Fantastyczne
uniwersum w nielichych tarapatach, alchemiczne praktyki oraz gameplay, który
zrealizowano wedle wytycznych rodziny HOPA. Innymi słowy, trzecia część
Zapomnianych Ksiąg podąża obraną przez poprzedniczki drogą, lecz w jak
najbardziej pozytywnym sensie. Jednocześnie próbuje bowiem przemycić co nieco
od siebie, a to poniekąd również taka mała tradycja serii. Przede wszystkim
jednak gra stała się moją ulubioną odsłoną tego, skądinąd udanego, cyklu.
Dlaczego
„trójka” spodobała mi się najbardziej z dotąd wydanych wcieleń marki? Głównym
czynnikiem, jaki o tym zadecydował, jest właśnie fabuła, aczkolwiek „jedynka” i
„dwójka” także nie miały powodów do wstydu pod względem narracyjnym. Co
istotne, Zapomniane Księgi 3: Magiczne Źródło
(Lost Grimoires 3: The Forgotten Well) to historia koncentrująca się na nowych
bohaterach. Przyznam, że taki obrót spraw początkowo mnie zaskoczył. Finał
drugiej części zdawał się wszak sugerować, iż następczyni przybliży odbiorcom
dalsze losy poznanych w tamtej produkcji protagonistów. Być może na to
przyjdzie pora kiedy indziej, ale nie zamierzam narzekać, skoro taktyka z
odrębnymi opowieściami zaprocentowała tak satysfakcjonującym efektem końcowym.
Skonfliktowany,
lecz angażujący świat
Tytuł,
którego producentem jest warszawskie studio World-Loom, a wydawcą katowickie
Artifex Mundi, zabiera nas w okolice Królestwa Feniksa, rządzonego przez niejakiego
Raphaela. Gracz pokieruje z kolei poczynaniami siostry władcy, pilnującej
rodowych włości pod nieobecność mężczyzny. Król bynajmniej nie miga się od
obowiązków, a wręcz przeciwnie – to konieczność obrony ojczystych ziem
sprawiła, że wybył na czele armii poza zamkowe mury. Od pewnego czasu trwa
wojna z mieszkańcami Splątanego Lasu, lecz właściwa akcja startuje wtedy, gdy walki
są już teoretycznie na finiszu i z korzystnym dla Raphaela wynikiem. Ba, wszyscy
szykują się do uroczystego powitania naszego braciszka, który wraca do domu,
skopawszy uprzednio zadek samemu dowódcy wrogów – potężnemu elfowi
Sylvanheirowi.
Niestety,
złe przeczucia głównej bohaterki, jakich to kobieta nabiera pod wpływem podejrzanych
snów i listów, szybko znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Poddani nie
zdążą zbytnio nacieszyć się obiecywaną bibą, gdyż agresorzy nadal stanowią duże
zagrożenie. Na dokładkę, król jakiś nieswój, przez co nasza podopieczna musi
opuścić pałac i poszukać definitywnego rozwiązania zaistniałych problemów.
Podczas tejże wędrówki zyska natomiast sojusznika w osobie zamaskowanego
jegomościa, z którym relacje zaliczają się do niezwątpliwych zalet Magicznego
Źródła. Okazjonalne przekomarzanki owego duetu wypadają naturalnie, a przykładowo
moment, kiedy to kompan księżniczki wyraża swoje zdanie na temat zaklęcia
„ładnie proszę”, dosłownie mnie rozbroił.
Generalnie
te postacie, które są kimś więcej niż statystami, potrafią zapaść w pamięć i
zostały nakreślone tak, byśmy mogli się z nimi zżyć. Co ważne, fabuła, choć
pozwala dość wcześnie snuć pewne przypuszczenia, toczy się żwawym rytmem i
wzbudza autentyczne zainteresowanie pod kątem poszczególnych niuansów. Mało
tego, zwłaszcza w końcowych partiach nie stroni od wzruszających chwil. Warto tak
na marginesie nadmienić, iż – podobnie jak w Zapomnianych Księgach 2 – twórcy
pomyśleli o grywalnym fragmencie, przenoszącym odbiorców parę lat wstecz. O ile
jednak starsza część robiła to poprzez swego rodzaju prolog, trzecia odsłona
funduje nam dla odmiany retrospekcję, która cofa bohaterkę do przeszłości na
skutek utraty przytomności.
