Na koncie Kena
Folletta figurują popularne powieści historyczne, szpiegowskie oraz thrillery,
które zyskały nie tylko sympatię milionów czytelników, lecz również
zainteresowanie ze strony X muzy, procentując paroma filmowymi i serialowymi
adaptacjami. Tak się natomiast składa, że ostatnio wpadł w moje ręce „Skandal z
Modiglianim”, kryminał pochodzący ze wczesnego etapu twórczości tego brytyjskiego
pisarza. No i jak było? Ano mamy tutaj do czynienia z takim przykładem
literackiego płodu, po którym widać, że narodził się w początkowej fazie
kariery autora. Prócz zalet, znajdziemy w nim bowiem wyraźne niedoskonałości.
Podstawowy
mankament wynika z tego, co mogło być stuprocentowym plusem. Mianowicie chodzi
mi o licznych i różnorodnych bohaterów, a zatem o taki czynnik, jaki błyszczał
w średniowiecznych „Filarach ziemi”. „Skandal z Modiglianim” także oferuje całą
plejadę postaci. Na kartach powieści spotkamy chociażby Dee Sleign, ambitną panią
magister, która otrzymała stypendium na kontynuowanie nauki i planuje doktorat
o związkach pomiędzy sztuką a używkami. Mamy też przykładowo Petera Ushera – zdolnego,
acz rozczarowanego branżą malarza, Charlesa Lampetha – właściciela dobrze
funkcjonującej galerii sztuki, Juliana Blacka – faceta mozolnie rozkręcającego
podobny biznes, czy wreszcie Samanthę Winacre – aktorkę kierującą się
idealistycznymi pobudkami. O ile jednak w później napisanych „Filarach…” autor
perfekcyjnie operuje tego typu korowodem, tak „Skandal...” rozczarowuje na owym
polu.
Co
dokładnie nie zagrało? Otóż tych wszystkich bohaterów jest tu zwyczajnie za
dużo, zwłaszcza że omawiana książka nie zalicza się do opasłych tomiszczy, a
wręcz przeciwnie – to stosunkowo skromnych rozmiarów pozycja. Owszem, Follett
nie zapomina o zazębianiu fabuły poprzez oplatanie dramatis personae siecią
różnorakich zależności. Prym wiedzie oczywiście sztuka, w centrum której znajduje
się tytułowa afera. Wieść o zaginionym obrazie słynnego Modiglianiego rozpala
wyobraźnię kilku osób do tego stopnia, że podejmowane są aktywne próby na rzecz
odszukania owego dzieła. W międzyczasie komuś zaświta myśl o śmiałym oszustwie,
a jeszcze ktoś wpadnie na pomysł kradzieży. Niemniej ta mnogość wątków nie
zaowocowała odpowiednim rozwinięciem poszczególnych składników, przez co całość
nie zdołała mnie zbytnio zaangażować. Jedne kwestie niepotrzebnie przedłużono,
inne potraktowano nadto skrótowo, a i brak postaci, jakim chciałoby się
kibicować.
By
nie było, iż wyłącznie narzekam, pora na przychylniejsze uwagi. Bo przecież już
we wstępie przyznałam, że coś dobrego da się o „Skandalu z Modiglianim”
powiedzieć. Pomimo letnich emocji, jakie wzbudzają perypetie protagonistów, to
jedna z takich książek, które dość szybko się czyta. Poza tym, doceniam ogólny
zarys fabularny oraz wizerunek środowiska obcującego ze sztuką. Co więcej,
brytyjski literat wykorzystał takie tło do wtrącenia celnych spostrzeżeń pod
adresem artystycznego i kolekcjonerskiego światka. Jeden z bohaterów rzuci więc
dla przykładu gorzką refleksję o pośmiertnym wielbieniu twórców. Zjawisku,
które trąci według niego ironią tudzież lekką hipokryzją. W końcu na co
zmarłemu człowiekowi fakt, iż jego dzieła schodzą po wysokich cenach, skoro za
życia klepał biedę? Zostanie również wytknięty snobizm bogatych klientów, dla
których im drożej, tym lepiej.
Jak
jednak sygnalizowałam, powieści daleko do szczytowej formy Folletta. W momencie
powstania tytułu, ta była wszak dopiero przed nim. Wiadomo – każdy kiedyś
zaczyna, a pierwsze efekty często stanowią swoiste wprawki na drodze ku nabraniu
ostatecznego szlifu. Tak właśnie wygląda sytuacja „Skandalu z Modiglianim”,
który, choć nie jest debiutancką historią spod pióra autora, swym poziomem
zdradza przynależność do wczesnych prac Brytyjczyka. Stąd zainteresowani lekturą
powinni w tym wypadku nastawić się na wrażenia ze średniej półki.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: Skandal z Modiglianim
Tytuł
oryginalny: The Modigliani Scandal
Autor:
Ken Follett
Wydawnictwo:
Albatros
Liczba
stron: 320
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.