Porwano kolejno
jej babcię, siostrzenicę, a teraz brata... I co na to główna zainteresowana w
osobie botaniczki Mary Gilbert? Kobieta za każdym razem rusza krewnym na
ratunek, nie ustępując zapałem samemu Liamowi Neesonowi, który w pierwszej
„Uprowadzonej” tropił zbirów przetrzymujących jego filmową córkę. Rzecz jasna
Eventide 3 obywa się bez ostrego kopania tyłków, ale nie o to przecież tutaj
chodzi, tylko o urokliwą, casualową rozrywkę. W takim też właśnie rytmie Mary
dzielnie wykonuje swoją nową misję, którą, wzorem poprzednich części, spowija
słowiańska otoczka.
Eventide
3: Dziedzictwo Legend (Eventide 3: Legacy of Legends) wysyła naszą
protagonistkę na wizytę do jej starszego brata Johna, by znaleźć odpowiednie
miejsce dla Kwiatu Paproci. Niestety, ni stąd ni z owąd rozpętuje się
nawałnica, która znika równie nagle jak się pojawiła. Nie jest to bynajmniej
jedyny mocny akcent w ramach otwarcia historii, bo co gorsza, pan Gilbert
zostaje schwytany przez latające wężowate stwory, zwane Żmijami. Wredne gadziny
odfruwają hen daleko, lecz pomocy w tej materii udziela bohaterce ptakopodobny
Aitwar. Przy jego wsparciu kobieta dociera do położonego wśród chmur Wyraju,
gdzie musi zarówno ocalić Johna, jak i nie dopuścić do kataklizmu, stawiającego
na szali bezpieczeństwo całej ludzkości.
Fantastyczne
przygody Gilbertów
Choć
fabuła „trójki” nie przebiła najlepszej pod tym względem „dwójki”, nie zmienia
to faktu, że cykl ponownie częstuje odbiorców prostą, baśniową i przyjemną
historią. Grę pochwalić trzeba za konsekwentne operowanie zasobami
słowiańskiego folkloru. Widać, iż twórcy poszukują urozmaiceń, jednocześnie
zachowując wierność obranej konwencji. Nadal mamy funkcjonujący w teraźniejszości
świat magii, ale z zupełnie nową scenerią. Większość akcji rozgrywa się bowiem na
terenie podniebnej krainy, podczas gdy wcześniejsze odsłony nie zabierały Mary
aż tak wysoko. Co zrozumiałe, wykorzystano inne niż poprzednio postaci ze
wschodnioeuropejskich wierzeń. Prócz strzegącego domowego ogniska Aitwara i
siejących chaos Żmij (odpowiedników mitycznych Żmijów), kluczowe role otrzymali
jeszcze kontrolujący pogodę Chmurnicy oraz potężny bóg Perun.
Tytuł,
który powstał dzięki producencko-wydawniczej współpracy między ekipami z The
House of Fables i Artifex Mundi, nie omieszkuje przy okazji przemycić małej
wzmianki o tematyce ekologicznej. Jak jednak przed chwilą zasygnalizowałam, to
drobny, aczkolwiek bardzo istotny w kontekście czyichś poczynań motyw. Szerzej
rozwinięto natomiast wątek rodziny Gilbertów, tym samym sensownie
usprawiedliwiając częstą styczność grywalnej bohaterki ze zjawiskami
nadprzyrodzonymi. Co więcej, spodobało mi się zestawienie poglądów Mary i
Johna. Mimo że oboje są utalentowanymi ludźmi nauki, botaniczka poniekąd
poszerzyła horyzonty, akceptując istnienie magii. Specjalizujący się w
meteorologii mężczyzna reprezentuje odmienną postawę, a wydarzenia, w jakich
weźmie udział, zafundują mu swoistą lekcję. Słowem, John empirycznie przekona
się, że nie powinien wrzucać sfery nadnaturalnej wyłącznie do szuflady z
bajkami i zabobonami.
Smaczne,
klasyczne atrakcje
Co
się tyczy rozgrywki, Dziedzictwo Legend bazuje na sprawdzonych w gatunku HOPA
rozwiązaniach. Niemniej dobre koktajle, które składają się z przygodówkowych
partii i elementów hidden object, mają to do siebie, że potrafią sprawić dużo
frajdy bez rozrywania worka innowacyjnych pomysłów. Taką też pozycją jest
Eventide 3, acz troszeczkę szkoda, iż zrezygnowano z obecnych w „dwójce” wyborów.
Gameplay obejmuje zatem inwentarzówki i manipulacje wewnątrz ekwipunku, a także
szeroki wybór minigierek, np. odlewanie mikstury według proporcji, wyłapywanie
par, wzbogacające narrację historyjki obrazkowe czy testujące spostrzegawczość
bitwy runiczne. A skoro o wytężaniu wzroku mowa, brylują w tym oczywiście sceny
HO, wśród których dominują klasyczne plansze z nazwami różnorakich fantów lub
zaledwie jedną rzeczą, tyle że potrzebną w iluś egzemplarzach. Warto zarazem
nadmienić, że sekwencje te nie trącą banałem, niejednokrotnie serwując nam sprytnie
zakamuflowane przedmioty.
Trzecia
odsłona Eventide nie zawodzi pod kątem wizualnym, pozwalając nacieszyć się pięknymi,
bajkowymi lokacjami, którym nie można odmówić pieczołowitego wykonania, mnóstwa
detali i kolorów. Podzielony na pomniejsze wysepki Wyraj zwraca uwagę należytym
zróżnicowaniem, gdyż zwiedzimy dla przykładu intensywnie niebieskie więzienie z
lodu, bagnisty rewir Żmij oraz miejscówki skąpane w miękkich, pastelowych
chmurkach. Aparycja bohaterów generalnie wzbudza pozytywne odczucia, pomijając pewne
animacje, których oszczędność we właściwej części gry kontrastuje z płynnymi i
dynamicznymi cutscenkami. A muzyka? Ten aspekt wypada bez zarzutu, co nie dziwi
zważywszy na to, że usłyszymy nastrojowe kompozycje Arkadiusza Reikowskiego,
autora soundtracków do takich produkcji jak m.in. Kholat, Layers of Fear czy
Enigmatis 3.
Słowiański czar
wciąż żywy
Jeżeli
zaliczacie się do miłośników HOPEK, możecie śmiało sięgnąć po Eventide 3:
Dziedzictwo Legend. Mimo że moim ulubionym wcieleniem serii pozostaje druga
część o podtytule Lustro Czarnoksiężnika, trzy godziny z kwadransem, bo tyle
czasu przechodziłam grę, minęły jak z bicza strzelił. Perypetie Mary Gilbert,
która tym razem wybiera się do skrytej w podniebnych przestworzach krainy,
oferują odprężające i równocześnie angażujące zagadki, a także klimatyczną
oprawę audiowizualną, wespół z sympatyczną i opartą na słowiańskiej mitologii
fabułą.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.