Ładna, casualowa
alchemia
Co
się tyczy mechaniki, gameplay operuje sprawdzonym w gatunku HOPA szkieletem,
który swata point and clicka ze wstawkami hidden object. Powraca też znak
rozpoznawczy cyklu, czyli alchemia. Tak się składa, że rodzice królewskiego
rodzeństwa byli ekspertami w tej dziedzinie, a księżniczka odziedziczyła po
nich ów talent. Niejednokrotnie wykorzystamy zatem swoje umiejętności,
podróżując z podręczną torbą alchemiczną. W tym miejscu odniosę się do
zasygnalizowanej na wstępie tendencji ku rozwijaniu formuły zabawy. Owszem,
łączenie minimum 3 identycznych symboli, które zamyka proces tworzenia specyfików,
to powtórka z drugich Zapomnianych Ksiąg. Nowością jest zaś „obróbka”, jakiej
poddajemy wybrane składniki. Posiłkując się stosownymi narzędziami, czasami
trzeba wpierw coś ugnieść bądź odważyć, by otrzymać niezbędny dla danego przepisu
element.
W
trakcie rozgrywki przyjdzie nam regularnie używać gratów, jakie lądują wewnątrz
klasycznego, przygodówkowego ekwipunku, a także rozwiązywać nieskomplikowane
łamigłówki. Na wyróżnienie zasługują sekwencje, które wzmacniają napięcie oraz tempo
narracji. Dla przykładu, musiałam raz znaleźć kryjówkę, by nie zostać złapaną.
Mimo że obyło się de facto bez pośpiechu, i tak ów moment wywarł odpowiednie
wrażenie. A jeśli chodzi o sceny HO, które elegancko współgrają z warstwą
fabularną, nie poprzestano na dominującym wariancie z listami nazw rekwizytów.
Swoją drogą, nawet ten podstawowy typ poczęstowano urozmaiceniami, bo natkniemy
się chociażby na etapowe wskazywanie rzeczy w oparciu o spisy pojęć
abstrakcyjnych.
Audiowizualna
oprawa gry to kolejny aspekt, któremu należy się przychylna opinia. Wprawdzie
sylwetki bohaterów są oszczędnie animowane, lecz nadrabiają staranną kreską. W
ramach ciekawostki dodam, iż galeria postaci obejmuje epizodyczny występ
rogatego kota z „jedynki”. Nie ukrywam, lubię takie smaczki. Oprócz tego, produkcja
serwuje nam zróżnicowane lokacje, wśród których po prostu nie ma
nieatrakcyjnych plansz. Dotyczy to również terenów naznaczonych upadkiem. Doceniam
ponadto fakt, iż pokuszono się o szczyptę swoistej odrębności regionalnej. Stąd
w budowlach elfów czuć inspirację azjatycką architekturą, a Królestwo Feniksa,
gdzie mieszkają ludzie, przywołuje lekkie skojarzenia ze średniowiecznymi
Europejczykami na Bliskim Wschodzie. Przyjemnych doznań estetycznych
dostarczają też klimatyczne melodie Marcina Pukaluka, oferując zarówno
posępniejsze, jak i spokojniejsze czy przepełnione tajemniczym żalem nuty.
Ja chcę jeszcze!
Podsumowując,
Zapomniane Księgi 3 okazały się nad wyraz smakowitym kąskiem casualowego kodu i
zdecydowanie jednym z lepszych reprezentantów HOPEK. Wciągająca od pierwszych
minut baśń ani przez chwilę nie nuży, a do tego przystrojono ją solidną mechaniką,
malowniczą grafiką oraz nastrojowym udźwiękowieniem. Dobrze byłoby móc kiedyś
ponownie spotkać się z protagonistami owej historii, tym bardziej że pewien
wątek zostawia ewidentną furtkę dla dalszych pomysłów. Tak, pamiętam, że już w „dwójce”
rzucono obietnicę powrotu do konkretnych postaci. Ale kto wie, jakie
niespodzianki zgotuje nam seria w przyszłości. Liczę wobec tego, że powstaną
następne odsłony Lost Grimoires.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Artifex Mundi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.