środa, 20 grudnia 2017

Zapomniane Księgi 3: Magiczne Źródło (PC) - recenzja


Fantastyczne uniwersum w nielichych tarapatach, alchemiczne praktyki oraz gameplay, który zrealizowano wedle wytycznych rodziny HOPA. Innymi słowy, trzecia część Zapomnianych Ksiąg podąża obraną przez poprzedniczki drogą, lecz w jak najbardziej pozytywnym sensie. Jednocześnie próbuje bowiem przemycić co nieco od siebie, a to poniekąd również taka mała tradycja serii. Przede wszystkim jednak gra stała się moją ulubioną odsłoną tego, skądinąd udanego, cyklu.

Dlaczego „trójka” spodobała mi się najbardziej z dotąd wydanych wcieleń marki? Głównym czynnikiem, jaki o tym zadecydował, jest właśnie fabuła, aczkolwiek „jedynka” i „dwójka” także nie miały powodów do wstydu pod względem narracyjnym. Co istotne, Zapomniane Księgi 3: Magiczne Źródło  (Lost Grimoires 3: The Forgotten Well) to historia koncentrująca się na nowych bohaterach. Przyznam, że taki obrót spraw początkowo mnie zaskoczył. Finał drugiej części zdawał się wszak sugerować, iż następczyni przybliży odbiorcom dalsze losy poznanych w tamtej produkcji protagonistów. Być może na to przyjdzie pora kiedy indziej, ale nie zamierzam narzekać, skoro taktyka z odrębnymi opowieściami zaprocentowała tak satysfakcjonującym efektem końcowym.


Skonfliktowany, lecz angażujący świat

Tytuł, którego producentem jest warszawskie studio World-Loom, a wydawcą katowickie Artifex Mundi, zabiera nas w okolice Królestwa Feniksa, rządzonego przez niejakiego Raphaela. Gracz pokieruje z kolei poczynaniami siostry władcy, pilnującej rodowych włości pod nieobecność mężczyzny. Król bynajmniej nie miga się od obowiązków, a wręcz przeciwnie – to konieczność obrony ojczystych ziem sprawiła, że wybył na czele armii poza zamkowe mury. Od pewnego czasu trwa wojna z mieszkańcami Splątanego Lasu, lecz właściwa akcja startuje wtedy, gdy walki są już teoretycznie na finiszu i z korzystnym dla Raphaela wynikiem. Ba, wszyscy szykują się do uroczystego powitania naszego braciszka, który wraca do domu, skopawszy uprzednio zadek samemu dowódcy wrogów – potężnemu elfowi Sylvanheirowi.

Niestety, złe przeczucia głównej bohaterki, jakich to kobieta nabiera pod wpływem podejrzanych snów i listów, szybko znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Poddani nie zdążą zbytnio nacieszyć się obiecywaną bibą, gdyż agresorzy nadal stanowią duże zagrożenie. Na dokładkę, król jakiś nieswój, przez co nasza podopieczna musi opuścić pałac i poszukać definitywnego rozwiązania zaistniałych problemów. Podczas tejże wędrówki zyska natomiast sojusznika w osobie zamaskowanego jegomościa, z którym relacje zaliczają się do niezwątpliwych zalet Magicznego Źródła. Okazjonalne przekomarzanki owego duetu wypadają naturalnie, a przykładowo moment, kiedy to kompan księżniczki wyraża swoje zdanie na temat zaklęcia „ładnie proszę”, dosłownie mnie rozbroił.


Generalnie te postacie, które są kimś więcej niż statystami, potrafią zapaść w pamięć i zostały nakreślone tak, byśmy mogli się z nimi zżyć. Co ważne, fabuła, choć pozwala dość wcześnie snuć pewne przypuszczenia, toczy się żwawym rytmem i wzbudza autentyczne zainteresowanie pod kątem poszczególnych niuansów. Mało tego, zwłaszcza w końcowych partiach nie stroni od wzruszających chwil. Warto tak na marginesie nadmienić, iż – podobnie jak w Zapomnianych Księgach 2 – twórcy pomyśleli o grywalnym fragmencie, przenoszącym odbiorców parę lat wstecz. O ile jednak starsza część robiła to poprzez swego rodzaju prolog, trzecia odsłona funduje nam dla odmiany retrospekcję, która cofa bohaterkę do przeszłości na skutek utraty przytomności.

