czwartek, 7 grudnia 2017

"Dwa dni, jedna noc" - recenzja


Choroba potrafi czasem utrudnić człowiekowi funkcjonowanie do tego stopnia, że po prostu trzeba wziąć dłuższy urlop. Gdy jednak mamy już najgorsze za sobą lub tak się nam przynajmniej wydaje, chcemy powrócić do normalności zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym. Sęk w tym, iż niekiedy bywa to bardzo problematyczne. Takie właśnie doświadczenia stają się udziałem głównej bohaterki filmu braci Dardenne pt. „Dwa dni, jedna noc”. Kobieta planowała bowiem dalej pracować na dotychczasowym stanowisku, ale napotyka niestety poważne przeszkody.

Kłopoty zdrowotne, jakie dotknęły Sandrę (w tej roli Marion Cotillard), dotyczą przede wszystkim sfery psychicznej. Protagonistka zachorowała na depresję i nadal zmaga się z kryzysem, mimo że otrzymała fachową pomoc medyczną. Dokładniej rzecz ujmując, winę za aktualne podłamanie ponosi dodatkowo podbramkowa sytuacja, w jakiej teraz wylądowała. Zamiast żyć odtąd dawnym rytmem, dowiaduje się, że szefostwo zamierza ją zwolnić. Ba, współpracownikom kobiety kazano wybierać, czy wolą zatrzymać Sandrę, czy zgarnąć premię równą 1000 euro. Wynik łatwy do przewidzenia – zdecydowana większość rzuca się na kasę. Niemniej bohaterka dostaje jeszcze jedną szansę, acz ma przed sobą niełatwe zadanie. W przeciągu weekendu musi przekonać kolegów i koleżanki z pracy, by zmienili zdanie, popierając ją podczas powtórnego głosowania.

Taki oto pretekst posłużył braciom Dardenne, którzy odpowiadają tu za scenariusz i reżyserię, do wysłania Sandry na wycieczkę po ulicach belgijskiego miasta Seraing, gdzie osadzono akcję obrazu. Nieboraczka składa wizytę poszczególnym osobom z zatrudniającej ją fabryki, by zadać ciężkie – w zasadzie dla obu stron – pytanie. Zdołowana kobieta zostaje wszak zmuszona do nieustannej walki o zachowanie godności, prosząc ludzi o wsparcie kosztem rezygnacji z wysokiej premii. Rozmówcy także znajdują się w dość niekomfortowym położeniu, co swoją drogą zawdzięczają wątpliwej moralnie taktyce pracodawcy. Wiadomo – tysiąc euro piechotą nie chodzi, lecz perspektywa zdobycia dużych pieniędzy rodzi odwieczny konflikt pomiędzy zwykłą solidarnością a zaspokojeniem materialnych potrzeb, nierzadko przechylając szalę zwycięstwa na korzyść tej drugiej opcji.


Należy jednocześnie podkreślić, że wędrówka protagonistki funduje nam wgląd w różnorodne reakcje społeczne. Jedni okażą empatię i są skłonni oddać przychylny dla Sandry głos, inni odmówią, starając się zarazem usprawiedliwić. Nie zabraknie nawet jawnej agresji ani totalnego zlekceważenia. Istotną rolę odgrywa w tym wszystkim sposób narracji, a to dlatego, że nie uświadczymy nachalnego moralizatorstwa. Twórcy przybierają postawę neutralnych obserwatorów, którzy niejako towarzyszą bohaterce, rejestrując niewidzialną kamerą jej perypetie. Pokazują kolejne sceny, a widz sam sobie stawia pytania i wyciąga ewentualne wnioski. Jeśli zaś ktoś wydaje się najbardziej winny, to wspomniane wcześniej kierownictwo, lecz nie przez reżyserskie ręce sprawiedliwości. Nie ma zresztą konieczności, by tak otwarcie wytykać palcami. Ot, każdy logicznie myślący człowiek dostrzeże, że zaistniałe zamieszanie wywołały kadry, spychając odpowiedzialność na ekipę niższego szczebla.

Ważny jest też temat depresji, który obejmuje nie tylko Sandrę, ale i poniekąd jej męża Manu (Fabrizio Rongione). Jako członek rodziny, czyli ktoś z najbliższego otoczenia, opanowany partner stanowi swoistą podporę, powstrzymującą kobietę przed definitywnym złożeniem broni. Mężczyzna regularnie zachęca do działania i daje rzeczowe argumenty, by się nie poddawać. A faktem jest, iż żona, która balansuje na granicy zupełnego załamania, potrzebuje takiego budującego pocieszania. I to pilnie, zwłaszcza że poczucie własnej wartości osiągnęło u niej zatrważająco niski poziom. Zmęczona życiem Sandra często dosłownie się sypie, dopuszcza do siebie wrażenie bycia nieudolną, a do tego niemal odruchowo łyka stosowne leki. Co więcej, wizerunek osoby z depresyjnymi nastrojami nie wypadłby tak sugestywnie, gdyby nie popis mistrzowskiej gry aktorskiej Marion Cotillard. Nominowana za ów występ do Oscara, uzyskała perfekcyjny efekt bez popadania w przesadę. Francuska gwiazda postawiła na oszczędność, co okazało się kluczem do stuprocentowego autentyzmu.

Prosty i jakże celny w skromności realizm spowija również całokształt przedstawionej historii, tym samym przesądzając o artystycznym sukcesie tytułu. „Dwa dni, jedna noc” to życiowy film, którego twórcy obrali sobie za hasło przewodnie pozbawioną koloryzowania wiarygodność. Jean-Pierre i Luc Dardenne nakręcili obraz o osłabionej jednostce, jaka próbuje przetrwać w obliczu bezdusznych praktyk, roztaczających się nad środowiskiem pracy. Nie można ponadto zapominać o szerszym kontekście społecznym, co – w połączeniu z pozostałymi atutami produkcji – czyni losy Sandry pozycją obowiązkową dla wielbicieli ambitnego kina.



--------------------------------------------------
Tytuł polski: Dwa dni, jedna noc
Tytuł oryginalny: Deux jour, une nuit
Reżyseria: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Scenariusz: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Obsada: Marion Cotillard, Fabrizio Rongione, Catherine Salée, Olivier Gourmet, Christelle Cornil
Gatunek: dramat społeczny
Produkcja: Belgia, Francja, Włochy
Rok premiery: 2014
Czas trwania: ok. 95 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.