Choroba potrafi
czasem utrudnić człowiekowi funkcjonowanie do tego stopnia, że po prostu trzeba
wziąć dłuższy urlop. Gdy jednak mamy już najgorsze za sobą lub tak się nam przynajmniej
wydaje, chcemy powrócić do normalności zarówno na gruncie prywatnym, jak i
zawodowym. Sęk w tym, iż niekiedy bywa to bardzo problematyczne. Takie właśnie
doświadczenia stają się udziałem głównej bohaterki filmu braci Dardenne pt.
„Dwa dni, jedna noc”. Kobieta planowała bowiem dalej pracować na dotychczasowym
stanowisku, ale napotyka niestety poważne przeszkody.
Kłopoty
zdrowotne, jakie dotknęły Sandrę (w tej roli Marion Cotillard), dotyczą przede
wszystkim sfery psychicznej. Protagonistka zachorowała na depresję i nadal
zmaga się z kryzysem, mimo że otrzymała fachową pomoc medyczną. Dokładniej
rzecz ujmując, winę za aktualne podłamanie ponosi dodatkowo podbramkowa
sytuacja, w jakiej teraz wylądowała. Zamiast żyć odtąd dawnym rytmem, dowiaduje
się, że szefostwo zamierza ją zwolnić. Ba, współpracownikom kobiety kazano
wybierać, czy wolą zatrzymać Sandrę, czy zgarnąć premię równą 1000 euro. Wynik
łatwy do przewidzenia – zdecydowana większość rzuca się na kasę. Niemniej
bohaterka dostaje jeszcze jedną szansę, acz ma przed sobą niełatwe zadanie. W
przeciągu weekendu musi przekonać kolegów i koleżanki z pracy, by zmienili
zdanie, popierając ją podczas powtórnego głosowania.
Taki
oto pretekst posłużył braciom Dardenne, którzy odpowiadają tu za scenariusz i
reżyserię, do wysłania Sandry na wycieczkę po ulicach belgijskiego miasta
Seraing, gdzie osadzono akcję obrazu. Nieboraczka składa wizytę poszczególnym
osobom z zatrudniającej ją fabryki, by zadać ciężkie – w zasadzie dla obu stron
– pytanie. Zdołowana kobieta zostaje wszak zmuszona do nieustannej walki o
zachowanie godności, prosząc ludzi o wsparcie kosztem rezygnacji z wysokiej
premii. Rozmówcy także znajdują się w dość niekomfortowym położeniu, co swoją
drogą zawdzięczają wątpliwej moralnie taktyce pracodawcy. Wiadomo – tysiąc euro
piechotą nie chodzi, lecz perspektywa zdobycia dużych pieniędzy rodzi odwieczny
konflikt pomiędzy zwykłą solidarnością a zaspokojeniem materialnych potrzeb,
nierzadko przechylając szalę zwycięstwa na korzyść tej drugiej opcji.
Należy
jednocześnie podkreślić, że wędrówka protagonistki funduje nam wgląd w
różnorodne reakcje społeczne. Jedni okażą empatię i są skłonni oddać przychylny
dla Sandry głos, inni odmówią, starając się zarazem usprawiedliwić. Nie
zabraknie nawet jawnej agresji ani totalnego zlekceważenia. Istotną rolę
odgrywa w tym wszystkim sposób narracji, a to dlatego, że nie uświadczymy
nachalnego moralizatorstwa. Twórcy przybierają postawę neutralnych obserwatorów,
którzy niejako towarzyszą bohaterce, rejestrując niewidzialną kamerą jej perypetie.
Pokazują kolejne sceny, a widz sam sobie stawia pytania i wyciąga ewentualne wnioski.
Jeśli zaś ktoś wydaje się najbardziej winny, to wspomniane wcześniej kierownictwo,
lecz nie przez reżyserskie ręce sprawiedliwości. Nie ma zresztą konieczności,
by tak otwarcie wytykać palcami. Ot, każdy logicznie myślący człowiek
dostrzeże, że zaistniałe zamieszanie wywołały kadry, spychając odpowiedzialność
na ekipę niższego szczebla.
Ważny
jest też temat depresji, który obejmuje nie tylko Sandrę, ale i poniekąd jej męża
Manu (Fabrizio Rongione). Jako członek rodziny, czyli ktoś z najbliższego
otoczenia, opanowany partner stanowi swoistą podporę, powstrzymującą kobietę
przed definitywnym złożeniem broni. Mężczyzna regularnie zachęca do działania i
daje rzeczowe argumenty, by się nie poddawać. A faktem jest, iż żona, która
balansuje na granicy zupełnego załamania, potrzebuje takiego budującego
pocieszania. I to pilnie, zwłaszcza że poczucie własnej wartości osiągnęło u
niej zatrważająco niski poziom. Zmęczona życiem Sandra często dosłownie się
sypie, dopuszcza do siebie wrażenie bycia nieudolną, a do tego niemal odruchowo
łyka stosowne leki. Co więcej, wizerunek osoby z depresyjnymi nastrojami nie
wypadłby tak sugestywnie, gdyby nie popis mistrzowskiej gry aktorskiej Marion
Cotillard. Nominowana za ów występ do Oscara, uzyskała perfekcyjny efekt bez popadania
w przesadę. Francuska gwiazda postawiła na oszczędność, co okazało się kluczem
do stuprocentowego autentyzmu.
Prosty
i jakże celny w skromności realizm spowija również całokształt przedstawionej
historii, tym samym przesądzając o artystycznym sukcesie tytułu. „Dwa dni,
jedna noc” to życiowy film, którego twórcy obrali sobie za hasło przewodnie
pozbawioną koloryzowania wiarygodność. Jean-Pierre i Luc Dardenne nakręcili
obraz o osłabionej jednostce, jaka próbuje przetrwać w obliczu bezdusznych praktyk,
roztaczających się nad środowiskiem pracy. Nie można ponadto zapominać o szerszym
kontekście społecznym, co – w połączeniu z pozostałymi atutami produkcji – czyni
losy Sandry pozycją obowiązkową dla wielbicieli ambitnego kina.
--------------------------------------------------
Tytuł
polski: Dwa dni, jedna noc
Tytuł oryginalny: Deux jour, une nuit
Reżyseria:
Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Scenariusz:
Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Obsada: Marion Cotillard, Fabrizio Rongione, Catherine
Salée, Olivier Gourmet, Christelle Cornil
Gatunek:
dramat społeczny
Produkcja:
Belgia, Francja, Włochy
Rok
premiery: 2014
Czas
trwania: ok. 95 minut
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.