poniedziałek, 2 października 2017

Eventide 3: Dziedzictwo Legend (PC) - recenzja


Porwano kolejno jej babcię, siostrzenicę, a teraz brata... I co na to główna zainteresowana w osobie botaniczki Mary Gilbert? Kobieta za każdym razem rusza krewnym na ratunek, nie ustępując zapałem samemu Liamowi Neesonowi, który w pierwszej „Uprowadzonej” tropił zbirów przetrzymujących jego filmową córkę. Rzecz jasna Eventide 3 obywa się bez ostrego kopania tyłków, ale nie o to przecież tutaj chodzi, tylko o urokliwą, casualową rozrywkę. W takim też właśnie rytmie Mary dzielnie wykonuje swoją nową misję, którą, wzorem poprzednich części, spowija słowiańska otoczka.

Eventide 3: Dziedzictwo Legend (Eventide 3: Legacy of Legends) wysyła naszą protagonistkę na wizytę do jej starszego brata Johna, by znaleźć odpowiednie miejsce dla Kwiatu Paproci. Niestety, ni stąd ni z owąd rozpętuje się nawałnica, która znika równie nagle jak się pojawiła. Nie jest to bynajmniej jedyny mocny akcent w ramach otwarcia historii, bo co gorsza, pan Gilbert zostaje schwytany przez latające wężowate stwory, zwane Żmijami. Wredne gadziny odfruwają hen daleko, lecz pomocy w tej materii udziela bohaterce ptakopodobny Aitwar. Przy jego wsparciu kobieta dociera do położonego wśród chmur Wyraju, gdzie musi zarówno ocalić Johna, jak i nie dopuścić do kataklizmu, stawiającego na szali bezpieczeństwo całej ludzkości.


Fantastyczne przygody Gilbertów

Choć fabuła „trójki” nie przebiła najlepszej pod tym względem „dwójki”, nie zmienia to faktu, że cykl ponownie częstuje odbiorców prostą, baśniową i przyjemną historią. Grę pochwalić trzeba za konsekwentne operowanie zasobami słowiańskiego folkloru. Widać, iż twórcy poszukują urozmaiceń, jednocześnie zachowując wierność obranej konwencji. Nadal mamy funkcjonujący w teraźniejszości świat magii, ale z zupełnie nową scenerią. Większość akcji rozgrywa się bowiem na terenie podniebnej krainy, podczas gdy wcześniejsze odsłony nie zabierały Mary aż tak wysoko. Co zrozumiałe, wykorzystano inne niż poprzednio postaci ze wschodnioeuropejskich wierzeń. Prócz strzegącego domowego ogniska Aitwara i siejących chaos Żmij (odpowiedników mitycznych Żmijów), kluczowe role otrzymali jeszcze kontrolujący pogodę Chmurnicy oraz potężny bóg Perun.

Tytuł, który powstał dzięki producencko-wydawniczej współpracy między ekipami z The House of Fables i Artifex Mundi, nie omieszkuje przy okazji przemycić małej wzmianki o tematyce ekologicznej. Jak jednak przed chwilą zasygnalizowałam, to drobny, aczkolwiek bardzo istotny w kontekście czyichś poczynań motyw. Szerzej rozwinięto natomiast wątek rodziny Gilbertów, tym samym sensownie usprawiedliwiając częstą styczność grywalnej bohaterki ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Co więcej, spodobało mi się zestawienie poglądów Mary i Johna. Mimo że oboje są utalentowanymi ludźmi nauki, botaniczka poniekąd poszerzyła horyzonty, akceptując istnienie magii. Specjalizujący się w meteorologii mężczyzna reprezentuje odmienną postawę, a wydarzenia, w jakich weźmie udział, zafundują mu swoistą lekcję. Słowem, John empirycznie przekona się, że nie powinien wrzucać sfery nadnaturalnej wyłącznie do szuflady z bajkami i zabobonami.


Smaczne, klasyczne atrakcje

Co się tyczy rozgrywki, Dziedzictwo Legend bazuje na sprawdzonych w gatunku HOPA rozwiązaniach. Niemniej dobre koktajle, które składają się z przygodówkowych partii i elementów hidden object, mają to do siebie, że potrafią sprawić dużo frajdy bez rozrywania worka innowacyjnych pomysłów. Taką też pozycją jest Eventide 3, acz troszeczkę szkoda, iż zrezygnowano z obecnych w „dwójce” wyborów. Gameplay obejmuje zatem inwentarzówki i manipulacje wewnątrz ekwipunku, a także szeroki wybór minigierek, np. odlewanie mikstury według proporcji, wyłapywanie par, wzbogacające narrację historyjki obrazkowe czy testujące spostrzegawczość bitwy runiczne. A skoro o wytężaniu wzroku mowa, brylują w tym oczywiście sceny HO, wśród których dominują klasyczne plansze z nazwami różnorakich fantów lub zaledwie jedną rzeczą, tyle że potrzebną w iluś egzemplarzach. Warto zarazem nadmienić, że sekwencje te nie trącą banałem, niejednokrotnie serwując nam sprytnie zakamuflowane przedmioty.

Trzecia odsłona Eventide nie zawodzi pod kątem wizualnym, pozwalając nacieszyć się pięknymi, bajkowymi lokacjami, którym nie można odmówić pieczołowitego wykonania, mnóstwa detali i kolorów. Podzielony na pomniejsze wysepki Wyraj zwraca uwagę należytym zróżnicowaniem, gdyż zwiedzimy dla przykładu intensywnie niebieskie więzienie z lodu, bagnisty rewir Żmij oraz miejscówki skąpane w miękkich, pastelowych chmurkach. Aparycja bohaterów generalnie wzbudza pozytywne odczucia, pomijając pewne animacje, których oszczędność we właściwej części gry kontrastuje z płynnymi i dynamicznymi cutscenkami. A muzyka? Ten aspekt wypada bez zarzutu, co nie dziwi zważywszy na to, że usłyszymy nastrojowe kompozycje Arkadiusza Reikowskiego, autora soundtracków do takich produkcji jak m.in. Kholat, Layers of Fear czy Enigmatis 3.


Słowiański czar wciąż żywy

Jeżeli zaliczacie się do miłośników HOPEK, możecie śmiało sięgnąć po Eventide 3: Dziedzictwo Legend. Mimo że moim ulubionym wcieleniem serii pozostaje druga część o podtytule Lustro Czarnoksiężnika, trzy godziny z kwadransem, bo tyle czasu przechodziłam grę, minęły jak z bicza strzelił. Perypetie Mary Gilbert, która tym razem wybiera się do skrytej w podniebnych przestworzach krainy, oferują odprężające i równocześnie angażujące zagadki, a także klimatyczną oprawę audiowizualną, wespół z sympatyczną i opartą na słowiańskiej mitologii fabułą.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.