Motyw duchów nie
jest zarezerwowany wyłącznie dla opowieści grozy – czy to krwawych horrorów,
czy ich subtelniejszych krewniaków, które stawiają na sugestywny klimat. Przypomina
o tym chociażby Nicholas Sparks, wykorzystując taki wątek w swoim spécialité de
la maison, czyli romantyczno-obyczajowej historii. Ogólna tematyka „Prawdziwego
cudu” nie odbiega bowiem od innych książek słynnego autora, za sprawą których
amerykański pisarz cieszy się sympatią mnóstwa czytelników.
Większość
akcji utworu rozgrywa się w fikcyjnym miasteczku Boone Creek na terenie
Karoliny Północnej, zrodzonym z inspiracji Sparksa amerykańskim hrabstwem
Pamlico. Tam właśnie trafia Jeremy Marsch, nowojorski dziennikarz śledczy, którego
specjalizację stanowią artykuły dotyczące zjawisk nadprzyrodzonych. Mężczyzną
nie kieruje bynajmniej chęć podążania za tanią sensacją ani ślepa fascynacja
wszystkim tym, co niezwykłe. To człowiek twardo stąpający po ziemi. Przekonany,
że pełni ze swoim publicystycznym piórem ważną służbę, znajduje naukowe
wyjaśnienia pewnych fenomenów, a także demaskuje potencjalnych oszustów wśród uzdrowicieli
i posiadaczy talentów mediumistycznych. Do Boone Creek sprowadza go zresztą praca
– Jeremy podejmuje się zadania rozgryzienia zagadki świateł, jakie nawiedzają
lokalny cmentarz.
Plotki
i legendy przypisują tajemnicze migotanie duchom, z których to skwapliwie uczyniono
turystyczną atrakcję. Ba, można nawet kupić specjalne koszulki! Tom Gherkin, tutejszy
burmistrz, liczy więc, że wizyta pana Marscha przyniesie odpowiednie profity,
najlepiej w postaci materiału promującego region. Tymczasem rzetelnemu żurnaliście
zależy po prostu na prawdzie i racjonalnym wytłumaczeniu zaistniałej sytuacji.
Dlatego nie tylko przetrząsa biblioteczne archiwa, lecz również pojawia się
wyekwipowany w sprzęt do tropienia aktywności paranormalnej, by dzięki temu wynik
jego badań był nie do podważenia przez entuzjastów takowych gadżetów. Jak
jednak wcześniej zasygnalizowałam, domniemane zjawy posłużyły autorowi za
swoisty środek do celu tudzież motor napędowy, który ściąga Jeremy’ego do Boone
Creek. Otóż na tym delikatnie zarysowanym, acz istotnym wszak tle rozkwitnie
uczucie pomiędzy dziennikarzem a miejscową bibliotekarką Lexie Darnell.
Choć
przez głowę Lexie przewinie się myśl, czy reportaż Jeremy’ego finalnie nie
zaszkodziłby okolicy, nie odmawia mu pomocy, udostępniając różne materiały. Na
dokładkę, czuje do faceta miętę, ale nie od razu rzuca się w męskie ramiona, bo
pamięta o przykrych doświadczeniach z przeszłości. Nowojorczyk też nie narzeka
na nadmiar szczęścia w miłości, skoro ma za sobą nieudane małżeństwo. Mimo to pragnie
zacieśnić nową znajomość, zaś Sparks nakreśla jej rozwój w łatwy do
przewidzenia sposób. Uprzejme relacje szybko przeskakują zatem do etapu
flirciarskiego niekiedy koleżeństwa, bohaterowie dowiadują się coraz więcej o
sobie, jedno dostrzega urok drugiego i vice versa, tyle że u kobiety dochodzi
wyżej wspomniany lęk przed zaangażowaniem. Do tego mamy kogoś przeciwnego
romansowi owej dwójki (zauroczonego bibliotekarką Rodneya), a także taką osobę,
która mocno kibicuje protagonistom – przemiłą babcię Lexie o imieniu Doris.
„Prawdziwy
cud” czyta się w ogólnym rozrachunku przyjemnie i na pewno nie uważam
poświęconego lekturze czasu za stracony. Relacje międzyludzkie, wespół z
motywacjami poszczególnych postaci, nie trącą fałszem, a ponadto dobrze
wypadają małomiasteczkowe realia. Owszem, w Boone Creek – jak praktycznie wszędzie
– nie zawsze wszystko układa się kolorowo, lecz dominuje tutaj sielska w
gruncie rzeczy atmosfera. Niemniej czegoś według mnie zabrakło, by dać się porwać
przedstawionym na kartach książki wydarzeniom. Zwyczajnie bywały momenty, które
niewiele wnosiły do całej opowieści, w efekcie nieco osłabiając zainteresowanie
perypetiami bohaterów. Takiego wrażenia ani przez chwilę nie wywoływał
przykładowo „Wybór”, inny, swoją drogą znacznie ciekawszy tytuł od Nicholasa
Sparksa, z jakim się w tym roku zapoznałam.
Moje
końcowe kręcenie nosem oczywiście nie jest równoznaczne z odradzaniem omawianej
dziś pozycji. Powtarzam – to sympatyczna w odbiorze historia o miłości, przystrojona
symbolicznym i zarazem kluczowym dla fabuły posmakiem niesamowitości. Odbywając
tę czytelniczą podróż, prześledzimy losy protagonistów, których czeka
konfrontacja dotychczasowych przekonań z bieżącą rzeczywistością. Panna
Darnell, jak już pisałam, dostanie szansę wyzbycia się nieufności wobec
mężczyzn, a i pan Marsh będzie musiał parę kwestii przemyśleć, włącznie ze swoim
stosunkiem do występowania cudów. Co prawda nie uświadczymy zaskakujących
zwrotów akcji czy pochłaniających na amen epizodów, lecz jest przyzwoicie,
aczkolwiek nie na miarę najlepszych dokonań amerykańskiego literata.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: Prawdziwy cud
Tytuł
oryginalny: True Believer
Autor:
Nicholas Sparks
Wydawnictwo:
Albatros
Liczba
stron: 384
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.