna słynie z finansowego wspierania ludzi nauki i sztuki, lecz istnieją silne
przesłanki, że ma swoje za uszami. Przypuszczalnie to taki człowiek, który nad
wyraz gorliwie traktuje popularne powiedzenie „kto bogatemu zabroni”.
Jak
wspomniałam wcześniej, Modern Tales wykazuje predyspozycje, by przerodzić się w
dłuższy cykl. A tym aspektem gry, który szczególnie utwierdził mnie w takim
przekonaniu, jest fabuła. I to nie tylko dlatego, że ostatnie minuty zawierają
pewną furtkę dla kontynuacji. Przede wszystkim kupiłam ten klimat wielkiej
przygody, a także ekscytacji różnorakimi wynalazkami. Dodam, iż odbywający się
tu wyścig z czasem nie przeszkodził wprowadzeniu generalnie lekkiej atmosfery. Nie
myślę o stricte komicznych, ale zwyczajnie sympatycznych momentach. Dotyczy to choćby
niektórych postaci autentycznych. Stąd uwadze Coco Chanel nie ujdzie strój
Emilii, gdyż ta ma w sobie coś z chłopczycy i nosi spodnie, mimo że u pań nadal
królują suknie oraz spódnice. Z kolei kurtuazja młodego Alberta Einsteina
sugeruje, iż Pattersonówna przyprawiła go chyba o szybsze bicie serca. Trzeba
również pochwalić twórców za dryg do zapadającej w pamięć obsady.
Angażująca i
estetyczna rozrywka
Dobrze
spisano się ponadto na polu gameplayu, który, tradycyjnie dla takiej formuły
zabawy, serwuje nam sekwencje hidden object oraz partie stylizowane na point
and clicki (inwentarzówki, wszelkiego sortu układanki itp.). Owszem, nie
uświadczyłam rewolucyjnych pomysłów, lecz z przyjemnością zaliczałam kolejne
zadania. Co istotne, rozgrywkę należycie dopasowano do scenariusza. Bo skoro mamy
styczność ze środowiskiem naukowców, to logiczne, że regularnie napotykamy jakieś
mechanizmy. Za przykład niech posłuży wizyta we francuskim lokum taty bohaterki.
Jak nadmieni nasza podopieczna, papa jest ciut sfiksowany na punkcie
zabezpieczeń, co uzasadnia obecność pewnych zagadek. Swoją drogą, częste w
HOPKACH przesuwanie węzłów też nieźle koresponduje z fabułą, pojawiając się
przy ogarnianiu spadochronu. Jeśli zaś chodzi o ukryte obiekty, deweloperzy
przygotowali klasyczne listy nazw bądź kształtów, plansze wymagające ciągłych
interakcji, plus jedną scenę fragmentaryczną (szukanie części większego
rekwizytu).
Podążając
śladem zaginionego ojca, Emily dużo się napodróżuje, począwszy od Francji,
poprzez Szwajcarię, a na ośnieżonej Syberii kończąc. Taka trasa zaprocentowała godziwą
różnorodnością w obrębie klimatycznych miejscówek, którym wypadałoby wręczyć
laurkę za tak piękne wykonanie, mnóstwo detali oraz intensywnych barw. Całkiem
sporo tutaj moich ulubionych, niebieskich odcieni, lecz graficy bynajmniej nie
zapominają o pozostałych kolorach. Miło patrzy się też na ładne i staranne, acz
bardzo skromnie animowane postaci, którym głosu użyczyli profesjonalni
angielscy lektorzy. Co do warstwy audio, nie zawodzą ani dźwięki otoczenia, ani
kompozycje Michała Ratkowskiego, częstujące nasze uszy raz bardziej napiętą, a
kiedy indziej pogodniejszą lub stateczną nutą.
Summa summarum
Modern
Tales: Czas Postępu (Modern Tales: Age of Invention) oferuje graczom wciągającą
i dynamiczną historię, która z powodzeniem podejmuje motyw ochrony wynalazków
przed nieodpowiednimi ludźmi. Panna Patterson da się lubić, wraz z resztą
pozytywnych bohaterów, a poza tym nikomu nie można zarzucić bycia mdłym. Nie rozczarowują również pozostałe części składowe produkcji, czyli oprawa audiowizualna
oraz zadania, z jakimi zmierzyłam się w przeciągu około 4 godzin, potrzebnych
do przejścia gry. Jeżeli moje nadzieje ziszczą się i ujrzymy w przyszłości sequel,
nie omieszkam sprawdzić takowej kontynuacji. A tymczasem fanów HOPEK zachęcam,
by zaprzyjaźnili się z odważną Emilią.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.