Ładna, casualowa alchemia

Co się tyczy mechaniki, gameplay operuje sprawdzonym w gatunku HOPA szkieletem, który swata point and clicka ze wstawkami hidden object. Powraca też znak rozpoznawczy cyklu, czyli alchemia. Tak się składa, że rodzice królewskiego rodzeństwa byli ekspertami w tej dziedzinie, a księżniczka odziedziczyła po nich ów talent. Niejednokrotnie wykorzystamy zatem swoje umiejętności, podróżując z podręczną torbą alchemiczną. W tym miejscu odniosę się do zasygnalizowanej na wstępie tendencji ku rozwijaniu formuły zabawy. Owszem, łączenie minimum 3 identycznych symboli, które zamyka proces tworzenia specyfików, to powtórka z drugich Zapomnianych Ksiąg. Nowością jest zaś „obróbka”, jakiej poddajemy wybrane składniki. Posiłkując się stosownymi narzędziami, czasami trzeba wpierw coś ugnieść bądź odważyć, by otrzymać niezbędny dla danego przepisu element.


W trakcie rozgrywki przyjdzie nam regularnie używać gratów, jakie lądują wewnątrz klasycznego, przygodówkowego ekwipunku, a także rozwiązywać nieskomplikowane łamigłówki. Na wyróżnienie zasługują sekwencje, które wzmacniają napięcie oraz tempo narracji. Dla przykładu, musiałam raz znaleźć kryjówkę, by nie zostać złapaną. Mimo że obyło się de facto bez pośpiechu, i tak ów moment wywarł odpowiednie wrażenie. A jeśli chodzi o sceny HO, które elegancko współgrają z warstwą fabularną, nie poprzestano na dominującym wariancie z listami nazw rekwizytów. Swoją drogą, nawet ten podstawowy typ poczęstowano urozmaiceniami, bo natkniemy się chociażby na etapowe wskazywanie rzeczy w oparciu o spisy pojęć abstrakcyjnych.

Audiowizualna oprawa gry to kolejny aspekt, któremu należy się przychylna opinia. Wprawdzie sylwetki bohaterów są oszczędnie animowane, lecz nadrabiają staranną kreską. W ramach ciekawostki dodam, iż galeria postaci obejmuje epizodyczny występ rogatego kota z „jedynki”. Nie ukrywam, lubię takie smaczki. Oprócz tego, produkcja serwuje nam zróżnicowane lokacje, wśród których po prostu nie ma nieatrakcyjnych plansz. Dotyczy to również terenów naznaczonych upadkiem. Doceniam ponadto fakt, iż pokuszono się o szczyptę swoistej odrębności regionalnej. Stąd w budowlach elfów czuć inspirację azjatycką architekturą, a Królestwo Feniksa, gdzie mieszkają ludzie, przywołuje lekkie skojarzenia ze średniowiecznymi Europejczykami na Bliskim Wschodzie. Przyjemnych doznań estetycznych dostarczają też klimatyczne melodie Marcina Pukaluka, oferując zarówno posępniejsze, jak i spokojniejsze czy przepełnione tajemniczym żalem nuty.


Ja chcę jeszcze!

Podsumowując, Zapomniane Księgi 3 okazały się nad wyraz smakowitym kąskiem casualowego kodu i zdecydowanie jednym z lepszych reprezentantów HOPEK. Wciągająca od pierwszych minut baśń ani przez chwilę nie nuży, a do tego przystrojono ją solidną mechaniką, malowniczą grafiką oraz nastrojowym udźwiękowieniem. Dobrze byłoby móc kiedyś ponownie spotkać się z protagonistami owej historii, tym bardziej że pewien wątek zostawia ewidentną furtkę dla dalszych pomysłów. Tak, pamiętam, że już w „dwójce” rzucono obietnicę powrotu do konkretnych postaci. Ale kto wie, jakie niespodzianki zgotuje nam seria w przyszłości. Liczę wobec tego, że powstaną następne odsłony Lost Grimoires.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.